REKLAMA

Ghost in the Shell to finansowa klapa. Wcale mnie to nie dziwi

Oryginalny Ghost in the Shell to jeden z moich ulubionych filmów. Fabularny remake z ogromnymi pieniędzmi na efekty specjalne miał szansę, żeby również stać się dla mnie kultową produkcją. Nie został i - jak pokazują wyniki finansowe filmu - nie tylko ja tak uważam.

Ghost in the Shell 2017 Scarlett Johanson
REKLAMA
REKLAMA

Koszt fabularnego Ghost in the Shell był ogromny

Jak podaje serwis deadline.com, analitycy już teraz zakładają, że fabularna adaptacja Ghost in the Shell okaże się wielką, finansową klapą. Paramount Pictures i Dreamworks stracą na niej od 60 do 100 mln dolarów.

Oficjalny budżet tej produkcji wynosił 110 mln dolarów. Nieoficjalnie, po uwzględnieniu budżetu na promocję filmu, analitycy zakładają, że koszt tej produkcji to ok. 180 mln dolarów. Sporo.

Wyniki kasowe są tragiczne

Jak na razie film zarobił na całym świecie ok. 62 mln dolarów, co przy takim budżecie jest wynikiem tragicznym. Zapowiedzią katastrofy były wyniki weekendowego otwarcia - Ghost in the Shell zarobił wtedy zaledwie 18,6 mln dolarów.

Nic nie wskazuje też na to, żeby nagle, za sprawą cudu, widzowie ruszyli tłumnie do kina. Od premiery minął już tydzień, a przy tak niskiej frekwencji kina dość szybko przestaną puszczać nowego Ghosta. Skąd ten słaby wynik?

Najbardziej zabawną kwestią jest to, że przeciętny amerykański odbiorca nie rozpoznał Scarlett Johansson w roli major Motoko Kusanagi. Według analiz wynika to z… czarnego koloru włosów aktorki. Tak właśnie - widzowie są podobno przyzwyczajeni do blond włosów Johansson, przez co nie poznali jej na plakacie filmowym.

Kolejnym zarzutem jest tzw. whitewashing. O co chodzi? Oryginalny Ghost in the Shell (zarówno manga jak i anime) to japońska produkcja przez co wielu recenzentów skrytykowało fakt, że główną rolę w fabularnej adaptacji otrzymała biała aktorka. Tutaj akurat się nie zgodzę. Major Motoko w oryginale ciężko nazwać "cyborgiem o azjatyckiej urodzie". Przecież to cyborg.

Największą wadą filmu jest kompletnie zmieniona fabuła. Oryginalna historia, przedstawiona w filmie z 1995 roku sprawiła, że wersja anime do dzisiaj stanowi dla wielu kultową pozycję. Tymczasem w wersji hollywoodzkiej dostaliśmy film mało skomplikowany, za to do bólu przewidywalny.

Przez zmienioną historię, którą starano dostosować do hollywoodzkich standardów, całość wypada też trochę śmiesznie. Z jednej strony kolejne kadry i coś, co na potrzeby tego tekstu nazwę szkieletem fabuły, starają się w mniejszy lub większy sposób nawiązywać do oryginału, z drugiej: fabularna wersja próbuje budować na tym szkielecie zupełnie inną, prostszą historię, przez co w trzecim akcie trochę brakuje w niej fajerwerków.

Zabrakło ghosta, został sam shell

REKLAMA

Wersja anime to kultowa produkcja. Wersja fabularna to taki podrzędny film, którego zaletą jest tylko i wyłącznie fajna, cyberpunkowa stylistyka. Zresztą słaby wynik finansowy, pomimo tego że z kina wyszedłem rozczarowany, nadal mnie smuci.

Jeśli film okaże się "wtopą" (co jest już prawie pewne), studia filmowe zapewne nie będą zainteresowane robieniem kolejnych, cyberpunkowych filmów. A szkoda, bo tych nigdy za wiele.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA