„Gambit królowej” nie jest oparty na faktach, ale zielona pigułka z serialu Netfliksa istniała naprawdę
Dawno żaden serial platformy Netflix nie wywołał tak żywiołowych reakcji na świecie jak „Gambit królowej”. Produkcja oparta na powieści Waltera Tevisa opowiada o młodej mistrzyni szachowej, która musi sobie radzić z samotnością i uzależnieniami od leków i alkoholu. Nie jest to opowieść bazująca na faktach, ale kryje się za nią prawdziwa historia amerykańskich kobiet.
„Gambit królowej” to jeden z tych seriali, które na platformie Netflix zdarzają się dosyć rzadko. Nie ma stricte określonego gatunku, nie próbuje trafić do jednej z góry założonej grupy odbiorców i nie przedkłada chęci wyrażenia politycznego manifestu nad opowiedzenie wciągającej i interesującej historii pełnej niejednoznacznych bohaterów. W swojej recenzji nazwałem go jedną z najlepszych produkcji serwisu w ostatnich latach i osobiście cieszę się, że wielu innych widzów (w tym również Stephen King) ma bardzo podobną opinię.
Powodów takiego stanu rzeczy jest oczywiście wiele. Fantastyczne aktorstwo w wykonaniu Anyi Taylor-Joy, Marielle Heller, Marcina Dorocińskiego i reszty obsady to jeden z najważniejszych. Ale swoje cegiełki do ogólnego sukcesu dołożyli też showrunnerzy Scott Frank i Alan Scott czy autor urokliwych zdjęć, Steven Meizler. Wielką siłą „Gambitu królowej” jest też działająca na emocjach historia, która nie została co prawda oparta na życiu żadnej prawdziwej arcymistrzyni szachowej, ale ma w sobie wystarczająco dużo siły przebicia, by trafiać do widzów o różnym wieku i płci.
Walter Tevis, autor powieści „Gambit królowej”, uważnie studiował nie tylko pojedynki szachowe, ale też problemy amerykańskiego społeczeństwa.
Dlatego historia Beth Harmon aż tętni autentycznością, a ciągnący się na przestrzeni całej powieści (i serialu) wątek uzależnień działa tak mocno. Dla przypomnienia wyjaśnijmy może jednak najpierw, o co dokładnie chodzi. Akcja „Gambitu królowej” rozpoczyna się w latach wczesnej młodości głównej bohaterki, która po tragicznej śmierci swojej matki trafia do sierocińca Methuen w stanie Kentucky. Na miejscu okazuje się, że każda podopieczna placówki otrzymuje codziennie dwie tabletki (w książce trzy). Jedna to witaminy na wzmocnienie, a druga o jaskrawozielonym kolorze ma działać uspokajająco. Z czasem bohaterka dowiaduje się, że chodzi o Xanzolam.
- Czytaj także: Jakie inne filmy i seriale podobne do „Gambitu królowej” można znaleźć na VOD? Przygotowaliśmy dla was specjalną listę.
Podobnie jak nigdy nie istniała Beth Harmon, ani dom dziecka Methuen, tak i nie został zarejestrowany lek o tej nazwie. Pod fabularną historią kryje się jednak więcej niż ziarno prawdy. Jak kilka lat temu w dużym artykule donosił portal Buzfeed News, w latach 50. istniały sierocińce zarządzane przez siostry zakonne, w których stosowano podawane dożylnie środki uspokajające. Sam xanzolam ma też swój odpowiednik w realnym świecie. Dziennikarz amerykańskiej redakcji Newsweeka zwrócił uwagę, że w podobny sposób działały tabletki chlorodiazepoksydu, który w Stanach Zjednoczonych wprowadzono do powszechnego użycia w 1960 pod nazwą Librium (o tym specyfiku wspomina się zresztą bezpośrednio w 4. epizodzie).
Środek ten wykazuje silne działanie przeciwlękowe i uspokajające, a także umiarkowanie relaksacyjne i usypiające. Stosowany w częstych dawkach ma jednak skutki uboczne i jest uzależniający, dlatego współcześnie przepisuje się go pacjentom coraz rzadziej. Do objawów odstawienia Librium należały m.in. drgawki, gorączka, trudności z oddychaniem, wysypka i nieregularne łomotanie serca. Netflix nie pokazuje tego wszystkiego w tak dosadnie, ale wyraźnie zaznacza, że Beth już od najmłodszych lat uzależnia się od zielonych tabletek. Co więcej, z tym samym boryka się jej adopcyjna matka, która w dodatku nadużywa alkoholu. A nauczona przez nią picia nastolatka z czasem również łączy lekomanię z napojami wyskokowymi.
W książkowej wersji „Gambitu królowej” podkreśla się, że od kobiet wymagano „wyrównania nastrojów”. Tabletka miała w tym pomóc.
Prawdziwe Librium reklamowano często jako środek mający wesprzeć rzekomo chwiejne emocjonalnie kobiety w radzeniu sobie z trudnościami i niepewnościami codziennego życia. A ponieważ aż do połowy lat 70. liczba dostępnych do nabycia napełnień nie była w żaden sposób ograniczona (inaczej niż w serialowym „Gambicie królowej”), to wiele użytkowniczek z czasem zaczynało się uzależniać.
Ich tragedia przez wiele lat nie została opisana, a samo librium otworzyło drzwi przed takimi środkami jak valium, które zaczęto przepisywać pacjentom w USA z jeszcze większą częstotliwością. Amerykanie aż do dzisiaj mierzą się zresztą z poważnym problemem uzależnienia od opioidów. „Gambit królowej” podejmuje ten temat nieco na uboczu głównej historii (o co część mediów za oceanem ma do Netfliksa pretensje), ale za samo podjęcie kwestii uzależnień na pewno jest warto chwalić Tevisa i twórców serialowej adaptacji.
„Gambit królowej” obejrzycie na platformie Netflix.
* Autorem zdjęcia tytułowego jest Ken Woroner/Netflix.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.