"Telefon pana Harrigana" kilka dni temu wylądował w serwisie Netflix. Niestety, szybko okazało się, że produkcja ta pozostawia trochę do życzenia. Nie jest to film zły, ale jednocześnie to festiwal straconych szans. Dlatego wybraliśmy 5 lepszych filmów, w których czuć ducha Stephena Kinga.

"Telefon pana Harrigana" już na Netfliksie. I, delikatnie mówiąc, nie jest dobry. Jako horror zupełnie się nie sprawdza. Ta adaptacja prozy Stephena Kinga zawodzi niemal na każdym kroku. Zamiast spędzić z nią wieczór, lepiej obejrzeć film lub serial, w którym udało się przenieść magię mistrza literackiej grozy na ekran. Na szczęście takich tytułów nie brakuje.
W ramach wcześnie rozpoczętych obchodów Halloween, na platformie Netflix pojawił się "Telefon pana Harrigana". W rankingu adaptacji prozy Stephena Kinga należałoby go umieścić gdzieś na szarym końcu - trochę wyżej niż wyreżyserowane przez samego literata "Maksymalne przyśpieszenie" i niedawna "Podpalaczka".
"Telefon pana Harrigana" to opowieść o Craigu, który jako dziecko zaczyna pracować u tytułowego mężczyzny. Kiedy czyta mu jego ulubione książki, rodzi się między nimi więź. Z czasem chłopak kupuje miliarderowi iPhone'a. Po śmierci staruszka, główny bohater odkrywa, że może porozumiewać się z nim za pomocą telefonu i film zmienia się w nieudolny odcinek "Czarnego lustra".
Adaptacje, w których poczujecie magię prozy Stephena Kinga
W "Telefonie pana Harrigana" znajdziemy wiele tropów znanych nam już bardzo dobrze z innych adaptacji prozy Stephena Kinga. W tych poniższych filmach i serialu lepiej udało się je uwydatnić, a co za tym idzie - przenieść na ekran magię opowieści mistrza literackiej grozy.
Uczeń szatana
"Telefon pana Harrigana" jest całkiem niezły w swojej pierwszej połowie. John Lee Hancock eksploruje w niej przyjaźń między młodym chłopcem a tytułowym mężczyzną. Nawet jeśli Harrigan to ucieleśnienie kapitalistycznych wartości, a nie ukrywający się nazista, skojarzenia z "Uczniem szatana" będą całkowicie na miejscu. Bryan Singer relacje głównych bohaterów ujął jednak w ciekawą opowieść z przesłaniem. Produkcja platformy Netflix to już baśń, której morał ginie pod boomerskim komentarzem dotyczącym technologii.
Smętarz dla zwierzaków
"Telefon pana Harrigana" po pierwszej połowie zmienia się w opowieść pod szyldem "uważaj, czego sobie życzysz". U Stephena Kinga często natkniemy się na taki motyw. Znajdziemy go chociażby w "Smętarzu dla zwierzaków". Jest to historia pogrążonego w żałobie ojca, który chowa martwego syna w tytułowym miejscu, a chłopak ożywa. Twórcy filmowi dwukrotnie sięgali po tę opowieść. I nawet jeśli w obu przypadkach adaptacje pozostawiają wiele do życzenia, dostarczają lepszej rozrywki niż produkcja Netfliksa.
Stań przy mnie
W połowie "Telefonu pana Harrigana" twórcy przeprowadzają gatunkową woltę, a cały film trzyma się w kupie na słowo honoru. Widać jednak, że twórcy (co prawda z marnym skutkiem, ale zawsze) próbują utrzymać fabularną spójność, skupiając się na tematyce dojrzewania. Stephen King robił to nieraz i nie dwa w swojej prozie. Inicjacja często odbywa się u niego przy udziale nadnaturalnych mocy, ale zdarza się też, że pisarz nie posiłkuje się wątkami fantastycznymi. Tak właśnie jest w "Stań przy mnie". Fabuła skupia się na losach grupy nastolatków, którzy z nadzieją na zostanie lokalnymi bohaterami, ruszają do miejsca, gdzie znajduje się ciało martwego chłopca.
To
"Telefon pana Harrigana" staje się tym gorszy, im bardziej twórcy zaczynają polegać na wątkach fantastycznych. A przecież tak sam wątek inicjacji jak i groza wybrzmiewały już w adaptacjach Stephena Kinga. Najlepszym tego przykładem jest dwuczęściowe "To". Historia Klubu Frajerów walczącego z krwiożerczym klaunem nie rozpada się na każdym kroku, a twórcy nie boją się opowiadać szybko i dynamicznie.
Outsider
W "Telefonie pana Harrigana" trafiamy do Harlow. Hancock nie potrafi go jednak odpowiednio ożywić. A to przecież kluczowe w twórczości Stephena Kinga. On kocha małe amerykańskie miasteczka. Twórcy serialu "Outsider" dobrze o tym wiedzieli, przez co ich Cherokee City fascynowało swoim kolorytem, stając się pełnoprawnym bohaterem opowieści. Ta rzeczywistość nas pochłaniała. W produkcji platformy Netflix świat przedstawiony co najwyżej razi swoją sztucznością.
Tekst został zaktualizowany.