Ostatnio w naszym kinie roi się od sequeli. Mamy więc kolejnych Piratów z Karaibów, Shreka, Spider-Mana, czy Szklaną Pułapkę. Od fali kontynuacji nie uciekł w miarę dobry film "28 dni później", którego najnowsza część nosi tytuł "28 tygodni później" i rozgrywa się właśnie po tym okresie czasu od wydarzeń z "jedynki".
Moda na zombie
Od dość dawna stykamy się z jednym i tym samym tematem. Poprzez badania genetyczne, czy inne wypadki tworzone jest kilka osobników bardzo agresywnych i nastawionych tylko na mordowanie wszystkiego co się rusza. Dodatkowo gatunek taki ma zdolność do rozprzestrzeniania swoich właściwości - najczęściej poprzez ugryzienie. Dawniej to były wampiry, wilkołaki i inne mało przyjemne stworzenia przywodzące na myśl raczej hrabiego Draculę, niż szalonych naukowców mieszających w genach ludzkich. Teraz jednak częściej w filmach pojawiają się zombie i istoty do nich podobne. Tak też mieliśmy do czynienia z całą sagą o "żywych trupach" włącznie z ostatnią częścią wydaną dwa lata temu - "Ziemia żywych trupów". Potem poszły dwie części "Resident Evil" (a już zapowiadana jest kolejna!), w której organizacja Umbrela stworzyła morderczego wirusa i truposze zaczęły jak zwykle chodzić po mieście i siać zamęt oraz zniszczenie. Jeśli temat wciąż się sprzedaje, to nie ma czemu się dziwić, że powstają kolejne tego typu produkcje. "28 dni później" opowiada o kataklizmie w Londynie, który wywołała grupa bojowych ekologów po uwolnieniu zarażonej wirusem "furii" małpy. No i dalej leci już standardowo - obserwujemy poczynania konkretnej grupki osób, z których oczywiście kilkoro zginie, a paru innych zostanie zarażonych tylko po to, żeby pozostała garstka niedobitków, która dotrwa do końca i przetrzyma nas w wątpliwości co do dalszych wydarzeń aż do części następnej.
Strach ma krwiste oczy
W odróżnieniu od wspomnianych produkcji, w cyklu "28..." zdolność rozsiewania wirusa jest znacznie szersza. Do tej pory potrzeba było ugryzienia - w szyję, w rękę, w cokolwiek. Teraz zarazić się można choćby łzą czy odchodami, a nosiciele to także zwierzęta. Ludzie częściowo poradzili sobie z plagą poprzez wzmożenie aktywności wojska na terenie całej Wielkiej Brytanii i metody rozpoznawania początkowych stadiów choroby - zainfekowani zanim jeszcze zaczną atakować mają niesamowicie przekrwione oczy, a chwilę potem jest już za późno - krew leci im z ust, a odruchy takiego osobnika każą osobom trzecim uciekać jak najdalej, póki jeszcze można. Po wspomnianych dwudziestu ośmiu tygodniach zostaje odbudowana dzielnica Londynu, w której od dawna nie było aktywności żadnego mutanta. Ludzie zaczęli żyć na nowo, a sytuacja zdaje się stabilizować. Oczywiście, nie byłoby filmu gdyby nagle nie zaczęła dziać się jakaś niesamowita akcja.
Wszystko zaczyna się w wiosce nieco oddalonej od miasta. Grupka ludzi skrywa się w starym i opuszczonym domu w obawie przed zagrożeniem. Gdy jednak ich kryjówka zostaje odnaleziona, muszą ewakuować się w tempie ekspresowym. Don, jeden z głównych bohaterów, zostawia swoją żonę zyskując dzięki temu większe szanse na ucieczkę. Zjawia się w odbudowanym Londynie, gdzie czeka na dwójkę dzieci - młodego syna i nieco starszą córkę. Po jakimś czasie jego żona odnajduje się i trafia do ośrodka badawczego. Jest niezwykle ważna dla rządu, gdyż jej krew może być w pewnym sensie uodpornieniem na wirusa - kobieta przenosi go, ale nie odczuwa jego skutków. W tym czasie, właśnie za sprawą Dona wybucha kolejna epidemia. Ludzie są masowo wybijani przez wojsko, wraz z prowadzeniem eksterminacji zakażonych. Pracownica laboratorium medycznego stara się uratować dzieci Dona, które mogą mieć w żyłach tę samą krew, co ich matka - naturalne antidotum na zagładę.
W okrzykach tłumu
Standardem jest już rozsiewanie paniki. Gdziekolwiek pojawi się zombie - zaraz jest ich więcej, bo wskutek reakcji łańcuchowej każdy z niemiłych typów jest w stanie znaleźć sobie sporą liczbę ofiar. Po chwili tłum zwykłych ludzi zmienia się w grupę paskudnych, okrwawionych bestii goniący kolejnych Bogu ducha winnych ludzi i tak w kółko Macieju. Całkiem ciekawie przy scenach ataku wyszła praca kamery, która "biegnie" wraz z innymi i końcowy efekt jest zadowalający - dobrze oddaje klimat wydarzeń. Nieco gorzej wypadła muzyka. W wielu miejscach jest dobrze dobrana, nadaje tempa akcji i pozwala lepiej utrzymać widza w napięciu, czasami jednak podczas scen, gdzie pełno jest pocisków, krwi i mordów, oprawa dźwiękowa jest niemalże sielankowa, słyszymy łagodne tony i spokojne melodie. Trochę to nie pasuje.
Mordercza zabawa
Jeśli ktoś lubi filmy sensacyjne z lekką nutką horroru gore - nie powinien narzekać. Dostanie ogólnie przewidywalną całość, ale z lekkimi zwrotami akcji w poszczególnych wątkach. Nie dla ludzi o słabych nerwach i żołądkach. Dla fanów zombie i w miarę lekkich filmów na nudne popołudnie - jak najbardziej.