Nie dajcie się zwieść słonecznym kadrom z Ibizy. „White Lines” to nie nowy „Dom z papieru”
„White Lines” to chyba jeden z najbardziej oczekiwanych seriali platformy Netflix w ostatnich tygodniach. Wszystko za sprawą obecności Alexa Piny w ekipie twórców. Czy warto było czekać?
OCENA
Alex Pina, twórca serialu „White Lines”, nie mógł sobie wymarzyć lepszego czasu na premierę swojego nowego dzieła. Teraz, gdy wiele osób tęskni za podróżami do ciepłych miejsc, słoneczne kadry z Ibizy mogą mocno działać na wyobraźnię. Ale nie zapominajmy o tym, co jest pod spodem. A jest tam niestety dość przeciętny serial, który co prawda może dostarczyć rozrywki, ale tylko chwilowej.
Pinę możecie kojarzyć jako twórcę jednego z najpopularniejszych seriali stacji Netflix, czyli „Domu z papieru”. Na razie nie zapowiada się jednak na to, że „White Lines” wciągnie tak jak fabuła wielosezonowej opowieści o zuchwałych złodziejach prowadzonych przez Profesora.
Na hiszpańskiej pustyni zostaje odnalezione działo zaginionego 20 lat wcześniej Aleksa (Tom Rhys Harries), DJ-a z Manchesteru.
Na Ibizę przybywa jego siostra, Zoe (Laura Haddock, w „Strażnikach Galaktyki” grała matkę Petera Quilla), która chce za wszelką cenę rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci brata. Przez te wszystkie lata myślała, że ten ją porzucił, co przypłaciła zresztą niemałymi problemami psychicznymi. Teraz musi zmierzyć się z kolejną tragedią i ten wątek jest główną osią narracji.
Wątków pobocznych jest w tej fabule sporo, o czym przekonujemy się już w pierwszych minutach. W premierowym odcinku mamy dilera ładującego narkotyki do dmuchanego banana, białą kreskę na trawniku i naćpanego psa. Potem jest jeszcze orgia, toksyczna rodzina bogaczy i przebrzmiali didżeje, który przed laty przybyli na Ibizę w pogoni za marzeniami, dziś zaś sprzedają używki podczas granych codziennie tych samych setów. Akcja pędzi jak szalona, na szczęście nie trudno za nią nadążyć, bo jest dość przewidywalna.
Tempo akcji licuje z tempem deep house'u granego w tle. Czasami pobrzmiewa tam także electropop czy trip-hop, w zależności od danej linii czasowej. Teraźniejszość bowiem przeplata się tu z retrospekcjami, które mają nam nakreślić sytuację, w jakiej przed laty znalazł się brat Zoe. Nie czuję jednak, aby twórcy poświęcili wątkom z przeszłości wystarczająco dużo czasu. Najważniejsze zdaje się utrzymanie stałego, wysokiego tempa.
Niektórym bohaterom poświęca się oczywiście więcej czasu, nie znaczy to jednak, że poznajemy ich dobrze. Przynajmniej nie w pierwszych trzech odcinkach. I póki twórcy nie dają nam szansy na zaprzyjaźnienie się z bohaterami, tak jak to miało miejsce w innym, hitowym serialu Alexa Piny, czyli wspominanym „Domu z papieru”. Postacie w „White Lines” nie są tak dobrze zarysowane i charakterne jak ekipa z „La Casa De Papel”. Nie mają swoich podkreślonych przywar, nie są zaplątani w misternie utkane intrygi, ich historie są póki co nijakie, być może poznamy je w następnych odcinkach. Na razie nie widzę powodów, aby wyczekiwać na kolejne o nich opowieści.