Na naszych oczach rodzi się najbardziej ciekawe filmowe uniwersum. A w jego centrum: Spider-Man
W kinach możemy już oglądać świetną animację „Spider Man Uniwersum”, która jest też jednym z najlepszych filmów o superbohaterach ostatnich lat. Co więcej, twórcom przy okazji budowy animowanego świata udało się wykreować także podstawy do konstrukcji najciekawszego filmowego uniwersum.
Od momentu premiery pierwszych „Avengers” studia filmowe robią wszystko, by idąc śladem MCU, zbudować dla siebie równie imponujące i lukratywne filmowe uniwersum wokół danej marki bądź kultowych postaci. Jednym idzie to lepiej (filmowe uniwersum wielkich potworów z Godzillą i Kongiem w rolach głównych) innym gorzej (DCEU), a jeszcze innym w ogóle się nie udało (Dark Universe od Universala).
Łączy je pojęcie crossover, czyli zebranie w jednym filmie wszystkich znanych bohaterów w obrębie danej franczyzy. W filmie na wielką skalę rozpoczęli to „Avengersi”, natomiast popkulturowej genezy tego zjawiska trzeba szukać w komiksach.
Tam już w latach 40. XX wieku na kartach tego samego zeszytu pojawiali się superbohaterowie z różnych serii. Apogeum komiksowych crossoverów przypadło na lata 80., kiedy to fani Marvela dostali kultowe już „Secret Wars”, a czytelnicy DC „Crisis on Infinite Earths”.
Jak dotąd wytwórnie filmowe podążały szlakiem wyznaczonym przez Avengerów i próbowały budować swoje uniwersum na różnorodnych bohaterach należących do tej samej rodziny. Teraz jednak, wytwórnia Sony wraz z Marvelem podeszli do tego zagadnienia w o wiele bardziej oryginalnym i imponującym stylu.
Animacja „Spider-Man Uniwersum” poza tym, że wygląda wspaniale od strony wizualnej i opowiada świetną historię, opiera się na ciekawym koncepcie.
W filmie spotykają się bowiem przeróżne inkarnacje postaci Spider-Mana, które w wyniku zakrzywienia kontinuum czasoprzestrzeni pojawiają się w jednym miejscu z alternatywnych rzeczywistości. I jest to nie tylko znakomity pomysł, do którego idealnie pasuje poetyka animacji, ale też kapitalny start dla stworzenia filmowego uniwersum od zupełnie innej strony.
Żeby być uczciwym, nie jest to w pełni oryginalny koncept. Idea multiwersum skupionego wokół postaci Spider-Mana zrodziła się dekady temu. Mogliśmy ją oglądać zarówno w świetnej serii animowanej z lat 90.
Pojawiała się też w animowanych filmach o Spider-Manie.
A także w komiksach.
Mimo wszystko, twórcy „Spider-Man Uniwersum” wykorzystali ten pomysł nad wyraz kreatywnie.
Bazując na crossoverze różnych wersji tej samej postaci przedstawili nam nie tylko „klasycznego” Petera Parkera (tutaj będącego już po 40-tce i trochę zaniedbanego), ale i barwną plejadę jego alternatywnych inkarnacji.
Głównym bohaterem jest tym razem Miles Morales. Jego ojciec jest Afroamerykaninem, a matka Portorykanką. Podobnie jak Parker zostaje ugryziony przez radioaktywnego pająka i przyjdzie mu stać się nowym Spider-Manem.
Kolejną ważną postacią jest Gwen Stacy. Jednak nie jest to ta sama Gwen, którą znamy z komiksów.
Ta pochodzi z alternatywnej rzeczywistości, w której to właśnie ją ugryzł radioaktywny pająk, a Peter Parker zmarł w jej ramionach. Ona sama też przywdziała kostium – gustownie łączący biel z elementami czerni i tak oto poznajemy Spider-Gwen.
Z futurystycznej wersji świata anime przybywa Peni Parker, która ma u boku olbrzymią biomechaniczną zbroję zasilaną energią radioaktywnego pająka.
Z uniwersum bazującego na poetyce czarnych kryminałów z lat 30. pojawia się Spider-Man Noir, który w czasach prohibicji walczy z przebiegłymi i śmiertelnei groźnymi gangsterami.
No i jest jeszcze mój ulubieniec – Peter Porker, czyli komediowa i antropomorficzna wersja Spider-Mana, nosząca pseudonim Spider-Ham.
A na sam koniec, w scenach po napisach końcowych, poznajemy też jeszcze jedną wersję Pajęczaka z przyszłości. Tym razem jest to Miguel O'Hara znany niektórym czytelnikom z serii Spider-Man 2099.
Twórcy „Spider-Man Uniwersum” nie tylko znaleźli interesującą formułę dla stworzenia filmowego uniwersum, ale też rozpoczęli je na dobrą sprawę od zupełnie innej strony. A konkretnie od końca.
W pierwszej kinowej odsłonie bowiem darowali sobie zajmujące pół filmu ekspozycje i origin story (tutaj ograniczone do niezbędnego i ciekawie podanego minimum) tylko od razu dali nam całe bogate uniwersum w pełnej krasie. Na końcu filmu je ponownie rozdzielając. Dali nam crossover, w którym od razu poznaliśmy całą drużynę, a następnie otworzyli sobie furtki, nie tylko na kontynuację samego „Spider-Man Uniwersum”, ale też na solowe filmy z każdą z postaci.
Wiemy już, że planowany jest sequel „Spider Man Uniwersum”, skupiony wokół dalszych przygód Milesa Moralesa. Ma w nim powrócić także Spider-Gwen.
Szykowany jest również spin-off z przygodami Spider-Gwen, w którym główną rolę mają odgrywać kobiece postaci. Co ważne, każda z alternatywnych wersji Spider-Mana przedstawiona w „Spider-Man Uniwersum” jest na tyle różna, że daje pole do popisu nad wykreowaniem totalnie odmiennych w stylu i gatunku animacji. Przygody Spider-Man Noir, osadzone w czarno-białej kolorystyce, pewnie będą o wiele bardziej poważne niż np. kolorowa wersja anime z Peni Parker w roli głównej. Nie wspominając już o komediowo-satyrycznej wersji ze Spider-Hamem.
Nie wiem, czy każda z tych postaci doczeka się pełnometrażowego filmu kinowego, ale na pewno „Spider-Man Uniwersum” stworzył solidne podstawy np. do powstania seriali animowanych. Także trzymajmy kciuki, by wszystko się udało, bo możemy mieć tu do czynienia z najciekawszym i najbardziej oryginalnym filmowym uniwersum, jakie powstało w ostatnich dekadach.