Nie myślałem nigdy, że będę pisał recenzję serialu. Prison Break jest jednak zjawiskiem tak wyjątkowym, że nie sposób go przemilczeć, natomiast jego pojawienie się w ramówce telewizji Polsat pod tytułem "Skazany na śmierć" jest dobrym pretekstem do tego, aby kolejny raz obejrzeć pierwszy sezon i skrobnąć coś na temat tego najpopularniejszego chyba obecnie odcinkowca.
Skazany na śmierć
Serial ten jest dostępny już parę lat i sam śledziłem losy bohaterów z zapartym tchem czekając co tydzień, a czasem nawet dłużej na kolejne części ich przygód. Stałem się niejako fanem tej wykreowanej przez Paula Scheuringa historii i dlatego mocno się zdenerwowałem gdy usłyszałem pod jakim tytułem ma się ona ukazać w naszej rodzimej telewizji, ale może od początku... W pierwszym odcinku poznajemy sprawę Lincolna Burrowsa - został on skazany po bardzo szybkim procesie na karę śmierci za zabójstwo brata wiceprezydenta. On sam twierdzi uparcie, że jest niewinny, ale przeciwko temu stoją niezbite dowody. W dziwny sposób, wszyscy, którzy mogliby zaświadczyć o tym, że zbrodni dokonał ktoś inny, giną w niewyjaśnionych okolicznościach, a we wszystkim zdają się maczać palce agenci Tajnych Służb. Dwiema osobami, które jeszcze wierzą w niewinność Lincolna są - jego była dziewczyna, a obecnie adwokat - Veronica Donovan i brat Michael Scofield. To właśnie dzięki niemu egzekucja może nie dojść do skutku bowiem jest on architektem, który miał wgląd do planów więzienia Fox River, w którym dzieje się większość akcji pierwszego sezonu serialu. Układa on więc misterny plan ucieczki z ciupy, tatuuje sobie na ciele plan zakładu i napada na bank dając się tym samym zapuszkować. Jednak genialne, zdawałoby się przemyślenie przebiegu ucieczki obejmuje wszystko (razem ze zniknięciem będąc już poza murami), oprócz jednej istotnej rzeczy - ludzi. To właśnie oni będą na zmianę pomagać i przeszkadzać, zdradzać i podjudzać. Taką wesołą gromadkę tworzą tacy skazańcy, jak m.in. John Abruzzi - szef rodziny mafijnej oraz Theodor "T-Bag" Bagwell skazany za wielokrotne morderstwa i gwałty. Dodając do tego jeszcze wrednego strażnika Brada Bellicka i starających się uśmiercić Lincolna wspomnianych już agentów tajnych służb, robi się naprawdę ciekawie.
Teraz krótko o tym, co już zacząłem, a mianowicie polski tytuł - co mi się nie podoba? W końcu odpowiada on fabule. Może i tak, ale twórca serialu mówił w jednym z wywiadów o takiej możliwości, że gdy zakończą się losy znanych nam bohaterów, ten sam serial z tym samym tytułem będzie opowiadał o całkiem innych osobach. W ten sposób może zrobić nam się podobna przykra sprawa jak miało to miejsce z przetłumaczeniem "Die hard" na "Szklana pułapka", bo jak dobrze wiemy dalsze części filmu z Brucem Willisem już raczej w szklanym biurowcu się nie rozgrywają.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia
O ile pilot (jeśli ktoś nie wie co to jest, odsyłam do filmu Pulp Fiction) nie jest Bóg jeden wie jaką rewelacją, to już kolejne odcinki istotnie wciągają. Dlatego cieszy mnie to, że podczas pierwszego dnia nadawania Prison Breaka w telewizji puszczono od razu dwie pierwsze części. Potem już coraz bardziej chce się oglądać perypetie i nie można się doczekać rozwiązania kolejnych wątków. Dzieje się to między innymi za sprawą tego, że akcja i tajemniczość jest zauważalna praktycznie na każdym kroku, a wydarzenia podzielone są jakby na dwie strefy - to co dzieje się w więzieniu, a także zmagania poza murami. Większość odcinków kończy się również albo w środku jakiegoś nagłego zdarzenia, albo po odkryciu niewiarygodnej tajemnicy - wszystko skonstruowane jest w taki sposób, aby po ujrzeniu napisów końcowych widz koniecznie chciał dorwać się do przyszłych wydarzeń - i bardzo dobrze, bo to tylko poprawia chęć oglądania.
Sezon pierwszy, drugi, n-ty
Trzeba przyznać, że serial dostarcza wielkich emocji, a fabuła nieraz zaskakuje. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy - a przynajmniej tak powinno być. Jak dla mnie cała opowieść powinna zakończyć się na przedostatnim odcinku pierwszego sezonu. Kury znoszącej złote jaja jednak producenci zarzynać nie chcą, więc chyba lekko na siłę nakręcony został sezon drugi. W sumie, to jest to jeszcze zrozumiałe, dokładnie nie powiem czemu, bo nie chcę zdradzić fabuły tym, którzy oglądają zgodnie z rozkładem odcinków w TV Polsat. Po obejrzeniu szesnastego odcinka drugiej serii stwierdziłem, że w zasadzie wszystko powinno mieć swój finisz za nie dalej niż dwa, trzy odcinki. Tu jednak spotkałem się z kolejną niespodzianką i niejako rozczarowaniem, otóż planowany jest już trzeci sezon. Skowyt rozpaczy wydobył się z moich ust, gdy dotarła do mnie ta nowina i stwierdziłem, że to już przesada, bo tworzą nam się kolejne LOSTy, w których świetny pomysł zostaje zabity przez rozciąganą na siłę fabułę. Mam tylko wciąż szczątki nadziei, że tym razem autorzy nie przegną w nieodpowiednią stronę i zdecydują się na rozsądne zakończenie historii Michaela, Lincolna i reszty paczki. W końcu najlepiej umrzeć w momencie szczytowej sławy.
Ucieczka trwa
Jeśli jeszcze nie poznaliście geniuszu Prison Breaka, skonsultujcie się z kimś, kto widział dotychczas wyemitowane odcinki, aby opowiedział Wam co działo się do tej pory i poświęćcie niedzielny wieczór na podziwianie tego niewątpliwie udanego dzieła. Jedyne zastrzeżenia mogę mieć do polskiego tłumaczenia. O ile przyzwyczaiłem się już do samego tytułu "Skazany na śmierć", to używać go nie zamierzam, ale przyznam, że nie wywołuje już on u mnie tylu negatywnych emocji, co przez pierwszy tydzień po jego usłyszeniu. Nie podoba mi się też wymowa niektórych nazwisk - główny bohater w ustach naszego rodzimego lektora to nie "skołfild", tylko "sko-fild", a przyjazny puertorykański więzień Sucre obraziłby się pewnie gdyby usłyszał własne nazwisko czytane bez samogłoski "e" na końcu. Gdy jednak przymknie się oko na te wady (ludzie, którzy nie oglądali serialu w angielskim oryginale pewnie w ogóle ich nie zauważą), to jest to nadal świetny kawał kina, który naprawdę warto zobaczyć.