REKLAMA

Wielki finał Wicked naprawdę jest wielki. Hokus, pokus, Ariana idzie po Oscara

Rok temu moje musicalowe serce zabiło szybciej, gdy Jon M. Chu zaprezentował światu filmową odsłonę słynnego scenicznego musicalu "Wicked". Sceptyków nie brakowało, ale ostatecznie prawda dużego ekranu zatriumfowała - film okazał się znakomitym dziełem, bogatym w świetne kreacje aktorskie i wpadające w ucho piosenki. Skoro powiedziało się A, trzeba było powiedzieć B, a raczej postawić kropkę nad i. "Wicked: Na dobre" to finał, któremu troszkę brakuje do ideału, ale dowozi to, co powinien.

OCENA :
7/10
wicked na dobre recenzja
REKLAMA

Zazwyczaj staram się nie zapoznawać z materiałami źródłowymi filmów, które oglądam przed ich premierą, ale tym razem los chciał inaczej. Kilka miesięcy temu miałem przyjemność zobaczyć na żywo polską wersję musicalu "Wicked" w Teatrze Muzycznym Roma. Wrażenia wspaniałe, aktorzy (i nie tylko) stanęli na wysokości zadania, jednak tym samym świadomie zaspoilerowałem sobie fabułę "Wicked: Na dobre". Seans sequela zeszłorocznego filmu był dla mnie zatem jednym z ostatnio nielicznych, gdzie szczegółowo znałem materiał źródłowy, co zapewne wpłynęło też na oczekiwania. Te i tak były spore - musical to jeden z moich ulubionych gatunków filmowych, w związku z tym obecność na seansie była dla mnie osobistym obowiązkiem.

REKLAMA

Wicked: Na dobre - recenzja filmu. Hokus, pokus, rządy strachu

Wraz z początkiem historii orientujemy się, że życie w Oz zmieniło się praktycznie nie do poznania. Elfaba (Cynthia Erivo) żyje na wygnaniu, ukrywa się w lesie i uprzykrza życie żołnierzom. W tym czasie Oz zaczyna coraz bardziej przypominać co najmniej autorytarny reżim - zwierzęta ze strachu przed prześladowaniami opuszczają krainę, zaś Czarodziej (Jeff Goldblum) zarządza społeczeństwem za pomocą strachu, potęgowanego przez jego pomocniczkę, Madame Morrible (Michelle Yeoh). W tym samym czasie Glinda Dobra (Ariana Grande) zgodnie ze swoim przeznaczeniem dodaje otuchy mieszkańcom Oz, a wielkimi krokami zbliża się jej ślub z księciem Fijero (Jonathan Bailey). Polowanie na Elfabę staje się kwestią czasu, a przed Glindą zaczną jawić się moralne wyzwania i wątpliwości co do pełnionej przez nią roli.

Zeszłoroczne "Wicked" słusznie stało się hitem - znakomicie połączyło bowiem spektakularność i rozmach z silnym, emocjonalnym przekazem. Wiadomo było jednak, że to dopiero pierwszy akt, połowa całości. Jon M. Chu postawił sobie poprzeczkę wysoko, a dodatkowo wierność adaptacji materiału źródłowego siłą rzeczy wymagała, by w "Na dobre" nastąpiła zmiana tonu historii na zdecydowanie bardziej mroczny i nieco mniej humorystyczny. To wyszło twórcom filmu zdecydowanie najlepiej. "Wicked: Na dobre" jest pod kątem klimatu historii bardzo umiejętnie poprowadzoną opowieścią o szerokim zasięgu. Elfaba coraz trudniej radzi sobie z wizerunkiem wroga publicznego numer jeden, więc ewolucja postaw jej postaci przebiega naturalnie i zrozumiale. Sporo (a może nawet więcej) czasu spędzamy również z Glindą, która na poziomie materialnym ma czego chciała i pragnęła, ale z czasem zaczyna coraz bardziej rozumieć cenę swojej pozycji. To już nie są czasy wesołego, studenckiego śpiewania - stawka jest znacznie wyższa, a Chu używa skutecznych środków, by nam to pokazać i umocnić nadchodzącą gulę w gardle.

