REKLAMA

Czułem, że Frankenstein od Netfliksa będzie dobry. Myliłem się: jest wybitny

Każdy reżyser pragnie zrealizować w swojej karierze jakiś wymarzony projekt. Dla Guillermo del Toro takim celem było nakręcenie własnej adaptacji "Frankensteina" - legendarnej powieści Mary Shelley. Adaptacji filmowych tego dzieła powstało wiele, ale z całą stanowczością mogę stwierdzić: ta szczególnie roztrzaskała mnie na kawałki. W najlepszym tych słów znaczeniu.

OCENA :
10/10
frankenstein film recenzja netflix
REKLAMA

Cenię reżyserów, którzy nie są tylko zwykłymi zadaniowcami, wyrobnikami. Choć do tych oczywiście też mam szacunek, osobiście szczególnie doceniam artystów z wizją, którzy nawet jeśli nie opierają się w swojej twórczości na w pełni autorskim materiale, potrafią nadać mu wyrazistej energii, nowe życie, autorski stempel. Guillermo del Toro to jeden z reprezentantów właśnie takiego grona, a jego nazwisko znajduje się w ścisłej czołówce moich ulubionych reżyserów. To jego obecność najbardziej mnie ekscytowała w kontekście najnowszego "Frankensteina", choć nie będę kłamać - nazwiska członków obsady elektryzowały podobnie mocno. Czy wspaniałe nazwiska przełożyły się na wysoką jakość filmu? Śpieszę z odpowiedzią: tak, i to jak!

REKLAMA

Frankenstein - recenzja filmu. Opowieść o potworze - ale którym?

Tytułowego bohatera poznajemy jeszcze jako dziecko (Christian Convery), młodego chłopca wychowywanego w arystokrackiej rodzinie. W swoim potomku szczególne nadzieje pokłada ambitny i zarazem surowy ojciec (Charles Dance), będący lekarzem. Victor jest jednak dużo mocniej związany z matką (Mia Goth). Gdy ta umiera w trakcie porodu, w młodym umyśle chłopca zaczyna kiełkować idea, która z czasem przekłada się na naukowy rozwój, badania, poszukiwania możliwego rozwiązania, odpowiedzi na pytanie: jak oszukać śmierć? Choć wśród kolegów po fachu zaczyna uchodzić za szarlatana, zdobywa sojusznika w Harlanderze (Christoph Waltz), który decyduje się sfinansować jego przedsięwzięcia. Idea zawzięcie realizowana przez Victora z czasem nabiera kształtu w postaci stworzenia (Jacob Elordi). Ten moment staje się niezwykłym przełomem, a zarazem początkiem klątwy, która będzie ciążyć nad ich życiami.

Nie ma co się czarować - choć do historii Frankensteina podchodziło wielu twórców, ciężko w każdym podejściu silić się na stuprocentową oryginalność. Taki jest los scenariuszów adaptowanych - choć pewne rzeczy w ramach procesu prac nad filmem zostają zmodyfikowane, szkielet pozostaje niezmienny. Dotychczas najbliżej sercem było mi do wersji Kennetha Branagha z 1994 roku, który z właściwą sobie swadą i talentem do teatralnych środków wyrazu znakomicie oddał klimat tej historii. Jeśli w czyjeś ręce "Frankenstein" miał trafić ponownie, musiał to być Guillermo del Toro. Meksykański reżyser jest powszechnie znany ze swojej miłości do tego typu historii oraz dostrzegania człowieczeństwa w tym, co na pierwszy rzut oka zdaje się go nie posiadać. "Frankenstein" jest wyrazem geniuszu del Toro - zarówno jako reżysera, jak i narratora.

