Ja: mamo, możemy obejrzeć „Johna Wicka” na DVD? Mama: przecież mamy „Johna Wicka” na Netfliksie. „John Wick” na Netfliksie:
„Xtremo” to taki hiszpański „John Wick”, który nic nie wnosi do gatunku, ale spodoba się fanom kina zemsty. Trup się ściele gęsto (chyba nawet Schwarzenegger w „Commando” nie posłał tylu ludzi do piachu), sceny walk budzą szacunek, a fabuła nie nadwyręży naszych komórek mózgowych. Wszystko to jednak już gdzieś widzieliśmy.
OCENA
Nie oszukujmy się - „John Wick” też nie był jakoś specjalnie oryginalny, ale przez doskonały klimat i świetną realizację odkopał modę na kino zemsty. Netflix nakręcił już swoją odpowiedź na niego w postaci filmu „Polar” z Madsem Mikkelsenem. Teraz jednak przyszedł czas na coś z Hiszpanii. Kraju, którego kinematografia przeżywa w ostatnich latach renesans.
Martwa rodzina – jest. Małomówny mściciel – jest. Psychopatyczny boss – jest.
W „Xtremo” oglądamy sztampowy do bólu motyw zemsty – w imię zamordowanej rodziny. Główny bohater o imieniu Maximo (Teo García) był płatnym zabójcą na usługach mafii. Piszę w czasie przeszłym, poniważ w wyniku walki o władzę jednego wieczora stracił syna i ojca. Za ich śmierć odpowiada jego przyszywany brat Lucero (Óscar Jaenada).
Maximo zaszywa się w warsztacie, gdzie trenuje i planuje zemstę. Musi jednak rzucić wszystko, bo gangsterzy wzięli się za nastolatka, któremu zaczął ojcować. Po trupach do celu będzie realizować swoje postanowienie, a my będziemy się temu z zainteresowaniem przyglądać. Mimo że to oklepana historia, oglądałem „Xtremo” z zaciekawieniem – czasem jednym okiem, ale zawsze.
FIlm w reżyserii Daniela Benmayora wydaje się rozwinięciem krótkometrażowego filmu z 2006 roku zatytułowanego „Extremo”. IMDb podaje jednak szczątkowe informacje, ale zgadza się tytuł i występujący w nim aktorzy. Nie będę się więc upierał, że oryginalny koncept powstał wcześniej niż „John Wick”, choć odniosłem takie wrażenie, kiedy Maximo zaczął eliminować wrogów haczykiem wyrwanym ze ściany niczym grany przez Keanu Reevesa mściciel mordujący ołówkiem.
Maximo do zabijania używa sporo podręcznych przedmiotów – klucza francuskiego, kątownicy, a nawet gwoździownicy. Najlepiej jednak radzi sobie z kopniakami i sierpowymi. Nie wiem, skąd się wziął Teo García, ale facet jest nieodkrytym talentem kina kopanego.
Jego bohater mógłby być ikoniczną postacią – na początku walczył kapturze, płaszczu i dresach oraz miał długą, niezadbaną brodę i fryzurę. Wyglądał jak bojowy menel. Wspaniały pomysł na postać. Niestety później się ogarnął, stając się kolejnym, nudnym mięśniakiem z filmu akcji.
Wszystkie zresztą postacie to wyświechtane archetypy z produkcji z Jean-Claude Van Dammem, Stevenem Seagalem i tak dalej. Mniejsi wrogowie są durni i padają jak muchy, a bossowie są prawie nieśmiertelni, szaleni i okrutni.
„Xtremo” to oklepana rozrywka rodem z ery VHS – tylko dla lubiących oglądać krwawe mordobicia.
Scenariusz jest banalny i stanowi tylko pretekst do ekranowej naparzanki, w której bohater jest niepokonany. Przypominało mi to gry komputerowe, w których osiągasz maksymalny poziom i wracasz do pierwszej lokacji, by brać wrogów na strzała. Maximo gra dodatkowo na kodach, bo pasek wytrzymałości mu się nigdy nie kończy, a rana postrzałowa w brzuchu nie przeszkadza w walce. Taka jest jednak konwencja.
I wiem, że od takich filmów nie powinno się oczekiwać realizmu, ale gdy w jednej scenie jego wróg zostaje staranowany przez auto a w następnej chodzi jakby nigdy nic, a postacie pakują w bandziora cały magazynek i nie trafiają ani razu z odległości metra, to jest to lekka przeginka, która tylko wkurza. Zwłaszcza, że „Xtremo” stara się być filmem na poważnie.
Oprócz stosunkowo długich, ale emocjonujących i pomysłowych (pod względem realizacji i samej choreografii) scen walk, „Xtremo” nie ma jednak nic więcej ciekawego do zaoferowania. Dlatego nie oczekujmy od niego zbyt wiele.
Oglądałem go w weekend i poczułem się jakbym wypożyczył randomową kasetę z półki „kino akcji”. Specjalnie włączyłem sobie lektora dla spotęgowania efektu (szkoda, że to nie był Tomasz Knapik) i powiem szczerze, że bawiłem się nawet nawet.