Gdy polskie realia zawodzą, to w miarę możliwości ludzie sięgają po pozycje z półki zagranicznej. Jest nawet parę sklepów, które przez Internet oferują nam takie właśnie zamówienia i w dodatku po dosyć dobrych cenach. Mimo to nie odczuwam, iż czytanie prozy w oryginale było u nas popularne. Na pewno z roku na rok zwiększa się liczba tego typu czytelników, ale nadal nie jest to opcja często praktykowana. Opisywaną teraz powieść może i wybrałem z pewnego rodzaju przymusu, ale jako że zapowiadała się obiecująco, z listy jaką otrzymałem, postanowiłem zakupić dany produkt i spróbować próbkę stylu jednego z najsłynniejszych współczesnych żyjących brytyjskich pisarzy - Martina Amisa.
Historia "London Fields" dzieje się w Londynie w 1999 roku, pod koniec milenium. Świat pogrążony jest w depresji i oczekiwaniu spodziewanego od dawna jego końca, gdyż w powietrzu wisi groźba nuklearnej zagłady. Pomimo tego, życie toczy się normalnym tempem, a wszechobecna panika nie jest wyczuwalna. W takim środowisku poznajemy amerykańskiego pisarza, Samsona Younga, który przyleciał do Anglii, aby napisać swoją kolejną dokumentalną opowieść. Pewnego dnia wchodzi do pubu o nazwie "Black Cross" (w wolnym tłumaczeniu "Czarny Krzyż") i spotyka ludzi, nadających się idealnie na głównych bohaterów jego najnowszego dzieła. Tam spotykamy Keith'a Talenta, Nicolę Six i Guy'a Clincha, będących motorem napędowym fabuły.
Od samego początku autor uświadamia nas, że jest to historia kryminalna. Na pierwszych stronach informuje nas o tym, szufladkując postaci. Keith jest mordercą, Nicola jego ofiarą, a Guy łatwowiernym głupcem, romantykiem, który zawitał do pubu zupełnie przypadkiem. O przebiegu wątków jesteśmy poinformowani zanim się one wydarzyły. Twórca potwierdza romans Guy'a z Nicolą oraz nieuchronne zwycięstwa Keitha we wszelakich konkursach w rzucaniu strzałek do tarczy (ang. "darts"). To tak jakby cała historia była już opowiedziana w niezatytułowanym prologu. Specyfiką tej pozycji jest nie odnajdywanie kto jest winny morderstwa, a raczej jak do niego doszło. W trakcie czytania zauważamy, że Amis nasuwa nas na konkretne tropy. Sugeruje motyw zabójstwa, a nawet okoliczności, co wywołuje wzrost napięcia i suspensu oraz zmusza czytelnika do wytężenia szarych komórek.
Powieść jest bardziej atrakcyjna dzięki formie przekazywanych informacji. Mniej więcej do połowy książki karmieni jesteśmy przeplatanym spojrzeniem na świat. Autor układa swoją historię, prezentując te same wydarzenia z perspektywy trzech różnych osób (coś w rodzaju filmu "11:13"). Sztuka ta służy do głębszego zanalizowania zaprezentowanych postaci oraz ukazania ich prawdziwego "ja". Właśnie tutaj, między wierszami, odkrywamy złowieszczą naturę Keitha, dwulicowe zachowanie Nicoli, czy nudne i bezpłciowe życie Guy'a u boku snobistycznej amerykanki Hope oraz małego synka Marmaduke'a. Dodatkowo, każdy rozdział kończy się krótkim komentarzem Samsona Younga, który opowiada o przebiegu zdobywania wiadomości do swojej książki oraz jego relacjami pomiędzy poszczególnymi postaciami, co okazuje się być kluczowym elementem dla warstwy fabularnej.
Martin Amis jednak najbardziej intryguje swoim charakterystycznym stylem. Nie dość, że całość sama w sobie jest swojego rodzaju powieścią w powieści, to jeszcze twórca ubogaca to przeróżnymi dodatkami. Wprowadza narrację listowną, prezentuje szczegółowo zasady ulubionej gry "mordercy", a co ważniejsze, porównuje swoich bohaterów do protagonistów z najsłynniejszych brytyjskich powieści. Autor sugeruje skojarzenia do "Wichrowych Wzgórz" Emily Bronte, "Judy Nieznanego" Thomasa Hardiego, całokształtu sztuk szekspirowskich, czy też poezji Johna Keatsa. O dziwo, ujawnia je w bardzo niespodziewanych sytuacjach, ale to ma swój cel i nadaje akcji właściwość priorytetową.
A nad książką unosi się aura nieuchronnego oczekiwana na śmierć, obejmującą dwie sfery. Pierwsza z nich to sfera indywidualna, wiążąca się nie tylko z Nicolą, ale również z narratorem powieści, który jak się okazuje jest chory na raka i może to być najprawdopodobniej jego ostatnie dzieło. Druga to sfera globalna, mówiąca o nieuniknionym końcu świata, nuklearnym holokauście, nazwanym w powieści jako "The Crisis" (w wolnym tłumaczeniu "Kryzys"). Więc idea post-apokaliptycznej wizji Anglii może nie przypomina "Ludzkich Dzieci" P.D. James, czy też kinowego hitu "28 dni później", ale wszystko jest utrzymane w realistycznej konwencji, podtrzymując niezmienne realia kultury Brytyjczyków.
"London Fields" zawiera zaskakujące zakończenie. Dla tych, którzy po raz pierwszy mieli styczność z prozą Martina Amisa, na pewno docenią niekonwencjonalny finał, lecz nawet Ci posiadający jakiekolwiek informacje na temat innych jego dzieł nie będą zawiedzeni. Może i koniec przypomina "Other People", ale czytając "London Fields" nie spodziewamy się tego. Następuje kompletny zwrot akcji, burzący lekko wcześniejsze koncepcje analiz głównych postaci i pozostajemy z mętlikiem w głowie, starając się dokładnie rozpatrzyć przeprowadzoną akcję.
I gdy spoglądamy już ogólnym okiem na całokształt powieści zauważamy, iż zapowiadana jako kryminał, tak naprawdę nim nie jest. To historia oczekiwania na pewną śmierć, na życiowe szanse, na miłość, sławę, zwycięstwo. To jakby zebrać nadzieje ludności brytyjskiej i umieścić je w jednej książce, a patrząc na datę pierwszej publikacji książki (1989) może właśnie taki był cel autora - ukazać strach przed nowym milenium oraz wszystkie zachcianki, na które społeczeństwo nadal z zapartym tchem czeka. Bo właśnie pomiędzy porywającymi historiami Samsona, Keitha, Nicoli i Guy'a, Amis ukazuje obraz ówczesnej narodowości angielskiej, porównując je do korków ulicznych czy lotniska Heathrow. Można by nawet rzec, że sytuacja ta nawet po 18 latach od premiery, wydaje się być całkiem aktualna, a autor, pisząc ją dzisiaj zamiast "Szekspira, Deana, Theloniusa, Bogdana i Zbiga", wymienił by więcej polskich imion, jako ludzi spotykanych w pubach czy na ulicach.