W stronę strachu, światła i krewetek – Dagmara Brodziak opowiada o filmie Camper
W najbliższy piątek do kin trafi nagrodzony na Festiwalu Młodzi i Film "Camper", w którym jedną z głównych ról zagrała Dagmara Brodziak. Z aktorką rozmawiamy między innymi o kulisach produkcji i odbiorze festiwalowym filmu.

Dagmara Brodziak - wywiad
Na Festiwalu Młodzi i Film otrzymałaś nagrodę za rolę w filmie "Camper" razem z Aleksandrą Jachymek, za "wiarygodny portret młodych współczesnych kobiet". Jak zareagowałaś na nagrodę?
Dagmara Brodziak: Kiedy dowiedziałam się o nagrodzie na Festiwalu Młodzi i Film, byłam absolutnie zaskoczona - i niesamowicie szczęśliwa. To była duma nie tylko z siebie, ale przede wszystkim z nas wszystkich: z Aleksandry Jachymek, z całej ekipy, z odwagi, jaką wykazaliśmy się, wchodząc w projekt, który był tak ryzykowny i tak daleki od klasycznego planu filmowego.
Dla mnie osobiście ta nagroda ma ogromne znaczenie, bo… ja się naprawdę tego projektu bałam. Bałam się formy, improwizacji, totalnej niepewności, braku scenariusza, tej konieczności odpuszczenia kontroli. To było dla mnie wejście w ciemność. Ale poszłam w stronę strachu. Zaufałam procesowi. Pozwoliłam, żeby film i postać poprowadziły mnie tam, gdzie chciały.
I dwa lata później stałam na scenie i odbierałam nagrodę za „wiarygodny portret młodej współczesnej kobiety”. To był dla mnie najpiękniejszy dowód na to, że warto marzyć, warto ryzykować i warto iść tam, gdzie jest strach. Bo czasami właśnie tam kryje się coś najprawdziwszego. To była jedna z tych chwil, które zostają z człowiekiem na zawsze.
W uzasadnieniu nagrody mowa jest m.in. o chemii, jaką wytworzyłyście w filmie. Jak wspominasz pracę na planie z Aleksandrą Jachymek i pozostałymi aktorami?
Chemia między mną a Olą Jachymek nie była przypadkiem - ona wydarzyła się naprawdę. Ola jest absolutnie wspaniałą improwizatorką. Ma w sobie rytm, odwagę, intuicję i taką bezkompromisową autentyczność, która natychmiast otwiera drugiego aktora. Potrafi pięknie nawigować w improwizacji, prowadzić scenę tam, gdzie robi się żywo i prawdziwie. Praca z nią była dla mnie zaszczytem, bo w każdej scenie dawała mi coś bardzo realnego: spojrzenie, impuls, reakcję, prawdę. A w improwizacji to jest mega skarb.
Pozostali aktorzy - Michał Krzywicki i Szymon Milas - również wnieśli do "Campera” ogrom czułości i twórczej wolności. Każdy z nas grał na otwartej energii, bez scenariusza, bez zabezpieczeń, więc wzajemne zaufanie było absolutną podstawą. I to nas połączyło. Myślę, że chemia, którą widzowie widzą na ekranie, jest właśnie efektem tej wspólnej, bardzo prawdziwej pracy - bez masek, bez kalkulacji, w pełnym zanurzeniu.
Czy to, że film był realizowany jako niezależny semidokument było dla Was dodatkową inspiracją?
To, że "Camper” był realizowany jako niezależny semidokument, było dla nas jednocześnie nowością, eksperymentem i ogromnym sprawdzianem.Sprawdzianem tego, na ile jesteśmy gotowi zaufać sobie nawzajem, zaufać reżyserowi, procesowi, drodze, a przede wszystkim - samym sobie. Bo w takiej formule nie można sięschować za scenariuszem, za powtórką, za schematem. Wszystko jest żywe i nieprzewidywalne.
Ale nagroda była wspaniała: WOLNOŚĆ, jakiej nigdy wcześniej ani później nie doświadczyłam na żadnym planie filmowym.Wolność kreacji, wolność emocji, wolność błędu, wolność prawdy.Czułam, że każdy z nas współtworzy ten film w czasie rzeczywistym. To było niesamowite uczucie kokreacji - takiego organicznego procesu, w którym każda sekunda, każdy ruch, każdy oddech stawał się częścią opowieści. To był totalny eksperyment, ale właśnie dzięki temu "Camper” ma w sobie coś, czego nie da się wyreżyserować ani zaplanować: autentyczność.
Jak wspominasz Waszą filmową podróż do Hiszpanii? Czy na planie wydarzyło się coś, co szczególnie zostało Ci w pamięci?
Nasza filmowa podróż do Hiszpanii była czymś więcej niż planem zdjęciowym - to był moment oddechu po miesiącach pandemicznego zamknięcia.Do dziś pamiętam pierwsze promienie słońca nad jeziorem Garda, kiedy ruszaliśmy w drogę. Puste autostrady, ciszę, która była jednocześnie piękna i trochę surrealistyczna. To było jak pierwsze zanurzenie głowy pod wodę po bardzo długim czasie, kiedy znowu możesz oddychać pełną piersią.
Jednym z najmocniejszych wspomnień jest dla mnie pierwszy od miesięcy posiłek w restauracji na bulwarze w Hiszpanii. Do dziś pamiętam smak każdej krewetki, zapach białego wina, gwar ludzi, który nagle wydawał się czymś absolutnie magicznym. Te „małe” rzeczy były wtedy dla nas wszystkim.
Cała ta podróż miała w sobie rodzaj symboliki: jechaliśmy kręcić film o poszukiwaniu sensu, a sami - czuliśmy się trochę jak dzieci wypuszczone pierwszy raz po zimie na słońce. Była w tym wolność, wdzięczność i taka czuła uważność na każdą chwilę. I myślę, że to czuć w filmie - że ta podróż wydarzyła się naprawdę i odcisnęła się w nas bardzo głęboko.

Bohaterowie "Campera" to ludzie młodzi, którzy zadają sobie pytania o przyszłość, relacje, sens. Czy Twoim zdaniem podróż może dać odpowiedzi na tego typu pytania?
Myślę, że podróż sama w sobie nie daje gotowych odpowiedzi. Ale potrafi stworzyć warunki, w których te odpowiedzi mogą w ogóle do nas dojść. Kiedy wyjeżdżasz, wszystko się zmienia: rytm dnia, krajobraz, ludzie, język, zapachy. Znika codzienna struktura, która często trzyma nas w jakimś automacie. I nagle - jesteś tylko ty, droga i twoje myśli. W "Camperze” bohaterowie niby jadą przez Europę, ale tak naprawdę odbywają podróż do własnego wnętrza. I to jest dla mnie najważniejsze: zmiana miejsca często prowokuje zmianę perspektywy.
Czy podróż daje odpowiedzi? Czasami tak - ale nie dlatego, że coś „magicznego” dzieje się na autostradzie czy nad oceanem. Tylko dlatego, że w nowej przestrzeni zaczynasz wreszcie słyszeć siebie. Bez hałasu, bez nawyków, bez masek.
Ja sama wiele razy przekonałam się, że dopiero kiedy wyjeżdżam, coś się we mnie uspokaja, otwiera, rozjaśnia. Podróż nie rozwiązuje problemów, ale pomaga je nazwać. A nazwanie to już połowa drogi. Dlatego wierzę, że tak - podróż może pomóc. Nie dlatego, że daje odpowiedzi, ale dlatego, że pozwala w końcu je znaleźć w sobie.
"Camper" ma za sobą intensywną drogę festiwalową. Światowa premiera odbyła się na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w São Paulo. Jak oceniasz jego przyjęcie przez widzów?
Odbiór "Campera” na świecie był dla mnie ogromnym wzruszeniem, ale też pięknym potwierdzeniem, że ten film jest naprawdę uniwersalny.Na premierze w São Paulo zobaczyłam coś, co później powtarzało się również w Polsce: widzowie reagowali bardzo emocjonalnie, bardzo prawdziwie. Śmiali się tam, gdzie my się śmialiśmy. Milczeli tam, gdzie nam ściskało gardło. Wychodzili poruszeni - i to był dla mnie największy komplement.
"Camper” nie jest filmem, który opiera się na wielkiej fabule czy spektakularnych scenach. On opiera się na emocjach, na relacjach, na wrażliwości młodych ludzi, którzy próbują zrozumieć siebie i świat. A to jest doświadczenie totalnie ponadkulturowe.
Widziałam, że publiczność - i ta zagraniczna, i ta w Polsce - odbierała film bardzo podobnie: jako czułą, autentyczną opowieść o tym, co w nas ludzkie. O zagubieniu, o miłości, o wolności, o potrzebie bliskości. Myślę, że właśnie dlatego ten film rezonuje wszędzie. Bo mimo, że jeździmy kamperem przez Europę, to tak naprawdę jeździmy po emocjach, które każdy z nas zna. I to jest dla mnie największa wartość tej festiwalowej drogi: zobaczyć, że prawda i prostota mają taką moc, niezależnie od kontynentu.
Co jest dla Ciebie najistotniejsze w wyborze kolejnych projektów filmowych?
W wyborze kolejnych projektów najważniejsze są dla mnie dwie rzeczy: nadzieja i wysoka wibracja.Wierzę, że my jako twórcy - nawet kiedy opowiadamy najtrudniejsze, najbardziej bolesne historie - mamy obowiązek podnosić energię świata, dawać ludziom światło, oddech, sens. Nie chodzi o to, żeby uciekać od mroku, bo mrok też jest częścią życia. Ale chodzi o to, żeby pokazywać, że zawsze istnieje jakaś droga dalej. Jakaś możliwość. Jakaś iskra.
Dlatego tak bardzo kieruję się intuicją: czy ten projekt ma serce, czy ma prawdę, czy ma głębię? Czy ta postać, którą miałabym w sobie zbudować, może mnie czegoś nauczyć, otworzyć, poruszyć? Czy jest tam coś, co rezonuje z moim wnętrzem?
Oczywiście teraz coraz bardziej skupiam się na projektach międzynarodowych, bo czuję, że to jest naturalny kierunek mojego rozwoju. Ale to nigdy nie będzie dla mnie ważniejsze niż prawdziwość i głębia. Szukam historii, które mają duszę. Bohaterek, które mają puls. Procesów, które pozwalają mi stawać się lepszą aktorką i lepszym człowiekiem.
I kiedy czuję, że projekt ma w sobie tę wibrację - tę nadzieję, której wszyscy dzisiaj potrzebujemy - wtedy wiem, że to jest miejsce, w które warto wejść.

O roli w jakim filmie lub u jakiego reżysera marzysz?
Marzyć zawsze warto - więc marzę wysoko. Któryś sezon "White Lotus" będzie mój! (Żart… a może jednak nie?) Uwielbiam wrażliwość i inteligentny humor Mike’a White’a, więc to byłaby czysta przyjemność. Bardzo marzę też o pracy z Park Chan-Wookiem - za jego poetycką dzikość, wizualną odwagę i emocjonalną głębię.
A w Polsce? Janek Komasa. Czuję, że nasze energie mogłyby stworzyć coś naprawdę pięknego.
To wszystko mówię z uśmiechem, ale też z wiarą, że manifestowanie marzeń ma sens - bo Wszechświat kocha odwagę.






































