REKLAMA

Na koncercie Kendricka Lamara było świetnie. O reszcie SZA!

Przed koncertem Kendricka Lamara i SZA w Warszawie moją jedyną obawą było to, że nagłośnienie na PGE Narodowym zawiedzie. Swoje wątpliwości ulokowałam jednak tam, gdzie nie trzeba - problem leżał gdzie indziej.

kendrick lamar sza koncert polska
REKLAMA

Trwa trasa koncertowa Kendricka Lamara i SZA - Grand National Tour - w którą raper i wokalistka wyruszyli w kwietniu tego roku. Pierwszą część trasy odbyli w Stanach Zjednoczonych, a na początku lipca kontynuowali występy dla fanów w Europie, w tym również w Polsce - wczoraj, 6 sierpnia, zagrali koncert w Warszawie. I chociaż liczyłam na to, że będzie to jeden z niezapomnianych koncertów, to niestety opuściłam Stadion Narodowy z mocno mieszanymi odczuciami.

REKLAMA

Kendrick Lamar i SZA - opinia o koncercie w Warszawie

Mówi się, że na PGE Narodowym nie powinno organizować się koncertów w związku z fatalnym nagłośnieniem. Przed występem Lamara i SZA miałam zatem w głowie nie tylko krytyczne komentarze na ten temat, ale również nagrania z niedawnego koncertu Guns N' Roses, na których muzykę było słychać bardzo słabo. Moje obawy z tym związane na szczęście się nie potwierdziły, a przynajmniej nie do końca. Rzeczywiście w pewnych momentach na trybunach wokal i bit zbyt mocno się wybijały, przez co nie było słychać linii melodycznej, a podczas występów SZA słychać było przestery, natomiast nie przeszkadzało to w całościowym odbiorze (mówię to z perspektywy posiadaczki biletu na boczną trybunę G, ale na TikToku przewijały mi się relacje z innych miejsc w dużo gorszej jakości).

Scenografia była fantastyczna - motyw z wynurzającym się spod sceny Buickem GNX, który pojawił się na okładce albumu "GNX" Lamara, był świetny. Podczas występów SZA samochód był dodatkowo przyozdobiony w roślinne pnącza, co również było interesującym pomysłem. Oprócz tego zadbano również o inne elementy scenografii, które wyglądały świetnie, ale niestety nie były widoczne z bocznych trybun - cały spektakl z SZA na skrzydłach wróżki, która wznosiła się nad scenę czy z rapującym na podwyższeniu Kendrickiem rozgrywał się bowiem w głębi sceny.

To był jedyny minus tego, jak wyglądała estrada. Reszta została doskonale rozplanowana - w związku z tym, że do głównej sceny dołączone były dwie odnogi, które tworzyły romb i kończyły okrągłym podwyższeniem, raper i wokalistka mogli występować zarówno osobno na wznoszących się platformach, jak i razem na samym końcu tego wybiegu. Całości dopełniały elementy pirotechniczne, które są już chyba stałym elementem większości koncertów, ale tutaj wpasowały się idealnie.

Koncert Kendricka Lamara i SZA w Warszawie

Przejdźmy zatem do tego, co okazało się największym grzechem tego wydarzenia.

Przy okazji będzie to dla mnie przypomnienie, żeby już nigdy nie dać się nabrać na koncert dwóch artystów (a konkretnie reprezentantów odmiennych gatunków muzycznych) na tym samym koncercie. Bo właśnie to było moim zdaniem największym błędem organizacyjnym. I, faktycznie, można powiedzieć, że wiedziałam na co się piszę, bo przecież od początku komunikowano, że jest to Kendrick Lamar i SZA, a nie tylko Kendrick Lamar (ewentualnie z SZA w roli supportu czy gościa specjalnego), ale podejrzewam, że nie byłam w moich odczuciach odosobniona.

Raper i wokalistka mają kilka wspólnych kawałków takich jak "All the Stars", "Luther" czy "30 for 30" i byłam przekonana, że to głównie tak będzie wyglądał występ SZA, natomiast lwią część koncertu zapewni Lamar. Okazało się jednak, że Kendrick wykonywał kilka swoich kawałków (w tym skandaliczny wykon "Swimming Pools" a capella - na samą myśl chce mi się płakać), a zaraz po jego energetycznym występie ze swoimi singlami wjeżdżała SZA. Drastyczna zmiana klimatu sprawiała, że nie mogłam wkręcić się w ten koncert. Podejrzewam, że nie tylko ja - kiedy wokalistka zaczynała śpiewać, kątem oka widziałam, jak spora część osób na trybunach po prostu siada i wyciąga z kieszeni telefony. Z mojej perspektywy doskonale było również widać ludzi, którzy opuszczali płytę i szli do toalety lub po przekąski i napoje.

Ten koncert pokazał mi również, jak ważny jest kontakt z publiką. I wcale nie trzeba co każdy kawałek zagadywać "jak się macie, Polsko" czy "zróbcie hałas". Zanim powiecie, że zagranicznym artystom trudniej jest nawiązać taką więź, to z góry powiem: podczas koncertu Linkin Park na Open'erze, na którym ani Emily Armstron, ani Mike Shinoda nie byli specjalnie wylewni, a jednak czuć było, że kupili publiczność. Biła od nich taka energia, że do teraz na myśl o tym czuję podekscytowanie, że mogłam uczestniczyć w tym koncercie. Po występie Kendricka Lamara i SZA czuję natomiast ogromny niedosyt i smutek, że opuściłam stadion z mieszanymi uczuciami.

REKLAMA

O rapie czytaj w Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-08-07T17:40:11+02:00
Aktualizacja: 2025-08-07T16:37:54+02:00
Aktualizacja: 2025-08-07T15:15:30+02:00
Aktualizacja: 2025-08-07T13:19:28+02:00
Aktualizacja: 2025-08-07T12:17:51+02:00
Aktualizacja: 2025-08-07T12:14:31+02:00
Aktualizacja: 2025-08-06T20:59:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-06T18:29:21+02:00
Aktualizacja: 2025-08-06T10:38:17+02:00
Aktualizacja: 2025-08-06T09:55:25+02:00
Aktualizacja: 2025-08-06T09:01:21+02:00
Aktualizacja: 2025-08-06T08:05:15+02:00
Aktualizacja: 2025-08-05T19:44:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-05T09:27:52+02:00
Aktualizacja: 2025-08-05T08:53:34+02:00
Aktualizacja: 2025-08-04T18:34:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-04T17:40:44+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA