Dwadzieścia lat minęło jak jeden dzień… Dokładnie rzecz ujmując - dwadzieścia jeden, bo właśnie tyle minęło od premiery "Bionic Commando", wielkiego automatowego hitu. Przygody komandosa Spencera eksterminującego z lubością hordy wrogów pamiętają dziś jednak tylko wielcy koneserzy albo stali bywalcy barów. Dlatego kilka miesięcy przed pełnoprawną kontynuacją hitu sprzed lat Capcom serwuje nam oldschoolowy powrót do różowych lat osiemdziesiątych!
Bionic Commando Rearmed to remake świetnej platformówki sprzed dwóch dekad. Ponownie wcielamy się w rolę komandosa Nathana "Radda" Spencera, którego jedynym zadaniem jest wyplenić zastępy wrogów stojące na drodze do zwycięstwa.
Eksterminację przeciwników będziemy prowadzić przez dwadzieścia zróżnicowanych etapów. Twórcy zabrali nas w podróż po wszystkich zakątkach świata. Odwiedzimy gorące pustynie, których charakterystyczną cechą jest falujące od tropikalnych upałów powietrze; dla odmiany trafimy też na śnieżne połacie "wielkiej zmarzliny". Jednak większość czasu spędzimy na dachach i gzymsach wielkich kompleksów budynków oraz we wnętrzach fabryk i laboratoriów. Każda plansza jest niepowtarzalna i ma swoje zalety. Poziomy przemierzamy na dwa sposoby: brnąc w kierunku prawej strony ekranu lub wspinając się w górę. Co najciekawsze, wcale nie jest to taka prosta czynność. Gdyby nie nasza złota, ekhm… mechaniczna rączka - wyposażona w cud techniki: zdolny do wszystkiego hak, który wykorzystamy na kilka sposobów - byłoby ciężko zdziałać cokolwiek. Dzięki niemu możliwe będzie zarówno wspinanie się, jak i przemieszczanie z platformy na platformę. Za pomocą haka weźmiemy udział w nowej dyscyplinie: pchnięciu beczką, a złoty medal to nagroda za specjalne osiągnięcia, które w tym wypadku oznaczają pogruchotanie dolnych kończyn wroga tudzież zrzucenie go z platformy. Dzięki temu ustrojstwu przygarniemy zagubione bonusy przyznawane za każdego rywala, którego posłaliśmy na wieczny odpoczynek czy wykonamy śmiercionośnego wahadłowego kopniaka. Jak widać, wachlarz zastosowań "mechanicznej ręki" jest ogromny i nieraz przydaje się w akcji o wiele bardziej niż poczciwe spluwy.
Zastępy naszych nieprzyjaciół to nie tylko kolejne klony przedstawicieli gatunku homo sapiens sapiens. Na swojej drodze spotkamy różne wymyślne urządzonka i zwierzątka mutanty, chcące wysłać nas na wieczną emeryturę w foliowym worku. Z powietrza zaatakują nas helikoptery-roboty, wypluwające śmiercionośne laserowe wiązki i bomby; czołgi i działka spróbują powstrzymać nasze zapędy, a tuż pod nogami czyhają poczciwe wnyki. Są też machiny rzucające bombami, a co jakiś czas zaatakuje nas gościu z tasakiem w prawicy, żywcem wyjęty z przygód Księcia Persji.
Kiedy już szczęśliwie przebrniemy przez zasieki obronne naszych antagonistów, na końcu każdego etapu czai się niespodzianka w postaci bossa. W tym aspekcie autorzy wykazali się rozległą inwencją twórczą. Będziemy walczyć z przerośniętą koparką, latającym robotem czy Napoleonem XXI wieku, dowodzącym swoją armią mechanicznych żołnierzy. Wbrew pozorom, aby pokonać takiego przeciwnika, nie trzeba władować w niego wiadra naboi. Każdy boss ma swój słaby punkt, dzięki któremu szybko i bezproblemowo go wyeliminujemy. Czasami wystarczy odkręcić kilka śrubek czy rzucić beczką w odpowiednie miejsce. Jednak czasami ciężko wpaść na takie rozwiązanie i czeka nas troszkę umysłowego wysiłku.
Co jakiś czas, w drodze pomiędzy kolejnymi etapami, napotykamy na konwój przeciwników. Zostajemy przetransportowani na miejsce akcji, gdzie jedynym naszym zadaniem jest przeżyć gęsty ostrzał oponentów i puścić z dymem wielkie ustrojstwo na samym końcu planszy. Niczym z ziemi wyrastają kolejne zastępy żołnierzy przeplatane ostrzałem z działek i pojazdów. Wszystko dzieje się w mgnieniu oka i trudno na choćby chwilę zastanowienia, ba, zdjęcia palca ze spustu pistoletu.
