Niezmiernie się cieszę, że na polskim rynku dokonała się rewolucja na rynku VOD i mamy dostęp do legalnych treści. Niestety szybko okazało się, że król może i nie jest całkowicie nagi, ale co nieco mu czasem spod płaszcza wystaje. Oto 7 największych grzechów twórców serwisów VOD.
Na polskim rynku działa naprawdę sporo usług, które za darmo lub za opłatą udostępniają filmy i seriale online. Z zagranicznych graczy do kraju nad Wisłą dotarły takie serwisy, jak Netflix, Showmax, HBO GO i Amazon Prime Video. Stale rozwijają się też usługi polskie, takie jak Player od TVN-u czy Ipla od Polsatu.
Problem w tym, że daleko serwisom VOD do bycia zastępstwem tradycyjnej telewizji. Niejednokrotnie klnę pod nosem, gdy próbuję coś obejrzeć w sieci. Jest siedem takich aspektów funkcjonowania usług wideo na żądanie, które wkurzają mnie najbardziej.
1. Jakość transmisji
Twórcy filmowi (zazwyczaj) dwoją się i troją, by ich filmy i seriale prezentowały się świetnie. Konsumenci coraz częściej zaś decydują się na ekrany 4K, dopłacają za wsparcie technologii takich jak HDR i coraz lepszych procesorów obrazu. Tylko mało jest treści, które faktycznie to wykorzystują.
Nie licząc kilku chlubnych wyjątków, takich jak Netflix z pakietem Premium i produkcjami własnymi, serwisy VOD oferują filmy i seriale w fatalnej jakości. Gdy w Zatoce Piratów fruwają torrenty z Grą o tron w 1080p, HBO GO oferuje legalnie swoim widzom odcinki w rozdzielczości HD.
Mało co tak potrafi popsuć seans, jak fatalna jakość materiału. Chodzi nie tylko o rozdzielczość, ale też o bitrate strumieniowanego pliku i kolory - a często wypranie z nich. To wszystko w dodatku uzależnione jest też od prędkości i jakości łącza internetowego oraz… serwerów.
2. Słabe serwery
Usługi wideo na żądanie mają ogromny problem z obsłużeniem wielu klientów jednocześnie. Podczas gdy Netflix radzi sobie z jednoczesną premierą swoich seriali na całym świecie - a konto w usłudze mają setki milionów użytkowników - tak polskie serwisy wykładają się na transmisjach, za które pobierana jest opłata.
Sport na żywo w internecie to loteria. Raz próbowałem wykupić transmisję gali KSW w serwisie Ipla, żeby obejrzeć walkę ze znajomymi. Skończyło się wkurzeniem, reklamacją i zwrotem pieniędzy. A taka jedna transmisja kosztuje czasem tyle, co Netflix na miesiąc!
Po uszach powinno dostać się też HBO. Wielokrotnie w przeszłości premiery Gry o tron i Detektywa kończyły się wielokrotnymi komunikatami o ciągłym buforowaniu. Trudno wczuć się w klimat, gdy odtwarzacz przypomina o sobie co 5 minut. A serial zamiast 40 minut ogląda się 2 godziny. Dramat.
3. Kiepskie aplikacje…
Problemy z serwerami to jedna strona medalu. Drugą są fatalne aplikacje mobilne. Działają wolno albo wcale. Nawigacja po menu przypomina grę logiczną i to dla zaawansowanych. Do tego liczba występujących błędów jest zwykle przytłaczająca, a komunikaty o nich - lakoniczne.
W minione Święta sporo cierpkich słów z mojej strony poleciało w stronę twórców usługi Showmax. W ramach promocji klienci sieci Play mogli aktywować subskrypcję na rok. Jakież było nasze zdziwienie, gdy w aplikacji Smart TV nie udało się zalogować na dwa takie rodzinne konta.
To już piraci mają łatwiej.
Logowanie z pilota trwa wieki, a po kilku próbach zacząłem sprawdzać w smartfonie, w czym może leżeć problem. Po kwadransie okazało się, że Showmax automatycznie wygasza subskrypcję klientom, którzy przez dłuższy czas nic nie oglądali. Trzeba wejść w ustawienia konta i potwierdzić chęć oglądania dalej.
Absurd? To swoją drogą, ale najgorsza jest fatalna komunikacja. Aplikacja na Smart TV zniechęca klienta informacją o niepoprawnym haśle, zamiast podać prawdziwą przyczynę braku możliwości zalogowania się - jak bardzo kuriozalna ona by nie była. Serio, nikt tego nie przewidział?
4. …lub ich brak
Serwisy wideo na żądanie bardzo wybiórczo podchodzą do wsparcia różnych platform. Co prawda zwykle z każdej usługi da się skorzystać na komputerach, telefonach i tabletach z Androidem i iOS, ale na tym koniec. A co z telewizorami Smart TV, konsolami do gier, Chromecastami, Apple TV? Tu już wiele zależy od dostawców.
Zwykle ci polscy mają w poważaniu wszystko to, co nie jest urządzeniem mobilnym lub komputerem. Ba, często nawet intencjonalnie blokują przesyłanie obrazu z tych urządzeń na większy ekran.
5. Nie wiadomo, co obejrzeć
Jeśli ktoś udaje się na platformę VOD, znając jej ofertę, zwykle szybko znajdzie to, czego potrzebuje. Jeśli jednak chciałby się jej przyjrzeć? Interfejsy usług wideo na żądanie w większości wypadków są ślamazarne, a często prezentują bibliotekę według totalnie nieintuicyjnego klucza.
Brakuje też zwykle jasnych informacji o tym, co zniknie z oferty serwisu oraz o treściach, które się w nim pojawią. Użytkownicy są zdani na słabo działające mechanizmy rekomendacji oraz na informacje czerpane z innych źródeł. A jeśli z jednego konta korzysta więcej niż jedna osoba? To dopiero galimatias.
6. Opóźnione premiery
W usługach VOD co chwila pojawiają się nowości. Wielu dostawców traktuje swoich klientów poważnie i dostarcza nowe pozycje programowe równo ze światową premierą. Dotyczy to przede wszystkim produkcji własnych Netfliksa i seriali HBO, takich jak Gra o tron, Westworld itp. Niestety to wyjątki, nie reguła.
W wielu innych przypadkach premiery są opóźnione. Serwisy nabywają prawa do emisji z opóźnieniem o np. dobę, tydzień lub kilka tygodni (a czasem nawet miesięcy). Polacy są traktowani jak klienci drugiej kategorii i oglądają legalnie wideo znacznie później niż piraci. Za co tu płacić?
7. Brak napisów w polskich produkcjach
Polskojęzyczne produkcje w VOD praktycznie nigdy nie mają polskich napisów. Z jednej strony można się dziwić skąd taka potrzeba, ale… w praktyce bardzo często by się przydały. Dostawcy treści zostawiają jednak zwykle ze ścieżką audio - i to nie tylko w telenowelach, ale też w filmach i serialach, które często są perełkami w ofercie danego dostawcy!
A to często spory problem. Polskie seriale mają fatalną jakość dźwięku. Oglądając nowy serial Canal+ w nc+GO, można szybko uznać, że podtytuł Kruka jest nietrafiony. Szeptów nie słychać i to niezależnie od pory dnia, nie tylko po zmroku. Napisy problemu z audio nie rozwiążą, ale przynajmniej pozwolą zrozumieć, co tam aktorzy do siebie mamroczą.