Choć kino katastroficzne jest w moim sercu długo, od dawna brakowało mi filmu z tego gatunku, który spełniłby moje oczekiwania. Netflix kończy ten tydzień propozycją, która miałaby na to szanse - koreańską "Wielką powodzią". Jak wyszło w praniu? Zaskakująco dobrze, choć mam swoje uwagi.

Nigdy nie zapomnę momentu, gdy jako dziecko obejrzałem w wiadomościach informację o tym, że kometa mogłaby uderzyć w Ziemię w 2036 roku i byłby to (bardzo) hipotetycznie koniec świata. Wówczas naprawdę się przestraszyłem, a w mojej głowie mnożyły się wizje i teorie. Z czasem przełożyło się to na zainteresowanie kinem katastroficznym. "Dzień zagłady", "2012", "Pojutrze" - to tylko niektóre filmy z tych, które miałem okazję chłonąć. "Wielka powódź" to koreański film katastroficzny, który miał szansę na to, by dołączyć do mojego osobistego panteonu ulubionych dzieł gatunku - zwłaszcza, że jego fabularny koncept jest naprawdę interesujący. To na papierze, a praktyka?
Wielka powódź - recenzja. Kino nie tylko katastroficzne
Główną bohaterką filmu jest badaczka, dr Gu An-na (Kim Da-mi). Kobieta samotnie wychowuje synka Ja-ina (Kwon Eun-seong), a jej codzienność raczej nie przypomina utopii. Po standardowej, dość bogatej w rodzicielskie nerwy porannej pobudce, orientuje się, że sytuacja za oknem uległa znaczącemu pogorszeniu. Poziom wody podnosi się do rozmiarów, które zwiastują nadchodzącą katastrofę, a jak się okazuje - rychły koniec ludzkiej cywilizacji. An-na i jej syn, wspomagani przez eskortującego ich Son Hee-jo (Park Hae-soo) próbują uciec, a kobieta z czasem odkrywa prawdę nie tylko o katastrofie, ale również o własnej roli w tym, co ma nadejść.
Kim Byung-woo (reżyser i współscenarzysta filmu) bardzo prędko i zarazem czytelnie rozrysowuje, co się dzieje i z czym się będą zmagali główni bohaterowie. Nie dowiadujemy się dokładnie, kiedy się rozgrywa akcja, natomiast wszelkie konieczne dla zrozumienia sytuacji fakty zostają podane w sposób przystępny. Głównymi graczami w rozgrywce o przetrwanie są samotna, zmęczona życiem matka i jej sympatyczny, wyjątkowo miłujący sobie pływanie, synek.
Myli się jednak ten, kto podejrzewa, że fabuła będzie tak prosto poprowadzona - twórcy zadbali o to, by nieco skomplikować sprawę nie tylko bohaterom, ale także widzom. Ci drudzy - w tym, nie ukrywam, ja - zapewne spodziewali się, że "Wielka powódź" będzie kolejnym z rzędu filmem katastroficznym zrobionym według podobnego, często średniego jakościowo schematu. Na szczęście okazało się, że jest inaczej.

"Wielka powódź" okazuje się całkiem błyskotliwie skrojonym scenariuszowo kinem, które wykracza poza konwencję kina czysto katastroficznego. Łatwo byłoby opierać się wyłącznie na efektowności, wielkich wybuchach, falach i obrazkach morderczego żywiołu, który w spektakularny sposób niszczy wszystko na swojej drodze - zwłaszcza, że inscenizacje tych momentów są naprawdę nieźle zrealizowane. Katastrofa zaiste jest tutaj kluczowym punktem, wokół którego obraca się cała fabuła, ale dość szybko okazuje się, że ambicje Kima Byung-woo sięgają dużo wyżej, a główna intryga jest zakrojona szerzej, niż widzowi się wydaje.
Z czasem film zapuszcza się w tematyczne rejony science-fiction, szuka odpowiedzi na różne, niełatwe pytania związane z przetrwaniem ludzkiego gatunku i ceną, jaką trzeba za nie zapłacić. Reżyser bowiem nie tylko osadza historię w środku katastrofy, ale z biegiem fabuły podaje nam sporo interesujących faktów na temat jej genezy, skutków i tego, dlaczego Gu An-na jest istotną postacią w tej historii. Podoba mi się również to, że film korzysta z budynkowej przestrzeni w pierwszym akcie filmu - wielki i bogato zbudowany kolos staje się coraz większą, przyprawiającą o klaustrofobię pułapką.
Przyznam, że nie spodziewałem się, w którą stronę będzie podążać ta historia i zostałem pozytywnie zaskoczony.
Im dalej w fabularny las, tym "Wielka powódź" zaczyna przypominać coś na kształt pełnego nie zawsze czytelnych łamigłówek połączenia "Na skraju jutra" z kinem skoncentrowanym wokół matki, która desperacko próbuje odnaleźć swojego syna. Scenarzyści zadbali o to, by nieco skomplikować widzowi postrzeganie Gu An-ny, głównej bohaterki, z którą, co oczywiste, spędzamy najwięcej czasu. Na przestrzeni filmu dowiadujemy się, że bohaterka jest częścią systemu, który w pewien sposób jest nie tyle odpowiedzialny za katastrofę, co precyzyjnie przygotowany na jej skutki. Można zatem zadawać sobie pytanie: ile wiedziała? Czy to, co się wydarzyło, jest dla niej naprawdę zaskoczeniem, czy spodziewanym skutkiem działań, w których brała aktywny udział? Część odpowiedzi poznajemy, część można interpretować.

Doktor Gu An-na jest jedną z nielicznych, której wiedza i kompetencje mają się znacząco przyczynić do odrodzenia ludzkości. Kluczem do jej wątku jest jednak relacja z synkiem, również powiązanym z tą misją. Bohaterka długo nie mogła odnaleźć w sobie rodzicielskiego powołania, a ekranowe wydarzenia są dla niej momentem, w którym stopniowo (na szczęście bez nadmiernego grania na emocjach) uświadamia sobie siłę więzi, która łączy ją z Ja-inem. W rolę naukowczyni wciela się Kim Da-mi i trzeba przyznać, że jest to naprawdę udana kreacja. Więcej w tej postaci antybohaterki, której było daleko do ideału, ale matczyne instynkty związane z przetrwaniem i niezłomność wykształciły się u niej w logiczny sposób.
Drogę bohaterki obserwuje się ciekawie, a grająca ją Kim Da-mi wykonuje świetną, aktorską robotę.
Drugi plan nie jest specjalnie bogaty, ale twórcy zagospodarowali go w sposób wystarczający. Tak naprawdę tworzą go dwaj bohaterowie: mały Ja-in oraz Son Hee-jo, agent zajmujący się ich ochroną i bezpiecznym doprowadzeniem do celu. Wcielający się w tego pierwszego Kwon Eun-seong daje udany dziecięcy występ jako chłopiec, który z jednej strony jest mocno związany z mamą, ale z drugiej - zadaje pytania, jest rezolutny i próby zbycia go nie są zbyt skuteczne. Odtwórcę roli Son Hee-jo powinni pamiętać fani innej koreańskiej produkcji, "Squid Game". To właśnie tam Park Hae-soo pokazał się światu na szerszą skalę.
Jego kreacja w "Wielkiej powodzi" jest, jak to się mówi, w punkt - nie zabiera czasu głównym bohaterom, ale udanie zaznacza swoją obecność i przykuwa uwagę widza. To cyniczny zadaniowiec, który pełni funkcję niejako obserwatora relacji An-ny i Ja-ina. Cała trójka tworzy tu udany zespół aktorów, którzy stają na wysokości zadania.
"Wielka powódź" to film, którego ambicje czasami działają na niekorzyść historii. Doceniam to, że choć intryga jest zakrojona bardzo szeroko, poruszają się na dość realistycznych terytoriach i dotykają zagadnień, przed którymi ludzkość może rzeczywiście kiedyś stanąć w obliczu katastrofy. Gęstość fabuły potrafi wprawić w niemałą dezorientację i przytłoczyć, jednak twórcy filmu rekompensują to ponadprzeciętnym aktorstwem, porządną realizacją i nietypowym podejściem do kina katastroficznego. Nie wiem, czy ten film zostanie na dłużej w mojej pamięci, natomiast jestem pewien, że oglądając go, nie zmarnowałem swojego czasu.
"Wielka powódź" jest dostępna do obejrzenia na Netfliksie.
Więcej o Netfliksie przeczytacie na Spider's Web:
- Emily, wracaj do Paryża. Bez kawy nie da się oglądać 5. sezonu
- Szalony kryminał chwycił fanów Netfliksa za gardło. Mają obsesję
- Netflix obiecuje, że nie zniszczy kin. A mnie tu jedzie czołg
- To super, że Netflix zrobił serial o Harrym Hole'u. Jest jednak coś ważniejszego
- Netflix podjął decyzję w sprawie kontrowersyjnego serialu wojskowego





