Jeff Goldblum - kadr z filmu "Wicked: Na dobre"

"Na dobre" to nie tylko przefiltrowana przez musicalowe zabiegi opowieść o trudnej walce z uprzedzeniami, demonizowaniu inności i polityką bazującą na antagonizowaniu społeczeństwa - to także (a może przede wszystkim?) historia trudnej, wymagającej i zdecydowanie niełatwej, ale autentycznej, płynącej z serca, więzi dwóch bohaterek. Posunąłbym sie nawet do stwierdzenia, że to film o najbardziej uniwersalnej wartości - miłości, a tak naprawdę jej braku. Elfaba od dzieciństwa żyła w wykluczeniu i poczuciu odrzucenia, co zaprowadziło ją w obecne miejsce. Glinda miała tego aż w nadmiarze, przez co odkleiła się od rzeczywistości i tym samym straciła kogoś, kogo sama szczerze darzyła uczuciem. Nessa z kolei tak bardzo pragnęła uczucia, że stworzyła swojemu ukochanemu więzienie.

Tym bardziej boli mnie pewien niedosyt względem filmu, zwłaszcza na poziomie scenariuszowym. Gdy miałem przyjemność oglądać sceniczny oryginał, drugi akt był dla mnie ciekawszy i bardziej angażujący emocjonalnie. Mam wrażenie, że Chu wraz z duetem scenarzystek Holzman-Fox mogli się porwać na dłuższy metraż (druga część jest krótsza od pierwszej o niemal pół godziny). W przypadku "Wicked: Na dobre" nie sposób nie odnieść wrażenia, że niektóre poboczne wątki zostały potraktowane skrótowo. W szczególności tyczy się to wątku "drużyny Dorotki" - za dużo rzeczy dzieje się tam nagle, zaskakująco i w zagmatwany sposób.

Musicale mają jednak to do siebie, że bolączki na poziomie wątków zapisanych w scenariuszu potrafią czasami zostać przykryte przez to, co jest ich gatunkowym rdzeniem - muzyka oczywiście. "Wicked: Na dobre" także i tj różni się od poprzednika tonem, więc i numery są w większości mniej rozrywkowe, a bardziej emocjonalne i poruszające struny wrażliwości. Prym wiedzie przede wszystkim "No Good Deed" wykonane przez Cynthię Erivo z niezwykłą i wbijającą w fotel mocą, ale w pamięć mocno zapadają również wzruszające "For Good",  napisana na potrzeby filmu "Girl in the Bubble" Ariany Grande i sensualna ballada "As Long As You're Mine" w wykonaniu duetu Erivo-Bailey. Zwłaszcza w tych momentach myślenie o formalnościach odchodzi w niebyt, zaś impet emocji wynikających z tekstu utworów bierze górę.

Na poziomie wizualnym również nie brakuje rozmachu - Szmaragdowe Miasto jest oszałamiające, a kostiumy i scenografie robią świetne wrażenie.

Ariana Grande i Cynthia Erivo - kadr z filmu "Wicked: Na dobre"

To wszystko jest jednak martwe, jeśli aktorzy wcielający się w bohaterów historii nie nadają im życia. Na to nie da się w "Wicked: Na dobre" narzekać. Cynthia Erivo świetnie radzi sobie na poziomie aktorskim - z jednej strony emanuje siłą i determinacją, z drugiej zaś swego rodzaju emocjonalnym wyczerpaniem. Chce walczyć, ale równocześnie ma wrażenie osamotnienia w swojej rewolucji, coraz mocniej uświadamia sobie, że nie wygra z tym, jak świat ją widzi. Dramat Elfaby rozdziera serce, a wybrzmiewa dodatkowo dzięki jej absolutnie wybitnym warunkom wokalnym. Erivo doskonale sprawdza się w potężnych wykonaniach, a wspomniane "No Good Deed" jest zaśpiewane przez nią olimpijsko.

Mimo świetnej formy Erivo muszę oddać cesarzowej co cesarskie. A raczej: czarodziejce, co czarodziejskie. Ariana Grande w "Wicked: Na dobre" dostaje nieco większe pole do aktorskiego popisu od swojej ekranowej przyjaciółki i wywiązuje się z tego zadania sposób absolutnie mistrzowski. Wciąż ma w sobie ten pierwiastek infantylnego uroku, ale i on czasem ustępuje tym głębszym, wymagającym emocjom. Glinda coraz trudniej przyjmuje na siebie rolę pozytywnej kukiełki w rozgrywkach Czarodzieja, konfrontacje z Elfabą czy Fijero również nie należą do łatwych, a wszystko to prowadzi do jej osobistego i moralnego kryzysu. Aktorce udało się pokazać to wszystko całą sobą, nierzadko bazując na detalach: drobnych gestach, spojrzeniach, mimice.

Powiedzmy sobie to wprost: Ariana Grande jest fantastyczna, a rola Glindy w "Wicked: Na dobre" powinna przynieść jej Oscara.

Ariana Grande - kadr z filmu "Wicked: Na dobre"

Na Grande drugi plan się jednak nie kończy - mamy tu do czynienia z bogatą galerią postaci. Jonathan Bailey ponownie nie ma wiele ekranowego czasu jako Fijero, ale wykorzystuje go co do minuty, doskonale łącząc niekwestionowalny urok osobisty swojej postaci z powagą sytuacji, w której się znajduje. Upgrade zalicza wątek Ethana Slatera i choć on też nie jest częstym gościem na ekranie, ten aktor serwuje nam aż zaskakujący kawał emocjonalnego aktorstwa. Marissa Bode sprawnie radzi sobie w roli despotycznej i zdesperowanej Nessy. Jeff Goldblum jest stuprocentowym Czarodziejem - podobnie jak ten bohater chce przekonać społeczeństwo o swojej mocy, podobnie Goldblum chce nas przekonać, że umie śpiewać. Nie wychodzi mu to zbyt zgrabnie, ale nadrabia swoim showmańskim urokiem i świetną aktorską interpretacją swojej postaci. Z Michelle Yeoh jest podobnie - nie ma czego jej zarzucać na poziomie demonicznej roli Madame Morrible, ale śpiewanie nie jest jej zaletą i po prostu jej nie wychodzi.

"Wicked: Na dobre" ma pewne problemy, jeśli chodzi o fabułę i czas poświęcony wątkom. Jakością nieznacznie ustępuje pierwszej części, ale słowo "dobre" i tak pasuje do tego filmu jak ulał. Jon M. Chu dowiózł emocjonujący, wzruszający, doskonale zaśpiewany finał tej historii, ponuro przypominający w pewnym sensie "Mrocznego rycerza", w którym również kłamstwo musi wygrać, by w społeczeństwie zapanował porządek. Dowiozła jednak przede wszystkim znakomita obsada z Cynthią Erivo i Arianą Grande. Obie urodziły się, by być Elfabą i Glindą i zasługują na największe możliwe docenienie.

"Wicked: Na dobre" w kinach od 21 listopada.

REKLAMA

Więcej o filmach przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-11-23T13:25:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-23T08:19:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-22T14:07:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-22T13:13:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-22T12:05:54+01:00
Aktualizacja: 2025-11-22T11:05:32+01:00
Aktualizacja: 2025-11-22T10:08:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-21T19:11:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-21T18:18:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-21T13:45:54+01:00
Aktualizacja: 2025-11-21T08:22:46+01:00
Aktualizacja: 2025-11-20T18:06:44+01:00
Aktualizacja: 2025-11-20T15:39:00+01:00
Aktualizacja: 2025-11-20T12:51:36+01:00
Aktualizacja: 2025-11-20T10:34:17+01:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA