"Byzantium" klasyfikowane jest jako horror chyba tylko dlatego, że głównymi bohaterkami są wampirzyce. Ten film to dramat psychologiczny bardziej niż cokolwiek innego, próżno szukać w nim scen wywołujących dreszcz niepokoju. I swoim gatunku jest to całkiem znośny obraz, którego wady nie dominują nad zaletami.
Był w moim życiu taki okres, kiedy fascynowały mnie wampiry. Będąc nastolatkiem zaczytywałem się w prozie Anne Rice, co tydzień ze znajomymi rozgrywaliśmy sesję w świecie "Wampira: Maskarady", a moimi ulubionymi grami komputerowymi były "Soul Reaver" i "Vampire The Masquerade: Redemption". W pewnym momencie nastąpił jednak przesyt, zmęczenie tematem. Od tego czasu do wampirzych postaci i dzieł z ich udziałem podchodzę raczej niechętnie, z dużą dawką sceptycyzmu.
Na "Byzantium" trafiłem przypadkiem, włączyłem tylko z braku lepszych pomysłów na spędzenie czasu. Oczekiwałem głupiutkiego filmu, który będę oglądał jednym okiem i trochę się pośmieję. I faktycznie, sporo tu scen niezbyt mądrych, budzących w widzu zakłopotanie i niepotrzebnych. Ale na szczęście nie brakuje też bardziej udanych, pomysłowych rozwiązań.
"Byzantium" to historia dwóch wampirzyc, matki i córki. Unikając możliwości jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, często przenoszą się z miejsca na miejsce. Najnowszych schronieniem ma być dla nich stary, zaniedbany nadmorski kurort. Ich domem staje się tytułowe "Byzantium" - pensjonat prowadzony przez samotnego Noela. Eleanor - młodsza z wampirzyc - zaprzyjaźnia się z miejscowym chłopcem i wyjawia mu sekret o tym, kim jest. Tym wyznaniem ściąga na nie kłopoty.
To, co podobało mi się w tym filmie to relacje między Eleanor i jej matką, Clarą. Każda z wampirzyc ma kompletnie inny charakter, prezentuje inne postawy. Różni je podejście, do tego kim (czy też: czym) są i stosunek do napotykanych ludzi. Tworzy to naprawdę intrygujący, napięty związek, który śledzi się z ciekawością i z przyjemnością.
Umiejętnie odkrywane są karty z sięgającej stuleci przeszłości obu bohaterek, rzutującej na ich teraźniejsze życie. Dzięki temu, że nie wyłożono ich na stół od razu, pogłębiają nasze zainteresowanie, nie konfundując jednak widza tym, że właściwie nie rozumie co i dlaczego dzieje się na ekranie.
I szkoda tylko, że twórcy poczuli się zobowiązani tytułem i nie ograniczyli trochę tego bizantyjskiego przepychu w wątkach fabularnych. Film sporo by moim zdaniem zyskał, gdyby zrezygnować z tych kilku kompletnie zbędnych scen i go po prostu skrócić. Nie straciłby na atmosferze, a byłby bardziej spójny i nie nudził - momentami mu się to niestety zdarza.