REKLAMA

Każdą nową książkę Kinga reklamują jako najlepszą od lat. W przypadku „Billy Summers” twreszcie to prawda

Stephen King jest pisarzem trudnym do jednoznacznej oceny. Bardzo utalentowany i pracowity, pada czasem ofiarą swojego sukcesu. Na szczęście najnowsza powieść Amerykanina znajduje się po Jasnej Stronie Mocy. „Billy Summers” to kawał świetnego thrillera z elementami poważnego dramatu.

stephen king billy summers książka recenzja
REKLAMA

Coraz częściej otwierając grzbiet nowej książki Stephena Kinga można poczuć się jak na loterii. Czy tym razem trafi nam się fatalny pseudohorror pokroju „Później”? A może świeżo upieczony hit, który po latach stanie się pozycją absolutnie obowiązkową dla fanów „mistrza grozy”? Najwierniejsi wielbiciele Kinga być może odbiorą te słowa jako herezję, ale w ostatnich latach częściej natrafialiśmy na pozycje z tej pierwszej grupy. Zdarzało się kilka pozytywnych wyjątków (seria o Panu Mercedesie zdobyła wielu fanów, niezły był też „Instytut”), ale przeważnie gubiły się pośród potoku przeciętności.

Dlatego do nowej powieści Amerykanina zatytułowanej „Billy Summers” podchodziłem z dużą ostrożnością. Pełne optymizmu blurby i entuzjastyczne recenzje od zachodnich dziennikarzy zdarzają się przy właściwie każdej tego typu nowości, więc nie ma co im przesadnie ufać. Miłe zaskoczenia mają w sobie duży urok, a w tym wypadku niespodzianka ze strony Kinga naprawdę jest najwyższych lotów. „Billy Summers” to bez dwóch zdań jego najlepsza powieść od kilku dobrych lat. Czuć w niej znacznie więcej pasji, zaangażowania i pomysłu na głównego bohatera niż w wypuszczanych taśmowo poprzedników. Co nie znaczy oczywiście, że ta konkretna książka jest całkowicie pozbawiona wad czy niedoróbek. To byłoby zbyt piękne.

REKLAMA

„Billy Summers” jest reklamowany jako kryminał, ale w tym wypadku to nieprecyzyjne określenie.

Historia tytułowego bohatera faktycznie ma w sobie istotny wątek gangsterski, ale nowa powieść Stephena Kinga ma niewiele wspólnego tak ze współczesną literaturą skandynawską, jak i klasycznym kryminałem. Ja nazwałbym „Billy'ego Summersa” raczej thrillerem z wyraźnymi elementami dramatu obyczajowego i opowieści o zemście. Główny bohater książki to eksżołnierz i fenomenalny snajper, który od lat pracuje jako zabójca do wynajęcia. W trakcie swojej kariery zabił dziesiątki ludzi i nie czuje z tego powodu wyrzutów sumienia (choć też wcale tego nie lubi), natomiast w pracy kieruje się jedną niepodważalną zasadą. Musi mieć pewność, że wyznaczony cel był „złym człowiekiem”.

Ostatnią robotą snajperską w życiu Summersa ma być przebywający w zakładzie karnym morderca. Zadaniem Billy'ego jest pozbawić go życia, gdy tylko przybędzie do sądu na swoją pierwszą rozprawę. Problem w tym, że jego prawnik wciąż walczy z ekstradycją do innego stanu i cała sprawa może się ciągnąć miesiącami. Wielokrotny zleceniodawca Summersa o imieniu Nick Majarian wpada jednak wraz ze swoim wspólnikiem na genialny plan. Billy przybędzie na miejsce odpowiednio wcześniej i, podając się za początkującego pisarza, wtopi się w otoczenie. W ten sposób całą akcję będzie można spokojnie przygotować, a lokalna społeczność nie nabierze podejrzeń. Billy Summers skrycie marzący o możliwości spisania swoich wcześniejszych doświadczeń i łasy na obiecane półtora miliona dolarów, przyjmuje propozycje. Nie wie jednak jeszcze, jak bardzo cała sprawa skomplikuje się w kolejnych tygodniach.

Stephen King prowadzi narrację w nieśpieszny, metodyczny sposób, powoli wciągając nas w świat Billy'ego Summersa.

Amerykanin najbardziej lubi sięgać w książkach po dwa typy bohaterów. Pełnych ducha nastolatków i nieco wypalonych mężczyzn w średnim wieku. Billy Summers łączy w sobie cechy obu tych grup. Wraz z tokiem opowieści i dzięki pisanej przez niego autobiografii dowiadujemy się o nim coraz więcej. Być może też dlatego Summers wydaje się najlepszym bohaterem Kinga od bardzo wielu lat. Z początku jest nieco jednowymiarowy, ale to tylko pozory. W rzeczywistości jego twórca ulepił go z olbrzymią starannością i tylko systematycznie odsłania przed czytelnikami kolejne elementy jego charakteru dla większego efektu. Wychodzi to naprawdę niesamowicie.

Pomaga tu zresztą dosyć prosty, ale naprawdę skuteczny, wybieg w postaci „książki w książce”. Raz na jakiś czas normalny tok narracji jest przerywany przez kolejne fragmenty powieści Billy'ego Summersa opisujące jego dzieciństwo, dorastanie i służbę w Iraku. Stephen King łączy tu tak naprawdę trzy różne style, bo swoją zwyczajową narrację trzecioosobową miesza z uproszczoną mową „głupiego Billy'ego” (mentalnej maski nakładanej przez bohatera w rozmowach z gangsterami) i widzeniem świata tożsamym z prawdziwym Summersem. Różnice w stylu, języku i składni z dużą wprawą w polskim wydaniu oddaje tłumacz Tomasz Wilusz, co wypada głośno pochwalić. Tego typu chwyt bardzo łatwo dało się popsuć nieodpowiedzialnym lub przesadzonym przekładem, ale nic podobnego na szczęście nie nastąpiło.

„Billy Summers” może się pochwalić niezłą intrygą, mądrze budowanym suspensem i błyskotliwością, lecz nie to jest tu najważniejsze.

REKLAMA

Najwspanialszą cechą Stephena Kinga była przez lata umiejętność łączenia w swojej prozie cech literatury wysokiej i rozrywkowej. Dzięki temu takie teksty jak „Lśnienie”, „Zielona mila” czy „Skazani na Shawshank” cieszyły jako letnie czytadła, ale dało się w nie jednocześnie znacznie bardziej zagłębić i odkryć tam coś niezwykle interesującego o ogólnoludzkim doświadczeniu. Potem twórczość Kinga trochę zatraciła ten dualizm, ale „Billy Summers” ma w sobie coś podobnego. Jest jak połączenie najlepszych książek Stephena Kinga i Richarda Bachmana (czyli jego alter ego i pseudonimu artystycznego, którym autor posługiwał się w latach 70. i 80.).

To opowieść wypełniona mającymi swoje mocne i słabe strony postaciami, która potrafi dotknąć na bardzo osobistym poziomie. Zwłaszcza że King w swoim stylu nie ucieka tutaj od poważnej tematyki, ale jednocześnie nie pisze w sposób skandalizujący. Co ważne, udaje mu się to wszystko bez utraty bardziej rozrywkowych elementów całej historii. Nie jest to książka, która rzuca od razu wszystkie karty na stół i z tego powodu może znudzić bardzo niecierpliwych czytelników. Warto zasiąść z nią jednak do rozgrywki, bo koniec końców wychodzi z tego Kingowi najlepsza partia od bardzo wielu lat.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA