…nie wyjdziemy z seansu poruszeni ostatnim filmem Mistrza Wajdy. W Powidokach wszystko jest w zasadzie perfekcyjne. Realizacja, kreacje aktorskie, zdjęcia, pieczołowite oddanie realiom historycznym. Tylko scenariusza zabrakło.
Zanim zacznę spisywać swoje wrażenia, muszę się przyznać do jednego. Niestety, moje chamstwo, ignorancja i prostactwo stoją mi na przeszkodzie, by prawdziwie docenić dorobek Mistrza Wajdy, laureata Oskara za całokształt twórczości. Udałem się więc do kina pełen rezerwy i, po prawdzie, niechęci wobec perspektywy spędzenia dwóch godzin na sali kinowej, w której na dobrą sprawę znaleźć się nie chciałem.
O dziwo, wyszedłem z sali kinowej całkiem zadowolony. Nie z uwagi na zawistną satysfakcję, że znowu miałem rację i że Andrzej Wajda bezbłędnym filmowcem jednak nie jest. Na pewno też nie dlatego, że spędziłem w cudowny sposób dwie godziny mojego życia, bo powidoków z Powidoków mieć nie będę. Zły film to jednak z pewnością nie był.
Powidoki docenią fani historii Polski i miłośnicy perfekcyjnej realizacji filmowej.
Bo film jest nakręcony, od strony technicznej, w sposób bezbłędny. Nie mam pojęcia, ile w tym zasługi samego pana Wajdy, a ile powinni sobie przypisać fachowcy, którzy z nim pracowali. Zdjęcia Pawła Edelmana są wręcz perfekcyjne. Kadry, montaż, udźwiękowienie tego filmu to również wysoka, światowa klasa.
Nie inaczej jest z aktorami. Bogusław Linda jest absolutnie bezbłędny. Mimo że trudno o bardziej charakterystycznego polskiego aktora, przez cały film na ekranie nie widzimy pana Lindy, a Władysława Strzemińskiego. Dręczonego przez komunistycznych pachołków artystę, którego duszy złamać im się nie udało aż do samego końca.
Chciałbym tu napisać też równie pochlebną opinię o reszcie obsady. Niestety, nie mogę. Nie dlatego, że jakakolwiek kreacja aktorska była w filmie nieprzekonująca. Wręcz przeciwnie, od samego początku pan Wajda i jego ekipa bardzo umiejętnie przenoszą nas do powojennej Polski i tworzą perfekcyjną, filmową iluzję. Problem leży zupełnie gdzie indziej.
W scenariuszu.
Przy jego braku trudno jakiejkolwiek drugoplanowej postaci się wybić. Film bardzo umiejętnie kreuje swoje tło historyczne, a realiom jest wierny w sposób absolutny. To, jak rządy komunistycznych patałachów walczą ze sztuką, elitą kulturalną i szeroko pojęta inteligencją. Wiem, co piszę, bo na film poszedłem z moją babcią, autorytetem dla mnie w tych kwestiach absolutnym. Ani myślę go podważać i wam też nie radzę.
Co więcej, najprawdopodobniej z uwagi na szacunek do postaci, którą film miał portretować, pominięto taktownie te mniej górnolotne fragmenty życiorysu malarza Strzemińskiego. Opowiadając fabułę Powidoków, mam swobodę w spoilowaniu, bo wystarczy zajrzeć do archiwów Internetu (czy innej biblioteki), by z tą historią się zapoznać.
A historia ta brzmi, ta filmowa, mniej więcej, tak. Strzemiński natchnionym artystą był. Niestety, był też nonkomformistą i wierzył w artystyczną wolność twórcy, co jest sprzeczne z komunistyczną doktryną. Ubecja niszczy więc życie Strzemińskiego, który pod wpływem tego dręczenia i nękającej go choroby umiera. Kurtyna w dół.
Nie ma po drodze żadnych rozterek, żadnych punktów zaczepienia. Nie licząc budzącego grozę i odrazę aparatu ówczesnej władzy, bo ten portret jest dużo ciekawszy niż samego Strzemińskiego. Powidoki to przepięknie zrealizowany film. Wspaniała rola Lindy, ze świetnymi zdjęciami, scenografią i wyjątkowo realistycznym, przekonującym wizerunkiem wczesnej komuny.
Niestety, jest to też film pusty w środku. Warto go obejrzeć, to wszak ostatnie dzieło najbardziej utytułowanego polskiego twórcy filmowego. Dzieło poprawne, a nawet niezłe. Do annałów historii kina trafi jednak głównie ze względu na nazwisko szanowanego filmowego artysty. Bez tych nazwisk, Lindy i Wajdy, Powidoki byłyby przez Polskę i świat bardzo szybko zapomniane.