Skoro o narratorze mowa - decyzja o wspomaganiu większości filmu narracją z offu nie jest częsta, oczywista, ale co najważniejsze - nie zawsze trafna. W przypadku "Frankensteina" odgrywa ona kluczową rolę - wraz z podziałem na (nie licząc preludium) dwa kluczowe rozdziały historii poznajemy dwie perspektywy, które są od siebie różne, a zarazem tworzą spójną całość. Del Toro nie prowadzi filmu w pełni chronologicznie - co jakiś czas wraca do obecnego miejsca akcji, choć rozgrywa się ona przede wszystkim w czasie przeszłym. Dwuipółgodzinny metraż również okazuje się dla fabuły wystarczający. Reżyser pozwala widzowi zajrzeć za kulisy procesu twórczego Victora, ale przede wszystkim pojąć to, co go napędza w jego realizacji.

O ile Branagh kładł większy nacisk na romantyczną duszę swojego bohatera, o tyle del Toro nie pieści się w tańcu i stopniowo ukazuje coraz większy rozkład moralny Frankensteina, który będąc świadkiem efektu swoich prac, popada w obłęd, czuje, że popełnił błąd i choć pokonał śmierć, przerósł ojca i w sumie samego Boga, to zadał kłam naturze, wydając na świat sztuczny twór. Choć z czasem nie wątpimy, że największym potworem tej historii jest coraz bardziej przemocowy wobec swojego "syna" naukowiec, del Toro nie pozwala by zaszufladkować tego bohatera w pełni - z wojowniczego postępowca odbijającego konserwatywne argumenty przeciwko swoim badaniom stopniowo ewoluuje w człowieka, którego pochłonęło ego, kiełkująca przez lata, niepowstrzymana idea oraz związany z nią kryzys egzystencjalny.

Tegoroczny "Frankenstein" jest wielopoziomową i wielowymiarową, przeprowadzoną z epickim rozmachem opowieścią o strachu i okrucieństwie ludzkiego gatunku wobec inności. Prawdziwą "gwiazdą" tej historii jest sam Potwór, złożony z części ciała należących do różnych ludzi, u którego coraz mocniej wykształca się wola, rozum i pragnienie miłości. Del Toro ani na minutę nie odziera stworzenia z jego dualizmu - obok autentycznej, bijącej od niego grozy oraz nadludzkiej siły widzi w nim istotę żywą, czującą, zasługującą na miłość. Jest naraz kruchym, bezbronnym dzieckiem i śmiertelnym zagrożeniem. Reżyser dużo czasu poświęca jego procesowi poznawania samego siebie, oraz świata. Ten go nie oszczędza - poza nielicznymi wyjątkami ludzie reagują na niego wykluczeniem i wystrzeliwanymi kulami. W brutalności i przemocy, której Potwór używa, del Toro widzi mechanizm przetrwania, reakcję na świat, który nie obdarzył go miłością. Choć wszystkie fabularne elementy fabuły filmu tworzą jedną, imponującą całość, to właśnie akt z udziałem Potwora ma w sobie najwięcej duszy, baśniowej przypowieści o istocie, która została odrzucona, uznana za abominację i jest skazana na wieczną tułaczkę.

Jacob Elordi - kadr z filmu "Frankenstein", Netflix

Niewiele by w tej przeszczepionej na ekran historii zagrało, gdyby nie aktorzy, nadający swoim postaciom odpowiednich cech i charakterów. Jestem jak najbardziej na poważnie zdania, że w przypadku "Frankensteina" powinny się posypać nominacje dla obsady. Oscar Isaac od samego początku do końca jest niezwykle wiarygodny w swoim naukowym szaleństwie. Jego charyzma buzuje, a niezależnie od tego co się o tej postaci ostatecznie myśli - w nią się po prostu wierzy, zarówno gdy Victor jest adwokatem postępu i jednym z nielicznych mających odwagę go głosić, oraz gdy wychodzi z niego okrucieństwo. "Z całej ludzkiej anatomii ten organ najmniej rozumiesz", mówi w pewnym momencie Elizabeth do Victora. Lepiej nie da się tego ująć.

Kilka lat temu takie słowa pewnie wielu uznałoby za żart, ale apeluję o to śmiertelnie poważnie: Akademio, daj Jacobowi Elordiemu Oscara.

Początkowo odtwórcą roli Potwora miał być Andrew Garfield, którego uwielbiam. Po seansie "Frankensteina" stwierdzam jedno: dobrze, że tak się nie stało. Elordi jest absolutnie niezwykły i nie mowa tu wyłącznie o doskonałej charakteryzacji, która go przykrywa. W niesamowity sposób udaje mu się ująć egzystencjalny ból swojego bohatera, pragnienie bycia dawcą i biorcą miłości, które jest wystawiane na próbę od początku jego istnienia. To bardzo fizyczna rola, która wymagała od aktora zarówno emanacji przerażającą grozą, jak i kruchości małego dziecka, które obserwuje, uczy się i poznaje bodźce. W Potworze jest również sporo psychicznego bólu i zranienia - wszystkie te emocje Elordi prezentuje absolutnie po mistrzowsku. Drugi plan jest zresztą i poza nim niezwykle bogaty - Mia Goth w podwójnej roli (głównie jako Elizabeth) jest doskonałym uosobieniem ciepła, życzliwości i poszukiwania w drugiej istocie piękna. Postaci Christopha Waltza nie ma w oryginale książkowym, ale del Toro bezbłędnie wplata go w swoją opowieść. Felix Kammerer świetnie portretuje Williama, jego delikatność i kontrast pomiędzy nim a bratem, Charles Dance wiarygodnie sprzedaje nam kreację surowego patriarchy, a David Bradley jako starzec ma swoje, emocjonalne pięć minut.

Mia Goth - kadr z filmu "Frankenstein", Netflix

Trzeba też powiedzieć kilka słów o realizacyjnej warstwie tego filmu, która prawdopodobnie (i słusznie) zwróci uwagę w sezonie nagród. Guillermo del Toro w myśl swojego sprzeciwu wobec sztucznych efektów oparł stronę techniczną na pracy u podstaw, rzeczywistych konstrukcjach i jak najmniejszym udziale cyfrowych sztuczek. "Frankenstein" robi pod tym względem niesamowite, zapierające dech w piersiach wrażenie. Dział przepięknych i różnorodnych kostiumów nadzorowany przez Kate Hawley, kadry wspaniale skomponowane przez Dana Laustsena, muzyka maestro Desplata, przenosząca w czasie scenografia - treść filmu i prezentowany w jego ramach obraz współgrają ze sobą na niebywałym poziomie.

Guillermo del Toro zasadniczo nic nie musiał nikomu udowadniać. Jedyne, czego żałuję w przypadku seansu tego filmu, to brak możliwości zobaczenia go na wielkim ekranie. Nie zmienia to faktu, że "Frankenstein" powinien zapisać się w annałach jako najlepsze, najpiękniejsze i najmocniejsze podejście do historii spisanej przez Mary Shelley. To intensywna, mocna, mroczna, a zarazem pełna ciepła i zrozumienia dla inności opowieść. Dzieło sztuki opowiedziane z pasją i mądrością.

"Frankenstein" jest dostępny do obejrzenia na Netfliksie.

FRANKENSTEIN
Netflix
Netflix
Netflix
REKLAMA

Więcej o produkcjach Netfliksa przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-11-06T15:34:11+01:00
Aktualizacja: 2025-11-06T11:25:53+01:00
Aktualizacja: 2025-11-06T08:48:34+01:00
Aktualizacja: 2025-11-05T21:18:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-05T16:46:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-05T13:54:11+01:00
Aktualizacja: 2025-11-05T10:52:05+01:00
Aktualizacja: 2025-11-05T06:02:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-04T10:28:20+01:00
Aktualizacja: 2025-11-04T09:28:14+01:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA