REKLAMA

Szef Marvela przeprasza za Tildę Swinton w roli Starożytnego. Polityczna poprawność? Nie, kasa

Kevin Feige, szef Marvel Studios i piękny umysł odpowiedzialny za obecny kształt rozrastającego się nieustannie Kinowego Uniwersum Marvela, w jednym z ostatnich wywiadów przyznał, że obsadzenie Tildy Swinton w roli Starożytnego („Doktor Strange”) było… błędem. Uprzedzając krzyki o kulturowym marksizmie i rewolucji pożerającej własne dzieci, chciałbym wszystkim przypomnieć, że Disney to esencja kapitalizmu, koncern, któremu zależy wyłącznie na jednym: mnożeniu zysku. I najnowsze słowa Feige'a również są nastawione na zysk.

marvel disney shang chi poprawność polityczna
REKLAMA

Doktor Strange” od Marvel Studios i Disneya ukazał się na ekranach kin w 2016 roku. Twórcy filmu zaprezentowali widzom swoją wizję Starożytnego, czyli postaci, która w komiksowym pierwowzorze była mężczyzną urodzonym w Kamar-Taj, fikcyjnej wiosce położonej wysoko Himalajach. Oryginalnie wioska umiejscowiona była gdzieś w Tybecie, jednak w filmie jej lokalizacja została przeniesiona do Nepalu, by zapobiec cenzurze przez chiński rząd, co przyznał swego czasu współscenarzysta „Strange'a”. Tak czy inaczej, w roli brodatego mężczyzny urodzonego w górach obsadzono Tildę Swinton, co wywołało wówczas wiele kontrowersji. Wielu ortodoksyjnych fanów nie było zadowolonych z faktu, że tę kreację powierzono kobiecie, do tego – co wytykali niektórzy – zbyt młodo wyglądającej.

Twórcy tłumaczyli swoją decyzję chęcią... zerwania ze stereotypem rasowym dotyczącym sędziwych Azjatów. Sam Feige w jednej z rozmów stwierdził:

REKLAMA

I tu jednak scenarzysta przyznał, że obsadzenie chińskiej aktorki w roli Tybetanki byłoby błędem, bo mogłoby zostać uznane za mieszanie się w sprawy polityczne i sprowokować rząd chiński do bojkotu filmu na jednym z największych światowych rynków. Zdecydowano się więc na białą kobietę. Fabularnie tłumaczono to tym, że Starożytny/a to w MCU tytuł, który nie jest przypisany do jednej, konkretnej osoby; przekazuje się go następcom. Ostatecznie zatem krytyka spadła z obu stron: jedni zarzucali zmianę płci, drudzy: wybielanie. Kalkulacje wskazały jednak, że taka decyzja opłaci się najbardziej.

Teraz głównodowodzący Kevin Feige udziela kolejnych wywiadów, w których komentuje nadchodzące produkcje MCU. Rozkręca się promocja filmu „Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni”. Dziennikarz „Men's Health” (na którego okładce pojawił się Simu Liu, czyli odtwórca roli tytułowego bohatera), zapytał twórcę o whitewashing i omówioną wyżej sytuację. Ten odpowiedział:

Oczywiście, że tak i wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Mimo wyznania scenarzystów Feige nie może jednak otwarcie przyznać, że niemal każde z działań studia przeprowadzane jest z myślą o rynku.

Nadciągający „Shang-Chi” skupi się wyłącznie na chińskich bohaterach i aktorach, a do tego będzie okazją, by zatrzeć złe wrażenie po innych krytykowanych niegdyś zabiegach Marvel Studios, jak np. wybielenie Mandaryna, którego zobaczymy teraz na ekranie w formie bardziej przypominającej tę znaną z oryginału (do tego wątku jeszcze wrócimy).

A to wszystko po to, by nikt nie poczuł się urażony, w imię poprawności polit… Nie. W imię kasy.

Disney nie kłania się mniejszościom, a rynkom; projektowanie każdego kolejnego obrazu obliczone jest na zwiększenie zainteresowania konsumentów (choć przecież nie zawsze wizerunkowym specjalistom uda się wszystko przewidzieć). To właśnie dlatego włodarze i twórcy filmowi niczym chorągiewki ulegają zmieniającemu się co i rusz kierunkowi wiatru.

To dlatego decydują się na nowe aktorskie interpretacje. Te z perspektywy Polaka mogą wydawać się strzałem w kolano czy manipulacjami wojowników mitycznej politycznej poprawności, ale z perspektywy studia to tyle taktyczne ruchy, mające na celu przyciągnąć przed ekrany kolejne grupy widzów. Dlatego też określany skrajnie poprawnym Disney był skłonny zaryzykować krytykę i nakręcić „Mulan” m.in. w prowincji Sinciang, z której Chiny zrobiły wielki obóz internowania. Znajdują się tam obozy koncentracyjne, w których więzi się Ujgurów oraz inne muzułmańskie mniejszości zamieszkujące Chińską Republikę Ludową. Eksperci wskazują przecież na tak zwane demograficzne ludobójstwo w tym regionie (ograniczenia przyrostu naturalnego, przymusowa sterylizacja).

Również dlatego Disney nie zrezygnował z podziękowań dla chińskiego Biura Bezpieczeństwa Publicznego w napisach końcowych filmu.

To kolejny przykład praktyk doskonale ilustrujących dwulicowość Hollywood, które z jednej strony nawołuje do walki o prawa człowieka, a z drugiej podlizuje się chińskiemu rządowi.

REKLAMA

Warto zwrócić też uwagę na fakt, że rzekomo politpoprawny Disney wciąż unika eksponowania związków innych niż heteroseksualne w swoich największych produkcjach; jeśli już, wrzuca drobny, ledwo zauważalny akcent w tle (finał IX epizodu „Gwiezdnych wojen”, grupa wsparcia w „Avengers: Koniec gry”), który ma być zwykłym zabezpieczeniem. Po to, żeby jedni się odczepili, a drudzy nie zniechęcili.

Wracając do „Shang-Chi”: także tutaj Marvel zdecydował się na pewne zmiany. Antagonistą tytułowego herosa nie będzie Fu Manchu, który oryginalnie faktycznie jest uosobieniem stereotypów o Azjatach, lecz wspomniany Mandaryn. Wiele wskazuje na to, że mimo usilnych starań film i tak spotka się z krytyką ze strony Chińczyków. Utrzymują oni, że produkcja wciąż utrwala stereotypy, a to za sprawą skupienia się na sztukach walki i sposobu przedstawienia świata.

Chodzi tu o pewien schemat wyobrażeń o tej kulturze; po premierze pierwszego zwiastuna pojawiło się wiele głosów, że oto nadchodzi kolejna produkcja wypełniona walkami kung-fu i ulicami skąpanymi w świetle charakterystycznych lampionów. Ostatecznie chińska stacja CCTV6 przedstawiła widzom harmonogram premier czwartej fazy Marvela, ale na liście znalazło się tylko osiem z dziesięciu zapowiedzianych przez studio produkcji. Zabrakło „Shang-Chi” i, jak można było przypuszczać, „Eternals”. Pochodząca z Chin reżyserka, Chloé Zhao, podpadła swoim rodakom, krytykując ojczyznę w jednym z wywiadów. Z narodowej bohaterki stała się wrogiem, a jej film najpewniej albo w ogóle nie pojawi się w kinach, albo nie będzie w Chinach w ogóle promowany.

Biedni, nieustannie badający rynki i opinię publiczną, kombinujący w pocie czoła pracownicy największych filmowych studiów, nie mają łatwo. To czasy, w których twórcy są regularnie głośno krytykowani z wielu stron, w zależności od pochodzenia i poglądów oskarżycieli. Muszą podejmować trudne decyzje, przepraszać, podejmować kolejne, nieraz sprzeczne z poprzednimi, a potem znowu przepraszać. Najważniejsze dla studia to przewidzieć, komu nie opłaca się podpaść, a na czyją nieprzychylność można sobie pozwolić, a to staje się coraz trudniejsze. Cała ta pozorna walka z modelowym postrzeganiem, stereotypami i schematami to w istocie walka o względy najliczniejszej części potencjalnych widzów, którzy pozwolą filmowi zarobić. Prawdziwe idee i poglądy koncernowych autorów nie mają tu najmniejszego znaczenia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA