REKLAMA

McDonagh jest jednym z najwybitniejszych współczesnych reżyserów. "Duchy Inisherin" to świetny film

Martin McDonagh nie należy do płodnych twórców - od czasu swojego pełnometrażowego debiutu w 2008 roku zrealizował zaledwie trzy filmy. Nie ulega jednak wątpliwości, że każdy z nich - choć niepozbawiony wad - momentami ociera się o wielkość. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że „Duchom Inisherin” może być do niej najbliżej. 

duchy inisherin film recenzja opinie kino banshees colin farrell
REKLAMA

Dołącz do Disney+ z tego linku i zacznij oglądać głośne filmy i seriale.

Bardzo lubię w McDonaghu to, że nie lubi się powtarzać. Mam na myśli autonomię sedna, podejmowanych myśli, znaczeń czy wydźwięku. Jasne, w „Duchach Inisherin” nietrudno wyłapać kilka cech charakterystycznych dla twórczości Irlandczyka - precyzyjny miks osobistych dramatów z nieoczekiwanym dowcipem, balansowanie na granicy cynizmu, droczenie się z widownią, wielka empatia, mrok i słodycz w jednym. A jednak są też „Duchy” kolejnym unikatem w jego portfolio, do poprzednich dzieł najbardziej podobnym w kwestii tego, że przez cały seans nie możemy być pewni, czego spodziewać się po kolejnym kwadransie.

Lata 20. XX wieku. Gdy pewnego dnia Padraic (Colin Farrell) zmierza na spotkanie ze swoim wieloletnim przyjacielem, Colmem (Brendan Gleeson), zostaje przez niego zignorowany - zbyty milczeniem. Młodszy z mężczyzn nic nie rozumie - nie wie, jak zinterpretować tę sytuację. Równie zdziwieni wydają się zresztą wszyscy wokół. Padraic zastanawia się, czy przypadkiem nie powiedział druhowi czegoś przykrego, przez co ten - urażony - przestał się do niego odzywać.

Prawda jest jednak znacznie bardziej prozaiczna, a zarazem bolesna i trudna do przyswojenia. Starszy z duetu po prostu postanowił zakończyć tę znajomość i skupić się na sztuce, konkretniej: na procesie twórczym. Dlaczego? Padraic spróbuje poznać odpowiedź na to pytanie, nie mogąc pogodzić się z nowym stanem rzeczy. Działania, które podejmie, będą mieć nieoczekiwane konsekwencje nie tylko dla niego samego, lecz także dla innych mieszkańców wyspy.

REKLAMA
Duchy Inisherin

Duchy Inisherin - recenzja filmu

Cieszy, że McDonagh wrócił do duetu Gleeson-Farrell. Irlandczycy ponownie - choć przecież zupełnie inaczej, niż w „In Bruges” - wirtuozersko wymalowali na ekranie serię interakcji opartych na silnym wzajemnym oddziaływaniu. To jeden z tych rodzajów chemii między aktorami i ich bohaterami, której nie sposób nie dostrzec, nie sposób też ją podrobić. Reżyser prowadzi Padraica i Colma w sposób, który umożliwia naprzemienne identyfikowanie się z każdym z nich. McDonagh chce, by widz rozumiał; by współodczuwał tak, jak on. I tak też się dzieje.

Show należy jednak przede wszystkim do Farrella, za którego kreacjami, przyznaję, raczej nie przepadam. McDonagh lubi jednak obsadzać go w rolach gości niespecjalnie rozgarniętych, a ten znakomicie się w nich odnajduje - i nie piszę tego siląc się na uszczypliwość, lecz podziwiając kaskadę emocji, które artysta potrafi przeprowadzić przez oblicze Padraica. Początkowo odrzuca; z czasem sprawia, że dojrzewamy do tego, by mu współczuć.

„Duchy Inisherin” nie stronią od delikatnego absurdu; jego poczucie potęguje dowcip, który nigdy nie rozbraja powagi, nie umniejsza dramatom. Dla McDonagha najważniejsi byli zawsze bohaterowie - nie inaczej jest teraz. Wyraziści, przekonujący nawet wtedy, gdy robią coś niewiarygodnego. Doświadczeni przez życie, momentami odpychający, choć - co ciekawe - w każdym z nich dominuje raczej jaśniejsza strona charakteru. Każdy ma tu swoje potrzeby, marzenia i aspiracje, rozterki; żadne nie jest mniej lub bardziej istotne.

REKLAMA

W „Duchach” człowiek ściera się z potrzebą, z tęsknotą. Siłą rzeczy to, co te potrzeby w nim wyzwalają, nie zawsze jest piękne.

Najnowsze dzieło Irlandczyka to łapiąca za serce, tętniąca wrażliwością opowieść o rozmijaniu się tych potrzeb. O wewnętrznym kryzysie i lęku przed nieuniknionym. O ucieczce przed bezcelowością. A przede wszystkim o samotności, o przyjaźni i odrzuceniu, o rozpadzie związku czy też - bardziej uniwersalnie - rozpadzie relacji. Naznaczona folkowym pociągnięciem pędzla, urzekająca pięknem soczyście zielonych, wyspiarskich plenerów; przestrzenią podbijającą poczucie osamotnienia. Oraz, co rozbroiło mnie chyba najbardziej, portretująca cieplutki, niewiarygodnie czuły obraz relacji człowieka ze… zwierzętami. Relacji mocnych i pewnych. Piękna sprawa.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA