„Temple” to intrygująca mieszanka gatunkowa, która potrafi zaskoczyć. Recenzujemy serial, który obejrzycie w HBO GO
„Temple” to nowy brytyjski serial stacji Sky, z Markiem Strongiem i Carice Van Houten w rolach głównych.
OCENA
Produkcja Marka O’Rowe’a opowiada o chirurgu z mrocznym sekretem, który w podziemiach londyńskiego metra, (a dokładniej na tytułowej stacji Temple), prowadzi nielegalną klinikę, pomagając różnego rodzaju rzezimieszkom, którzy nie mogą pozwolić sobie na udanie się do prawdziwego szpitala.
Produkcja dawkuje informacje, w zasadzie od razu wrzucając nas w wir trwającej akcji. Serial przyciąga ciekawym klimatem, będącym mieszanką dramatu, komedii i czarnego humoru. Mimo, że z początku nie wiemy, jakie są motywacje bohaterów i o co właściwie im chodzi, są oni na tyle wyraziści, a ich interakcje na tyle ciekawe, że nie potrafimy oderwać się od ekranu.
„Temple” opiera się na norweskim miniserialu „Valkyrien. Klinika przetrwania” z 2017 roku.
Wydaje się jednak, że dość dobrze przeniesiono produkcję na brytyjski grunt, dodając do opowieści lokalnego kolorytu. Widać to w szczególności w ciekawym sposobie użycia humoru. Teoretycznie produkcja opowiada dramatyczną historię, ale serial nie stroni od specyficznych żartów i lżejszych momentów. Twórcy serialu świetnie miksują dramat z komedią, umiejętnie przeplatając rozwiązania typowe dla obu gatunków nawet w obrębie jednej sceny. Efektem jest ciekawa mieszanka stylistyczna, która potrafi zaskoczyć widza.
Przede wszystkim intryguje różnorodność sposobów, w jaki serial próbuje rozbawić widza. Jedną z najzabawniejszych scen pierwszych odcinków jest wymiana zdań między głównym bohaterem, Danielem, a taksówkarzem, który nie chce ustąpić mu miejsca na drodze. Zaprezentowany tam rodzaj humoru słownego idealnie pokazuje, że „Temple” zostało dość dobrze zaadaptowane na potrzeby brytyjskiego rynku.
Nie obywa się też bez specyficznej odmiany slapsticku, który silnie oddziałuje na widza. Dość powiedzieć, że w jednej ze scen, ranny bohater próbuje przemieścić się po pomieszczeniu, ale nie zauważa kałuży krwi, która znajduje się na ziemi. Oczywiście poślizguje się i upada. Moment ten jest zarówno dramatyczny - widz nawet odczuwa we własnych kościach ten upadek, ale równocześnie potrafi wywołać bezwiedny uśmiech na jego twarzy.
Specyficzny styl serialu widać już w przyciągającej wzrok czołówce. W czasach, gdy coraz więcej seriali odchodzi od sekwencji początkowych na rzecz kart tytułowych, miło jest zobaczyć montaż wprowadzający w klimat „Temple”. Zwłaszcza że ta sekwencja w bardzo ciekawy wizualny sposób wprowadza nas do świata przedstawionego.
„Temple” przyciąga przede wszystkim dobrym aktorstwem głównej obsady. Mark Strong jest opanowany, choć władczy, zdroworozsądkowy, choć chwilami porywczy, zasadniczy, ale i dający się ponieść impulsom. Znana z „Gry o tron” i świetnej roli Melissandre, Carice Van Houten, to natomiast kobieta enigmatyczna, która stara się trzymać swoje emocje na wodzy, nawet w najbardziej dramatycznych sytuacjach. Świetnie wypada Daniel Mays jako przyjaciel i wspólnik Daniela. Jego roztrzepany sposób bycia, brak filtra oraz pewna krótkowzroczność nie tylko kontrastują z charakterem głównego bohatera, ale też częstokroć stają się źródłem humoru, jak i przyczynkiem do bardziej dramatycznych sytuacji, przedstawionych w serialu.
„Temple” urzeka też nietypową gatunkową mieszanką oraz niecodziennym pomysłem wyjściowym.
Mimo, że twórcy serialu mogliby nieco popracować nad tempem wydarzeń dla lepszego, bardziej dynamicznego odbioru, produkcja nadrabia ciekawą mieszanką gatunkową. Niektóre odcinki wydają się wprawdzie jedynie powielać uzyskane wcześniej informacje, ale na szczęście ciekawe interakcje między bohaterami sprawiają, że nie nudzimy się przed ekranem. Mimo, że „Temple” nie może się równać z najlepszym tegorocznym miniserialem, czyli „Czarnobylem”, który powstał we współpracy Sky i HBO, jest produkcją wartą uwagi, która znajdzie swoich wiernych fanów.