Pomiędzy kolejnymi misjami możemy sobie pozwolić na chwilę relaksu i bezstresowo powrócić do naszej bazy. Tam czekają na nas dodatkowe ulepszenia, bronie i cały zestaw hardcorowo trudnych ćwiczeń, np. za pomocą haka przemieszczamy się przez trudne kombinacje platform i innych rzeczy, do których możemy się przyczepić. Wykorzystujemy możliwość rozhuśtania naszego komandosa za pomocą liny i próbujemy wypełnić postawione nam cele oraz zmieścić się w ograniczonym limicie czasowym, co jednak przy udanej próbie nie powinno być problemem...
A skoro o arsenale mowa - autorzy oddali nam całkiem standardowy zestaw pukawek. Pojawiają się rewolwery, bazooki czy pistolety plazmowe. Niestety, twórcy postawili nam sztuczne ograniczenia: bez wymaganej broni nie można uczestniczyć w kolejnej misji. Przez to musimy przechodzić wszystkie poziomy po kolei bez możliwości wyboru, mimo że na planszy misji takowa opcja istnieje. Zresztą, co tu dużo gadać: prawie całą grę przeszedłem przy pomocy rewolweru, podpierając się w niektórych momentach superszybkim pistoletem plazmowym. Jak widać, tradycja rzecz święta.
Jednak to, co jest największym znakiem rozpoznawczym tej gry, to niepowtarzalna, oldschoolowa oprawa audiowizualna. Widać jak na dłoni stylizację oprawy graficznej na koniec lat osiemdziesiątych. Żywe kolory podkreślają radosny charakter rozgrywki. Bawią ciekawe projekty naszych przeciwników oraz zróżnicowane krajobrazy, jakie przemierzamy podczas wojaży naszego komandosa. Znakomicie wykorzystano efekt ragdoll - wrogowie po uśmierceniu w karykaturalny sposób spadają z platform z gracją bezwładnej kukiełki. Bardzo ładnie wykonano efekty specjalne: rozmycia i wybuchy wykonane w komiksowym stylu wyglądają całkiem nieźle. Gdy zdarzy nam się polec na placu boju, ekran wypełnia się kwadracikami znanymi ze starych konsol końca lat osiemdziesiątych. Jednak osoby szukające niesamowitych efektów specjalnych rodem z hollywoodzkich filmów muszą się srogo zawieść - tu postawiono głównie na oldschool, w świetle dzisiejszych hitów oprawa wizualna wypada przeciętnie, jednak ma swój niepowtarzalny klimat. Muzyka to znakomicie znane wszystkim koneserom elektroniczne brzmienia od razu przywodzące na myśl dźwięki wydobywające się z głośników starych telewizorów. Oprawa dźwiękowa to po prostu majstersztyk. Jeśli chodzi o kwestie techniczne, mnóstwo tu odwołań do protoplasty "Rearmed".
Niestety, gra ma również swoje wady. Przede wszystkim jest bardzo krótka. Na jej przejście wystarczy pięć, góra sześć godzin, za drugim razem ta liczba spada maksimum do trzech. Niestety, do uruchomienia Bionic Commando Rearmed potrzeba mocnego kompa. Nawet na sprzęcie z dwurdzeniowym prockiem, 2 GB RAM-u i bardzo dobrą kartą graficzną z 512 MB gra potrafi lekko chrupnąć w podbramkowych sytuacjach. Na szczęście zainstalowanie patcha usuwa te niedogodności, ale posiadacze jednordzeniowych procesorów o płynnej rozgrywce chociażby na średnich detalach mogą tylko pomarzyć.
Niemniej rachunek końcowy wychodzi zdecydowanie na plus. Bionic Commando Rearmed to bardzo udany remake klasycznego tytułu sprzed lat. Ciekawe wykonanie i przede wszystkim mnóstwo akcji oraz znakomita grywalność to cechy wyróżniające produkt studia Grin. Niestety, gra jest bardzo krótka i ma dosyć spore wymagania. Jednak biorąc pod uwagę, że kosztuje zaledwie czterdzieści złotych, osoby, którym zależy na bardzo dobrej platformówce z wiadrami naboi, mogą kupować w ciemno. Zresztą, polecam każdemu, doskonała rozgrywka na jesienne wieczory - zapewniam, że nieraz wrócicie do przygód dzielnego komandosa.