Ten film wojenny powinien lecieć w kinach. Ale w streamingu też ogląda się go jak Call of Duty
Nowy film wojenny nagrodzonego Oscarem twórcy można było złapać na wielkich ekranach. Gościł na festiwalach. Oglądając "2000 metrów do Andrijiwki" w streamingu pożałujecie, że nie trafił potem do regularnej dystrybucji kinowej.

"To jak lądowanie na obcej planecie, gdzie wszystko próbuje cię zabić" - zabawy, acz tragiczny komentarz jednego z bohaterów pasowałby do science fiction. Ale w "2000 metrów do Andrijiwki" nie ma krzty z fantastyki. Po prostu wojna wywraca całą znaną nam rzeczywistość na lewą stronę. Bezpieczeństwo znika, a odległość, którą samochodem da się przejechać w dwie minuty, ewentualnie przebiec w osiem, nagle pokonuje się całymi dniami, a każdy z metrów okupuje się ludzkim życiem.
W "2000 metrach do Andrijiwki" reżyser towarzyszy grupie żołnierzy w drodze do tytułowej miejscowości przez wąski pas lasu, który z obu stron otacza pole minowe. Rozmawia z nimi, poznaje ich mniej lub bardziej tragiczne historie, przeprowadzając przy tym widzów przez piekło wojny. Zagrożenie czyha zewsząd - kule świszczą, moździerze latają, słychać brzęczenie dronów. A gdy huk, szum i gwar ustają, cisza staje się niepokojąca. Bo Mstyslav Chernov nie tylko buduje narrację z frontu wojny w Ukrainie, co oddaje cały jej horror.
2000 metrów do Andrijiwki - film wojenny na weekend
Bohaterów w "2000 metrach do Andrijiwki" jest całe mnóstwo, ale wszyscy mają jeden cel: wyzwolić tytułową miejscowość spod rosyjskiej okupacji. To ma być małe zwycięstwo, ale jakże potrzebne - żołnierze zrobią wszystko, żeby wbić ukraińską flagę w ziemię zrujnowanej przecież wioski. Reżyser im towarzyszy, słysząc na samym początku, że musi być niespełna rozumu, bo się tam pcha. W miarę rozwoju akcji dowiaduje się dlaczego. Zdjęcia z drona miesza z ujęciami z kamer na hełmach - swojej i kolejnych wojskowych. Tym łatwiej jest nam poczuć otaczające ich szaleństwo i niebezpieczeństwo.
"2000 metrów do Andrijiwki" to film z pierwszej osoby. Kamera trzęsie się, gdy reżyser bądź żołnierze są w ruchu, szarpanym ruchem się przesuwa, kiedy nerwowo się rozglądają i - w końcu - dezorientuje podczas walk. Poziomem immersji dokument może równać się z "Wojną". Chernov podobnie jak Alex Garland i Ray Mendoza poświęca klarowność przekazu na rzecz realizmu. Nie boi się zaburzających percepcję scen ani rwanego montażu. Wszystko po to, abyśmy z poziomu widzów zmienili się w uczestników przedstawianych zdarzeń.
A w filmie dzieje się sporo i to niemal przez cały czas. Eksplozje, strzały - wszystko naraz i dookoła. Razem z żołnierzami skaczemy do lepianek, szukając schronienia przed rzuconym granatem, czy z okrzykiem na ustach ruszamy do boju na jeszcze niewidocznych kacapów. Dlatego właśnie "2000 metrów do Andrijiwki" ogląda się, jakby się grało w "Call of Duty" czy inne "Medal of Honor". Z tym że reżyser nie próbuje nas zachwycić widowiskowością wojennego spektaklu. Zamiast tego przeraża jego okropieństwami. Kamery często trzymają żołnierzy w ciasnych kadrach, każąc nam się skupić na ich reakcjach na kolejne wybuchy i ataki. W ten sposób Chernov przerzuca naszą uwagę z gatunkowych atrakcji na ludzki dramat, ciągle przypominając, że to nie zabawa.
Sceny wojenne przerywają wypowiedzi żołnierzy. Odpowiadają oni na pytania reżysera - kim są? Jak trafili na front? - a sam Chernov lubi dopowiadać tragiczne epilogi ich historii. Bo to nie jest film ku pokrzepieniu serc. Nad całą opowieścią krąży taki fatalizm, że uratowanie kota może i cieszy, ale nie daje żadnej nadziei. Wszelkie jej przejawy reżyser dusi w zarodku. Narrację z drogi do Andrijiwki przerywa tylko przy okazji pogrzebu jednego z bohaterów, dosadnie pokazując, że trupy - młodych, mających jeszcze całe życie przed sobą mężczyzn - to wszystko, co wojna w Ukrainie ze sobą niesie.
"2000 metrów do Andrijiwki" jest filmem pesymistycznym, obdartym ze wszelkich złudzeń. Z jednej strony staje się pochwałą bohaterstwa ukraińskich żołnierzy (nawet kiedy sami twierdzą, że nie robią nic bohaterskiego), ale z drugiej nie buduje narracji zwycięstwa. To kino heroizmu bez patosu i odwagi bez obietnicy zwycięstwa. Dlatego tak mocna staje się puenta ze sprawdzaniem obecności żołnierzy, którzy wykrzykują "obecni" w samym środku nieprzeniknionej nocy. To finał zostawiający widza z refleksją na długie godziny. Bo właśnie obejrzał produkcję, któa wbija w ziemię. I jeszcze w dodatku kopie.
Więcej o filmach wojennych poczytasz na Spider's Web:
- Najlepsze filmy wojenne wszech czasów. Ranking najmocniejszych tytułów
- Czy najkrwawsza seria filmów wojennych dekady dobiegła końca? Reżyser odpowiada
- Arcydzieło kina wojennego wreszcie obejrzysz jak trzeba
- Widzowie wbici w ziemię przez najlepszy film wojenny Netfliksa
- To może być najlepszy film roku. Właśnie wpadł na Prime Video




































