Od razu uczciwie zaznaczam, że nie jestem sympatykiem tego serialu. Niemniej jednak, trudno odmówić mu popularności - stał się w pewnych kręgach kreskówką wręcz kultową. Te kręgi to zazwyczaj polskie gimnazja, pełne naśladujących Czesia fanów. Skąd się bierze popularność "Włatców"?
Pierwsza sprawa to na pewno sam pomysł. Sprawdzony, a jakże. Łatwo bowiem zauważyć liczne podobieństwa polskiej kreskówki z domniemanym pierwowzorem, czyli produkcją Comedy Central, która już dawno zyskała status kultowej, gdzie tylko dotarła jej emisja. Mowa oczywiście o "South Park".
W obu produkcjach bohaterami są młodzi chłopcy, chodzący do szkoły podstawowej - w obu serialach tworzący 4-osobową paczkę. Chłopaki przeklinają, są chamscy, szargają świętości, ścierają się z nauczycielem; gros akcji dzieje się w szkole i dotyczy tematów okołoszkolnych oraz stosunków między bohaterami a ich kolegami czy koleżankami. Generalnie, mianowanie głównymi postaciami kreskówki czwórki chłopaków i rzucenie ich w scenerię szkoła-kumple-miasteczko jest motywem, jaki Matt Stone i Trey Parker przerobili dawno temu - i to chwyciło, bowiem daje scenarzystom spore możliwości działania, tym bardziej, że przestrzeń, w jakiej rozgrywa się akcja, jest abstrakcyjna i uniwersalna.
Wiąże sie z tym inna cecha "Włatców Móch", która zapewne ma duży wpływ na ich popularność: umiejętne zorientowanie na konkretnego odbiorcę. Kto ogląda polską kreskówkę? W przeważającej części są to młodzi ludzie w wieku 13-17 lat, a więc tacy, którym atmosfera szkolna i realia serialu są szczególnie bliskie. W związku z powyższym, Bartosz Kędzierski, twórca serialu, wiedział, że dowcip we "Włatcach" musi mimo wszystko być niezbyt wysokich lotów, by stał się zrozumiały dla przyjętego docelowego odbiorcy. Czy przeciętny nastolatek zrozumie aluzje do sytuacji politycznej na świecie czy określonych grup społecznych, jak to ma miejsce np. w "South Parku"? Raczej nie, bardziej bawić go będą głupkowate rozmowy między niepełnosprawnym umysłowo Czesiem a jego również "nienachalnie bystrymi" kompanami.
Polityka ta odniosła sukces - bo mimo że z jednej strony uformowała się grupa przeciwników serialu, głosząca (całkiem słusznie zresztą), że dowcip we "Włatcach" jest klozetowy albo i o poziom niższy, a bawić może ludzi co najwyżej w podobnej kondycji intelektualnej co Czesio, jednak typowy odbiorca, jakiego założyli sobie twórcy, jest z efektu bardzo zadowolony. Powstają kolejne fansajty, na ulicach słyszy sie dzieciaków naśladujących charakterystyczne odzywki bohaterów, a sam serial bije rekordy popularności.
Jednak oglądają go też ludzie starsi, a więc teoretycznie bardziej wymagający. Dlaczego? Mam tutaj swoją teorię - mianowicie bierze się to z dwóch powodów. Pierwszy jest prozaiczny - "Włatcy Móch" są jedynym takim serialem emitowanym w polskiej telewizji. Nie każdy ma MTV czy Comedy Central, by oglądać kreskówki zachodnie, nie każdy też zna język angielski w wystarczającym stopniu, by bez problemu oglądać nowe odcinki w Internecie w oryginale. A dzieło Kędzierskiego, mimo że ostatnio zakupione przez MTV, emitowane jest na TV4, a więc kanale znajdującym się w ofercie chyba każdej sieci kablowej. Nie wyobrażam sobie jednak, by ktoś lubujący się w doskonałych amerykańskich serialach takich jak "South Park", "Family Guy" czy "Drawn Together"/"Przerysowani" (by wymienić tylko te emitowane w Comedy Central), był jednocześnie fanem "Włatców". Nie ten target, nie ten humor, nie ta estetyka. Kiedy jednak nie ma tego, co się lubi... no właśnie, zostaje polska produkcja.
Teza ta jest jednak dość ryzykowna (choć na razie moje obserwacje jej nie przekreślają), wobec tego pozostaje jeszcze jedna cecha, która przemawia za oglądaniem "Włatców Móch". Jest nią aż kapiąca z TV swojskość. Polski serial naśmiewa się (topornie bo topornie, ale jednak) z przesadnej religijności, stosunków polsko-rosyjskich, Kościoła i wielu innych wpisanych w polski folklor elementów. "Włatcy" są po prostu swoi, są tu porządne polskie bluzgi, polska wódka, polski żołnierz AK, polskie zwyczaje, polskie mity. I mimo że, jak mówi Kędzierski, jego dzieło wcale ma nie być tak obrazoburcze jak South Park, to nietrudno zauważyć pewne próby bazowania dowcipu na typowo southparkowym mierzeniu się z mitami. Jako fan amerykańskiej produkcji, muszę stwierdzić, że są one - eufemistycznie rzecz ujmując - mocno nieudane, aczkolwiek na pewno więcej osób identyfikować się będzie z szarym polskim blokowiskiem niż prowincjonalnym amerykańskim miasteczkiem.
Czy tyle wystarczy do osiągnięcia kultowości? Najwyraźniej tak, bo pomimo mojego osobistego braku sympatii dla tego serialu, nie da się ukryć, iż jest to swego rodzaju fenomen. Z drugiej strony, okazuje się jednak, że aby osiągnąć sukces, wystarczy stworzyć kreskówkę o przygnębiająco słabej animacji, niskich lotów humorze, doprawić mało wymyślnymi bluzgami, przypiąć łatkę kontrowersyjnej i czekać na zainteresowanie. Trochę to smutne, bo pokazuje niejako upodobania i gust odbiorców tego serialu, a więc pewnej licznej grupy społeczeństwa.