REKLAMA

Cały świat: zachwyca się filmem „365 dni”. Polacy: jak do tego doszło, nie wiem

Film „365 dni” inspirowany powieścią erotyczną Blanki Lipińskiej najwyraźniej podbił serca widzów na świecie: dzięki Netliksowi ekranizację można już zobaczyć m.in. w Wielkiej Brytanii i USA, a reakcje, jakie płyną z zagranicy są bardzo entuzjastyczne. Co zdecydowało o tak dużej popularności filmu, który w Polsce znalazł się pod ostrzałem krytyków?

365 dni sukces blanka lipinska barbara bialowas netflix
REKLAMA
REKLAMA

Głośny debiut Blanki Lipińskiej z 2018 roku w postaci erotycznej powieści „365 dni” zaowocował filmową adaptacją książki o tym samym tytule. Ekranizacja w reżyserii Barbary Białowąs weszła do kin w lutym tego roku i zaledwie w tydzień od premiery zgromadziła przed ekranami ponad milion widzów.

Mimo sukcesu frekwencyjnego, film inspirowany powieścią Lipińskiej spotkał się z ostrą krytyką recenzentów — zarówno z uwagi na jakość filmu, jak i pod względem płynącego zeń przekazu (jednym z głównych zarzutów jest promowana w filmie przemoc seksualna i przedmiotowe traktowanie kobiet).

Co ciekawe, odkąd Netflix udostępnił 7 czerwca „365 dni” w swojej międzynarodowej bibliotece, z różnych stron świata, obok krytyki filmu, płyną bardzo entuzjastyczne opinie na jego temat: widzowie z Wielkiej Brytanii i USA już dopytują o kontynuację tytułu i angielski przekład książki Polki.

Zwykle pytamy „co poszło nie tak”. Tym razem należy odpowiedzieć na pytanie: co stoi za tak dużym sukcesem „365 dni” za granicą?

Jak słusznie zauważa w swoim tekście Rafał Christ, „zwykle sukces polskiego filmu za granicą powinien napełniać nas narodową dumą”. „Niestety, chyba nie do końca tak jest w tym wypadku. Na łamach portalu zwracaliśmy już uwagę na szkodliwy przekaz produkcji (chociażby tu i tu). Biorąc jeszcze pod uwagę niskie walory artystyczne 365 dni pojawia się nieuchronne poczucie klęski, jakim będzie powstanie kolejnych części należących do serii” — kontynuuje mój redakcyjny kolega. Trudno się z nim nie zgodzić.

Jednak liczby nie kłamią: zaledwie w kilkanaście godzin od premiery w USA, „365” dni awansowało do pierwszej dziesiątki najchętniej oglądanych filmów na Netfliksie (tytuł uplasował się na 6. miejscu). Z kolei Brytyjczycy już dopytują o angielski przekład literackiego debiutu Blanki Lipińskiej, a internauci z Wysp przekonują, że „właśnie tak powinny wyglądać adaptacje książek z serii Pięćdziesiąt twarzy Greya.

„365 dni” lepsze niż „Pięćdziesiąt twarzy Greya”?

Porównania do bestsellerowej serii „Pięćdziesiąt twarzy Greya” autorstwa E.L. James i jej filmowych adaptacji narzucają się same: oto „wyzwolona” (z tym można by dyskutować, zwłaszcza w kontekście uprzedmiotowienia kobiet w obu tytułach), bezpruderyjna kobieta bierze się za erotyczną działkę (do tej pory zwykle zarezerwowaną dla mężczyzn) i odważnie przełamuje tabu damskich fantazji seksualnych. Cóż, jest podaż, jest popyt. Najwidoczniej zarówno James, jak i — na gruncie polskim — Lipińska, wstrzeliły się w pewną niszę tematyczną. Recenzenci filmowi mogą załamywać ręce, a feministki protestować, ale fakt jest faktem: takie kino ludziom się podoba.

Dobre kino, czyli jakie? Syndrom Patryka Vegi

Frekwencyjny (w Polsce) i streamingowy (na Netfliksie) sukces „365 dni”  na nowo otworzył dyskusję na temat ram, w jakich opatrujemy „dobrego kina”. Czy „dobry film” to taki, którzy zyskał aprobatę zawodowych krytyków, czy może ten, który przyciągnął przed ekran największą liczbę widzów? Podobne rozważania towarzyszyły jakiś czas temu filmom Patryka Vegi: jego „Polityka” czy  „Kobiety mafii 2” królowały na liście najchętniej oglądanych polskich produkcji na Wyspach w 2019 roku, co zaowocowało opiewającym na ponad milion brytyjskich funtów zyskiem. Ten ogromny komercyjny sukces filmów Vegi zaskakuje w kontekście walca ostrej krytyki, jakim z lubością (i przeważnie bardzo słusznie) przejeżdżają się po jego produkcjach recenzenci. Podobną debatę zresztą wywołał udostępniony przez Netfliksa film „Jak zostałem gangsterem”. Jak więc wyjaśnić fenomen takich produkcji?

„Cudze chwalicie, swego nie znacie”? Ano niekoniecznie

Wydaje się, że zaskoczenie, z jakim część Polaków (w tym nas, dziennikarzy) odbiera zagraniczne sukcesy „Kobiet mafii” i „365 dni”, trudno zrzucić na karb nieznajomości rodzimej kinematografii i „zapatrzenie” w kierunku hollywoodzkich blockbusterów. Tu raczej sprawdzi się inna stara prawda, mówiąca o tym, że nic nie sprzedaje się tak dobrze, jak przemoc, seks, władza i wielkie pieniądze. Zarówno w filmach Patryka Vegi, jak i ekranizacji powieści Lipińskiej, są to stale przewijające się elementy. Dlatego nie ma większego znaczenia, czy to produkcje z łatką „made in Poland”, czy powstające w innych krajach. Parafrazując popularne porzekadło, „nie ważne co mówią, oby mówili”. Można powiedzieć, że w tym przypadku nie ma znaczenia, kto produkuje takie filmy: ma być „hot”.

Dlaczego mimo wszystko cieszy mnie sukces filmu na podstawie książki Blanki Lipińskiej

REKLAMA

Choć pewnie wolałabym, by to takie produkcje jak  „The Eddy” z Joanną Kulig lub seria filmów Krzysztofa Kieślowskiego (można pomarzyć!) dominowały w ramach „polskich wątków na Netfliksie”, mimo wszystko cieszy mnie zagraniczny sukces „365 dni”. Najważniejszą lekcję z tej sytuacji powinniśmy wyciągnąć my sami, odbiorcy polskiej kultury, która, zupełnie nie wiem dlaczego, wiecznie musi być podzielona między te „słuszne” ambitne dramaty doceniane na niszowych festiwalach i „kompromitujące” kino klasy B (albo nawet X, Y i Z), zarezerwowane dla „nieznających się” mas. Come on, na tym podwórku naprawdę zmieścimy się wszyscy. A ten, kto nigdy, chociażby z ciekawości lub w ramach tzw. guilty pleasure, nigdy nie obejrzał żadnego filmu Patryka Vegi, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA