Polski youtuber wkręcił influencerów. Chcieli reklamować scam w ciemno, bo kaska sama się nie zarobi
Wojtek Przeździecki, w sieci znany jako OjWojtek, postanowił zarzucić przynętę na influencerów i zobaczyć, co z tego wyniknie. Najpierw stworzył fikcyjną firmę i jej absurdalny produkt, a następnie wybrał 100 influencerów, do których napisał z propozycją reklamy. Jak reagowali na tę ofertę scamu? Cóż… tragedii nie ma, ale dobrze też nie jest.
Polski Internet doczekał się nowego szeryfa - nieco przez przypadek. Okazał się nim Wojtek Przeździecki, który w sieci publikuje jako OjWojtek. Opublikował on na swoim youtube'owym kanale trwający ponad 50 minut materiał, w którym opowiedział o swoim eksperymencie - i nic dziwnego, że popularność filmu rośnie w zawrotnym tempie.
To miał być prank. Fikcyjna firma została nazwana "INQUADKI" i oficjalnie zajmowała się - jak łatwo się domyślić - robieniem wkładek. Według "producenta" miały one zwiększać kreatywność, poprawiać samopoczucie i do tego drapać po stopach za pośrednictwem apki w telefonie. Przeździecki wraz ze wspólnikiem stworzyli stronę internetową i nagrali reklamę, a następnie wysłali maile z propozycją współpracy do 100 influencerów.
Sposób, w jaki niektórzy zareagowali na scam, był… szokujący. Najpierw pranksterom odpowiedziało kilkadziesiąt osób. Niektórzy zorientowali się, że to przekręt, część chciała poznać szczegóły, a inni już na wstępie poinformowali o wysokości swoich stawek. Gdy OjWojtek ustawił się na rozmowy telefoniczne z siedmioma osobami, zdecydował bez ogródek poinformować zainteresowanych, że jego "firma" dysponuje jedynie prototypem, więc przed zareklamowaniem go nie będzie możliwości odbycia testów. Zaznaczał też, że nie jest pewny, czy towar faktycznie działa zgodnie z opisem. Jeśli sądzicie, że wówczas wszyscy się wycofali, to niestety - jesteście w błędzie. Niektórzy nie widzieli problemu, by mimo tego zareklamować produkt i polecić go tysiącom (lub więcej) followersów.
OjWojtek i nauczka dla influencerów, którzy chcieli zareklamować scam
O ile sam serwis, logo i reszta drobiazgów wyglądały naprawdę profesjonalnie, o tle trudno mi było uwierzyć w to, że ktoś łyknął ten spot reklamowy i kuriozalne hasła o poprawie kreatywności na poziomie kilkudziesięciu procent. A jednak dla niektórych najzwyczajniej w świecie nie miało to znaczenia. W jednej z rozmów słyszymy:
Ostatecznie ze stu osób na współpracę zgodziły się cztery. Ostatecznie to całkiem niezły wynik - zapewne wiele osób darzących youtuberów, freak fighterów i innych influencerów niechęcią obstawiałaby większą pazerność. Cóż, tacy ludzie są przecież wszędzie, ale zawsze miło wiedzieć, że tym razem było to jedynie 4 proc.
OjWojtek nie podzielił się z widzami ksywami czy nazwiskami osób, które chciały przyklepać ten deal (gdyby tak uczynił, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów mógłby się nimi zainteresować). Postanowił natomiast odbyć z nimi jeszcze jedną rozmowę, w której zapytał je otwarcie, co nimi kierowało. Nikt nie zdobył się na bezpośrednią szczerość i odpowiedź w stylu "przyjmuję każdą opcję zarobku łatwej kasy". Twierdzili na przykład, że od początku podejrzewali wkręt lub szukali podobnej linii obrony; później z kolei mówili, że sami nie wiedzą, albo że mają teraz nieco finansowo chudszy okres i potrzebowali zastrzyku gotówki.
Przeździecki wytknął influencerom, że nie czują się odpowiedzialni za to, co robią; podkreślił też niemoralność takiego zachowania. A potem... zaproponował pewną formę pokuty. Zachęcił, by w ciągu 48 godzin od rozmowy jego "ofiary" zrobiły coś dobrego. Przed publikacją materiału trzy z czterech osób podesłały mu na to dowody (np. potwierdzenie przelewu na jakąś charytatywną zbiórkę).
Youtuber przestrzega też widzów i przypomina:
Myślę, że zostało to naprawdę fajnie rozegrane - żaden cancel i wieszanie psów, a przyzwoita nauczka, z której przynajmniej jednorazowo wyniknęło coś dobrego. Poza tym podobne akcje mają szansę jeśli nie "nawrócić", to chociaż przestraszyć tych, którzy w przyszłości chcieliby zareklamować jakiś scam i wciskać kit nieraz setkom tysięcy obserwatorów. Z drugiej strony - masa internautów otrzymała kolejny dowód na to, że nie zawsze warto wierzyć we wszystko, co opowie im popularny gość w instastories.