Związek Noaha Baumbacha z Netfliksem jest póki co naprawdę udany. Reżyser dostarczył platformie znakomitą "Historię małżeńską", ciekawy "Biały szum", a teraz subskrybenci platformy mogą zweryfikować, czy najnowszy, oryginalny projekt, "Jay Kelly", jest kontynuacją dobrej passy tego twórcy. Odpowiedź na to pytanie brzmi: jak najbardziej.

Seans nowego filmu Netfliksa przypomniał mi o pewnym wydarzeniu z życia. Kilka miesięcy temu wracałem z Warszawy do rodzinnego Wrocławia. Siedziałem sam w pustym przedziale, aż nagle, do mojego wagonu, do mojego pustego przedziału, weszło dwóch bardzo znanych polskich aktorów. Początkowo nie miałem odwagi by zagaić do nich, nie czułem, że powinienem - w końcu to ich prywatny czas, a raczej ostatnie, czego chcą, to kolejnego fana, który zawraca im głowę pytaniami o role. Ostatecznie stałem się częścią rozmowy i przebiegała ona w bardzo ciepłej, serdecznej i pełnej humoru atmosferze. Dlaczego o tym piszę? Nie tylko dlatego, że tytułowy bohater dzieła Noaha Baumbacha też jedzie pociągiem ze zwykłymi ludźmi. Dlatego, że - jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi - bycie aktorem, to również bycie człowiekiem.
Jay Kelly - recenzja. Gwiazd filmowych wina
Jay Kelly (George Clooney) właśnie skończył zdjęcia do swojego najnowszego filmu. Świadom, że ma trochę wolnego czasu, postanawia spróbować spędzić trochę czasu z Daisy (Grace Edwards) - jedną z dwóch córek, jedyną, która jeszcze jest w domu. Ten stan trwa jednak niedługo - dziewczyna wybiera się z przyjaciółmi w podróż do Europy, która ma być ostatnią taką eskapadą przed wyfrunięciem do wielkiego świata (czytaj: na studia). Jay znajduje odpowiednie wymówki (chociażby zgadza się na benefis, którego nie chciał), by spontanicznie ruszyć śladami swojej córki. Wraz z oddanym menadżerem i przyjacielem Ronem (Adam Sandler) rusza w podróż, która na dobre przedefiniuje ich relacje, ale stanie się również polem do refleksji nad własnymi życiami.
Nie będę oszukiwał - gdy przychodzą mi na myśl nazwiska najlepszych amerykańskich reżyserów, Noaha Baumbacha na pewno nie umieściłbym w pierwszej dwudziestce. Nie wynika to z jakiejkolwiek niechęci do jego postaci lub twórczości - filmy, które tworzy, są dobre. Po prostu mało który zapisał się w mojej pamięci - jednym z nich oczywiście jest "Historia małżeńska". Reżyser ma szczególną słabość do pokazywania dynamiki pomiędzy najbliższymi osobami, więzi, relacji lub ich braku. We wspomnianym powyżej tytule w centrum akcji osadził rozwodzącą się parę, w "Frances Ha" - dwudziestokilkulatkę, którą najlepsza przyjaciółka decyduje się opuścić, zaś na przykładzie "Greenberga" opowiada o trudach dorosłego i samotnego życia. "Jay Kelly" we wrażliwy sposób opowiada o człowieku, który jest na zawodowym szczycie, ale zapłacił za to konieczną i bardzo ponurą cenę.

Kręcenie kina o kinie nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Na znaczenie "kina" składa się wiele zmiennych - ludzki wkład w jego współtworzenie, zacieranie się granic pomiędzy tym co zawodowe, a tym, co prywatne, wyzwalanie w oglądających filmy widzach emocji, których pragną lub potrzebują. To muza często o funkcji terapeutycznej - przeglądamy się w bohaterach, odnajdujemy wzorce, chcemy być tacy jak oni.
W ostatnich latach nie brakowało tytułów, które w jakiś sposób odnosiły się do branży filmowej. "Babilon" Damiena Chazelle'a był odrzucającym spojrzeniem na film jako nie tylko pracę wielu ludzi, ale przede wszystkim katalizator pragnień. Spielberg w "Fabelmanach" podkreślał siłę kina jako medium, które potrafi ukształtować ludzkie życie, być pasją i środkiem wyrazu własnego "ja". Baumbach (do pary ze współscenarzystką, Emily Mortimer) próbuje poprzez swój nowy film chwyta wiele tematycznych srok za ogon. Niby podbija stawkę szerokością tego o czym chce opowiedzieć, ale równie często udaje mu się stworzyć coś kameralnego, prostego i - co najważniejsze - działającego.
Osią "Jaya Kelly" jest przede wszystkim egzystencjalny kryzys głównego bohatera - gwiazdora filmowego, który wcielił się w swoim życiu wiele ról na ekranie, a w życiu osobistym i rodzinnym praktycznie go nie było. Widzimy, jak Jay zaczyna odczuwać intensywną pustkę, a śmierć starego przyjaciela nie tylko prowokuje go do wspomnień, ale również skłania do własnych refleksji.
Baumbach uważnie portretuje Kelly'ego jako kogoś, kto nie ma czasu by być sobą, bo cały czas jest kimś innym. "Jeśli zdołasz zostać aktorem, będziesz kłamał zawodowo" - to jeden z cytatów, które trafnie obrazują życiorys głównego bohatera, który w tej zawodowej iluzji nie potrafi odnaleźć prawdziwego siebie. Choć reżyser nie robi z niego najgorszego człowieka na świecie, bez łopatologii czy przerysowania pokazuje nam człowieka, który w pogoni za sukcesem i marzeniem stracił dużo, a teraz ponosi tego konsekwencje i nie jest w stanie cofnąć tego, co było. Wraz z podążąniem za Kellym mnożą się pytania: ile warto poświęcić w imię sztuki? Czy możliwe jest, by w Fabryce Snów - jaką Hollywood jest, było i będzie - pozostać człowiekiem, który nie zaniedba swojego życia i będzie zwyczajnie szczęśliwy?

Oprócz silnie osobistego wymiaru tego filmu, "Jay Kelly" bardzo udanie służy też jako komentarz do aktorstwa czy wspomnianej już branży. Baumbach zagląda za kulisy przesłuchań do ról, gdzie czasami decyduje jeden moment, by zobaczyć w kimś albo gwiazdę, albo przegrywa, daje nam znakomitą scenę, która z humorem odnosi się do aktorstwa metodycznego, ale najwięcej czasu, zdaje się poświęcać relacji Kelly'ego z menedżerem Ronem. Dla niego oraz rzeczniczki prasowej Liz (świetny wspólny wątek) Kelly jest...no właśnie, kim? Przyjaciółmi, którzy pomagają w najtrudniejszych momentach? Współpracownikami, którzy pobierają 15% gaży? Oboje są z Jayem od dawna, są od niego zawodowo uzależnieni, co nieraz się na nich odbiło. To nie jest film, który zarzuca twistami, buduje wielkie napięcie aż do punktu kulminacyjnego. "Jay Kelly" w dużej mierze jest słodko-gorzką, sentymentalną refleksją na temat życia - zarówno zawodowego, jak i prywatnego. Choć z tego filmu bije widoczny hołd dla kina jako wyzwalającej emocje sztuki, to reżyser przede wszystkim sprawia, że jest to historia człowieka, który został aktorem i poświęcił temu całe swoje - oraz równie mocno cudze - życie.
Baumbach od lat do swoich projektów gromadzi wielkie gwiazdy. "Jay Kelly" jest pod tym względem najbardziej dorodnym tytułem. W głównej roli został obsadzony George Clooney i jeśli mam być szczery, to trudno mi wyobrazić sobie kogokolwiek innego na jego miejscu. Clooney to nie tylko aktor - to tak naprawdę człowiek-instytucja w świecie kultury, chętnie głoszący swoje poglądy, ale przede wszystkim - mający w sobie aurę "ostatniej ikony kina", faceta po przejściach, który nagrał się u najlepszych. Dlatego też zdaje mi się, że aktor mógł potraktować tę rolę mocno autobiograficznie, jakby sam miał kryzys wieku średniego i czuł, że pośród wielu znakomitych kreacji coś mu w życiu umknęło.
To zdecydowanie jedna z najlepszych ról Clooneya, który wchodzi w swoje filmowe "ja" z gracją i klasą.
Jest czarujący, charyzmatyczny, ale jednocześnie widać po nim, że tak jak farbuje sobie brwi czy włosy, podobnie maskuje coraz bardziej pulsujące poczucie życiowej pustki i utracenia zbyt wiele. Pomimo bardzo intensywnego i oczywistego skupienia się na postaci Jaya Kelly'ego, Baumbach umiejętnie korzysta z drugiego planu. Najwięcej ekranowego czasu dostaje Adam Sandler i rzeczywiście wielokrotnie udaje mu się przyćmić Clooneya. Aktor od lat wychodzi z szuflady śmieszka, a "Jay Kelly" to kolejny dowód, na jego znakomity talent dramatyczny. Grany przez niego Ron dusi w sobie ogrom emocji, których z uwielbienia i oddania wobec Jaya nie jest w stanie w pełni wyrazić. Podróż, którą razem odbędą, również jemu da do myślenia - choć kocha swoją pracę, za jej sprawą zbyt często był nieobecny w życiu swojej rodziny i rezygnował z samego siebie.
Sandler wnosi do tej roli ogrom poruszającej wrażliwości i ciepła, niewypowiedzianego bólu spowodowanego byciem życiowym cieniem. Choć to z Clooneyem i Sandlerem spędzamy najwięcej czasu, reszta drugiego i trzeciego planu wywiązuje się ze swoich zadań - Billy Crudup świetnie ukazuje postać, której wielki moment nigdy nie nadszedł, Laura Dern jest przekomicznie znerwicowana, Patrick Wilson ma swoje zaskakujące pięć minut, uznanie należy się również Charliemu Rowe'owi i Louisowi Partridge'owi, wcielającym się w młodsze wersje Jaya i Timothy'ego.
"Jay Kelly" to film, który bardzo próbuje i chce być uniwersalną opowieścią nie tylko na temat kina, ale również (a może przede wszystkim) człowieka i efektów jego zatracania się. Zawsze zaczyna się od ambicji, pasji, pogoni za szczęściem. Gdy się wchodzi na szczyt, dopiero wówczas orientuje się, ile musiało się poświęcić, by to osiągnąć. Nie wszystko da się naprawić, nie po każdego da się wysłać samolot. Smutne? Tak. Prawdziwe? Tak.
Jeśli chcecie przeczytać więcej o oscarowych prognozach co do aktorstwa w "Jay Kelly", możecie to zrobić tutaj.
Więcej o Netfliksie przeczytacie na Spider's Web:
- Nocny agent wraca. 3. sezon już zaraz na Netfliksie
- Netflix idzie po Oscary i to już w ten weekend. Nowości oszałamiają
- Troll 2 Netfliksa ma nieświeży oddech. Może już wystarczy?
- Netflix wrzuca stand-up najpopularniejszego polskiego komika. Bez cenzury
- Millie Bobby Brown wybrała najlepszy sezon Stranger Things. Pełna zgoda






































