Łatka Wędrowycza przyczepiła się do Pilipiuka jak rzep, jak Ferdynand Kiepski do Andrzeja Grabowskiego. Wyszło tak, że teraz na każdą książkę autora wędrowyczowego cyklu patrzymy z przymrużeniem oka - przecież on napisał tylko to. Tak samo jak ponoć Grabowski grał tylko Kiepskiego. Jednak jest pewna subtelna różnica. Pilipiukowi naprawdę nie udało się poza tym popełnić nic udanego.
"Wyrafinowanym" sposobem na załatanie dziur budżetowych jest niewątpliwie reedycja. Taką więc nam zaserwowano. Nawet można kupić książkę w twardej okładce! Doprawdy nie wiem tylko jaki jest sens wydawania tytułu zaledwie po dwóch latach, więc jeśli w zdaniach wyżej zauważyliście nutę sarkazmu, to tak - mieliście rację. Nie będę nikogo oszukiwał, bo swój egzemplarz mam z biblioteki, chociaż oczywiście na skutek pojawienia się wznowionego wydania tejże antologii w księgarni.
A jaka książka jest? Po pierwsze, jest antologią, o czym pisałem wyżej. Autor przedstawia nam czternaście opowiadań, z czego tylko dwa łączą się postacią bohatera. Dalej - co z przykrością stwierdzam - jest ona po prostu słaba. Składa się na to parę czynników. Głównie pewnie na kanwie wędrowyczowego entuzjazmu i tym razem Pilipiuk zechciał raczyć nas humorem, który pasuje właśnie tam. Skłamałbym, że tak jest we wszystkich opowiadaniach, ale zdecydowanie parę wystarczy. Następnie zupełnie nie pasuje mi styl autora, co jednak jest rzeczą subiektywną, choć na tyle ważną, że wartą wymienienia. Stawiam moje dziesięć złotych do waszego jednego, że po lekturze Dukaja, Grzędowicza czy Sapkowskiego nikt na Pilipiuka nie chciałby spojrzeć, już nie mówiąc, dość brzydko, splunąć. Chyba, że na Wędrowcza, dla rozluźnienia klimatu. Ale na pewno nie na 2586 kroków.
Ale również nie chcę mówić, że wszystko można rzucić w cholerę i kupić, wypożyczyć coś innego. Zdecydowanie warte uwagi, nieco wybijające się poza średnią jakość, są dwa opowiadania o polskim lekarzu z końca XIX wieku - Pawle Skórzewskim. Bardzo ciekawy pomysł z tytułowymi krokami oraz klimat, który rzeczywiście jest ciężki, a nie takowy udaje. Doktor Skórzewski walczy najpierw z trądem w zimnej Norwegii, a następnie z tajemniczą chorobą na ukraińskiej wsi. Ciekawy pomysł oraz wykonanie. Niestety, to by było na tyle. W reszcie książki prezentowana jest zwykła fantastyka wydarzeń w jak najbardziej realnym świecie, szukająca trochę na siłę zdarzeń, nazwijmy to paranormalnych.
Pilipiuk jest autorem dobrym. Lubię jego książki… Ale tylko te o Wędrowyczu. Reszta, może przez rozpęd, może na siłę, chce być takim Wędrowyczem bez Wędrowycza, co nie wychodzi im na zdrowie. Dobitnie świadczy o tym mający przyciągać klientów, acz po przeczytaniu mówiący wszystko znaczek na tylniej okładce - "Jakub Wędrowycz zobaczył, zezwolił". Nie chcę jakoś specjalnie się rozwodzić nad być albo nie być wojsławickiego supermana w książce bez niego, zatem zakończmy jednak stwierdzeniem, że Sapkowski trylogii znaczkiem Wiedźmina nie honorował.
Panie autorze. I tak pan tego nie przeczyta. Ale może warto i tak to napisać na zakończenie tej recenzji. Powiem tak między nami, że nie chciałem tego pisać, ponieważ lubię Wędrowycza, tak samo jak pana "pisanie". Ale na litość boską, zostałby pan przy tym, co wychodzi panu dobrze. Tak będzie lepiej. Dla wszystkich - i dla pana i dla nas, czytelników. Tymczasem czekam na kolejny tom przygód Jakuba. To jest to, czego od pana oczekuję.