Fani Wiedźmina i Gwiezdnych wojen to sami rasiści czy ostatni obrońcy popkultury?
Popkultura w ostatnich miesiącach coraz częściej staje się areną walki między wielkimi korporacjami i fanatycznymi wielbicielami. Bojkot Gwiezdnych wojen i spór o czarnoskórą Ciri w Wiedźminie to tylko objawy większego problemu. I niekoniecznie chodzi o rasizm czy seksizm fanów.
Globalny Internet zmienił cały świat, ale na niewiele rzeczy miał tak ogromny wpływ jak na popkulturę i rozwój idei fandomu. Fani Star Treka, Gwiezdnych wojen czy jakiejkolwiek innej marki przestali być rozproszonymi po całym świecie fanatykami, a stali się licznymi i głośnymi grupami funkcjonującymi w sieci. A wraz z narodzinami Web 2.0. przeobrazili się z widzów (lub co najwyżej komentatorów) w pełnoprawnych twórców.
Przeskoczmy do roku 2018. Popkulturalne fandomy są obecnie jednymi z najbardziej krytykowanych środowisk. Powszechnie mówi się, że tworzą je niedojrzali, agresywni mężczyźni o prawicowych poglądach i toksycznych zachowaniach, wzmacnianych przez anonimowość Internetu. Konflikty wokół Ostatniego Jedi i Wiedźmina pokazują fanów tych fantastycznych, równościowych opowieści jako bandę wściekłych rasistów. Tylko czy takie podsumowanie sprawy przedstawia pełen obraz fandomów i ich walki z potęgą korporacji?
Warto na całą sprawę spojrzeć z punktu widzenia przeciętnego, ale zaangażowanego fana. Osoby, która poświęciła swój czas, pieniądze i emocje nie tylko na poznanie, ale też dalsze rozwijanie ukochanego dzieła kultury. W swoich oczach stoi on na straży ustalonego porządku, który zostaje zaburzony przez osoby tego niegodne (albo takie, które jeszcze nie pokazały swojej wartości). Najlepiej ukazuje to spór wokół Ostatniego Jedi.
Film Riana Johnsona zdenerwował na równi wiele zupełnie różnych grup fanów Star Wars. Zakochani w oryginalnej trylogii byli oburzeni potraktowaniem postaci Luke'a Skywalkera, a fani hard si-fi spod znaku Timothy'ego Zahna naśmiewali się z idiotycznych pojedynków kosmicznych. Wiele osób krytykowało dziury fabularne i brak konsekwencji ponoszonych przez Rey (która już po Przebudzeniu Mocy doczekała się porównań do Mary Sue).
Rian Johnson to obecnie persona non grata. Fani do dzisiaj oskarżają go o zniszczenie serii Gwiezdne wojny i wywołanie bojkotu.
Nie brakowało obraźliwych, a nawet seksistowskich i rasistowskich komentarzy wobec kobiecej części obsady. Do dzisiaj nie do końca wiadomo, co stało za różnicą w ocenach między krytykami i widzami na Rotten Tomatoes. Mowa było o wściekłych fanach, ataku trolli, a nawet rosyjskich botach (te już wcześniej były zaangażowane w całą sprawę).
Tłumaczenie części mediów, że za krytykę Ostatniego Jedi odpowiadają Władimir Putin na spółkę ze sfrustrowanymi facetami mieszkającymi w piwnicy rodziców, było jednak za proste. Nie wspominając o tym, iż w takim przedstawieniu sprawy nie brakuje również odrobiny pogardy. Disney od pewnego czasu nie ma zamiaru dłużej lekceważyć niezadowolenia fanów. Porażka finansowa filmu o Hanie Solo wzięła się z wielu różnych przyczyn, ale najbardziej zabolał brak ogromnej grupy najbardziej oddanych widzów. To oni poszli na film raz albo wcale, podczas gdy na poprzednie filmy potrafili się wybrać i pięć razy. Tego typu fani zareagowali też masowo z niechęcią na serial Star Wars: Resistance.
Bastionami niezadowolonych fanów Gwiezdnych wojen stały się Reddit i YouTube.
Nie można tu mówić o drobnej grupie fanów-rasistów, która wypowiada się w imieniu całej społeczności, ponieważ wideoeseje i recenzje Ostatniego Jedi są niezwykle popularne (oglądalność sięga milionów). Nie da się także zrzucić wszystkiego na karb emocji i ideologicznego zacofania. Fani często potrafią uargumentować, dlaczego dany element tego lub innego filmu im się nie podobał i w dodatku dają na to przykłady z innych dzieł uniwersum.
Postaci Rey czy Admirał Holdo nie są krytykowane tylko dlatego, że to kobiety (przynajmniej nie jest tak w większości przypadków). Jako kluczowe postaci dla struktury i fabuły całego filmu mają wielki wpływ na jego sukces lub porażkę. To samo można powiedzieć o Ciri w Wiedźminie. Serial Netfliksa również generuje olbrzymie zainteresowanie pośród fanów na całym świecie. Dlatego każda decyzja obsadowa jest oglądana z każdej możliwej strony. I fani mają do tego prawo.
Oczywiście, rację mają ci, którzy twierdzą, że powieści Andrzeja Sapkowskiego są fundamentalnie przeciwne rasizmowi.
Podobnie jak duża część najbardziej popularnej fantastyki i science fiction. Dlatego obraźliwe i agresywne, albo po prostu rasistowskie ataki na Lauren S. Hissrich i resztę twórców Wiedźmina są czymś oburzającym. Wbrew temu, co niekiedy można przeczytać, kolor skóry bohatera nie jest jednak bez znaczenia.
Doskonale rozumieli to najwięksi czarnoskórzy pisarze, którzy nieraz wytykali kolonialnej czy post-kolonialnej literaturze traktowanie bohaterów o karnacji innej niż biała jak przedmiotów. Poważnie oberwało się za to choćby Josephowi Conradowi za Jądro ciemności. Zmiana koloru skóry Ciri w Wiedźminie Netfliksa (do której oczywiście w samym serialu nie dojdzie) miałaby wpływ na tło produkcji, relacje między różnymi państwami, mogłaby prowadzić do takich a nie innych wątków fabularnych. Zmienić lub przynajmniej poszerzyć wydźwięk całej produkcji. Nie jest też tak, że podobne wybory komentują jedynie osoby o prawicowych poglądach. Wybór Anyi Chalotry na Yennefer wywołał mocne dyskusje na temat powielania stereotypu młodej aktorki grającej w parze romansowej z dużo starszym aktorem.
Sprzeciw wobec takich a nie innych wyborów twórców nie oznacza tylko, że Wiedźmin choruje na rasizm a Gwiezdne wojny na seksizm.
Głos fanatyków popkultury jest coraz bardziej słyszalny, ale wciąż najważniejsze są nie ich opinie, a portfele. Dopóki fandom Star Wars chodził posłusznie do kina, kupował gadżety, książki i gry, mógł narzekać na prequele do znudzenia. Osobom zarabiającym na Gwiezdnych wojnach nie robiło to wielkiej różnicy. Dopiero, gdy pojawiła się groźba bojkotu i kolejne dzieła z serii były coraz mniej kupowane, a coraz częściej atakowane, to nawet tak ogromna korporacja jak Disney musiała powziąć pewne kroki zaradcze.
Warto zauważyć, że zarówno Disney, jak i Netflix nie są pierwotnymi właścicielami praw do Gwiezdnych wojen i Wiedźmina. George Lucas i Andrzej Sapkowski wielokrotnie narazili się w przeszłości fanom, ale wciąż mają status twórcy. Lucas mógł dać ludziom Jar Jar Binksa, Sapkowski mógł obrazić wszystkich graczy produkcji od CD Projekt - dla ich statusu nie ma to wielkiego znaczenia! Gdyby podobną rzecz zrobił Disney czy Netflix, wściekłość fandomu byłaby olbrzymia.
Wiedźmin: Fandom kontra Andrzej Sapkowski - czytaj więcej.
Te firmy zwyczajnie nie mają jeszcze niezbędnych osiągnięć na swoim koncie, by zdobyć respekt niezbędny w oczach najbardziej zagorzałych fanatyków. Przebudzenie Mocy sprawiało wrażenie całkiem udanego, ale mimo wszystko fanfika, zaś Ostatni Jedi zagroził obaleniem fundamentów istnienia całego świata Star Wars. Wiedźmin Netfliksa na razie nie dokonał niczego tak drastycznego, ale musi z kolei mierzyć się powieściami Sapkowskiego i grami CD Projekt Red.
Inna sprawa, że Lauren Hissrich znacznie lepiej radzi sobie z rozładowywaniem nastrojów entuzjastów wiedźmińskiej sagi. Wielokrotnie wypowiadała się z szacunkiem o prawdziwych fanach i Sapkowskim. Potrafiła się też postawić hejterom i rasistom, czym zaimponowała fandomowi. A gdy sytuacja była nie do opanowania, wykonała strategiczny, czasowy odwrót i opuściła Twittera.
Podobnych umiejętności nie opanował ani Rian Johnson, ani Kathleen Kennedy.
W ich oczach każdy krytyk filmów Disneya to albo rosyjski troll, albo morderczy rasista (tacy również się zdarzają i fandomy powinny nauczyć się lepiej oczyszczać własne szeregi). Tego typu podejście odrzuca nawet najbardziej umiarkowanych przeciwników nowej trylogii. Hissrich nigdy nie uzurpowała sobie tronu Sapkowskiego. Disney nie tylko brutalnie zrzucił Lucasa z należnego mu miejsca, ale też na każdym kroku starał się zatrzeć jego spuściznę. Stary kanon został usunięty, prequele omijane szerokim łukiem, a oryginalna trylogia traktowana niczym darmowe źródło pomysłów.
Co gorsza, firma starała się zmienić Gwiezdne wojny w to czym nie są - kolejny film Marvela. Gdyby Wiedźmin miał się stać tanią podróbką Gry o tron, to fani na pewno by zareagowali. Na ten moment obsada i fabuła na to nie wskazują, więc nastroje też się uspokoiły.
W delikatnej strukturze autor-odbiorcy nie ma jednej strony ważniejszej od drugiej. Fani Wiedźmina czy Gwiezdnych wojen każdego dnia pomagają rozbudowywać ten świat. Nie wolno ignorować ich dorobku, tylko dlatego, że w innych rękach są oficjalne prawa. Popkultura już tak nie działa. Twórcy nowych rozdziałów wielkiej sagi nie mogą z kolei dać sobie wejść na głowę zapatrzonym w tył fanom. Wolność twórcza to świętość, ale nie wolność nieograniczona. Dopóki Disney nie weźmie przykładu z Netfliksa, dopóty jego produkcje będą spotykać się z globalną krytyką. Czy na to zasługują (Star Wars: Resitance), czy nie (Han Solo: Gwiezdne wojny - historie).