Te tytułowe sześć powodów mogłoby być równoznaczne po prostu z liczbą odcinków. Bo każdy jest doskonały i każdy porusza intrygujący aspekt rozwoju nowych technologii. Wszystkie epizody, stanowiące odrębne całości, mają wiele punktów wspólnych. I to dla tych punktów warto obejrzeć najnowszy sezon "Black Mirror". Uwaga, to może być dla was straszny weekend.
Ostrzeżenie przed przyszłością
Trudno nie być lub nie zostać technosceptykiem, jeśli obejrzy się choć jeden odcinek "Black Mirror". Zwłaszcza, że nigdy nie wiemy dokładnie, w jakich latach dzieje się akcja, a część przedstawionych problemów wydaje się bliska naszym czasom. Tak jakby dzielił nas zaledwie mały krok od tego, żeby - jak w jednym z odcinków trzeciego sezonu -móc anonimowo i przez internet szantażować wybranych ludzi, by ci walczyli ze sobą na śmierć i życie. To nie jest odległe.
Zwłaszcza, kiedy przypomnimy sobie przykłady samobójstw ludzi, którzy sprowokowani przez różne osoby w sieci, targnęły się na swoje życie, w obawie przed wstydem, napiętnowaniem czy byciem samotnymi.
"Black Mirror", co najlepsze i jednocześnie najbardziej przerażające, sięga po znane motywy i takie, które łatwo sobie wyobrazić. To ostrzeżenie jest realne. Tak jak realne jest, byśmy kiedyś żyli w świecie bazującym na aplikacji, która służy do oceniania innych ludzi. Idźmy o krok dalej - wynik jaki osiągamy, czyli po prostu średnia, jest równoznaczy z naszą pozycją społeczną, zniżkami na zakup domu, akceptacją ludzi czy podwózką do domu. Jeśli nie jesteśmy odbierani przez innych pozytywnie, nie wjedziemy, na przykład, na autostradę. Albo nikt nie zabierze nas autostopem. Brzmi kuriozalnie? Dziś rozdajemy serduszka i lajki. I choć być może nie chcemy o tym pamiętać, w pewnych kręgach dla wielu ludzi ma to olbrzymie znaczenie. Stanowi o ich "być albo nie być".
Przyszłość przedstawiona w "Black Mirror" nie jawi się jako pozytywna.
Twórcy serialu jasno jednak pokazują, że nie chodzi stricte o nowoczesne technologie, a o człowieka, który dostał do nich dostęp. Który je stworzył. One po prostu w pewien sposób przekroczyły jego możliwości, stając się w jego rękach niebezpieczne.
Trafne pytania o przyszłość
"Black Mirror" zadaje pytania, prezentuje hipotezy, ale nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Motywacje bohaterów nie są zawsze znane, często widzimy po prostu skutki czyichś działań. To my musimy zrozumieć, dlaczego ktoś postąpił tak, a nie inaczej. Nic nie jest takie proste, jak się wydaje. Każdy odcinek pozostawia pewien niedosyt. I każdy - można powiedzieć kolokwialnie - ryje banię. Szokuje. Szokuje tym bardziej, że to, co widzimy na ekranie, jest tak rzeczywiste.
Tu nie ma statków kosmicznych, ufoludków czy zombie. Mamy ludzi z krwi i kości, którzy żyją właściwie tak jak my. Ale mają więcej możliwości.
W "Black Mirror" mamy do czynienia z pozornie błahymi, ale tak naprawdę niebezpiecznymi aplikacjami, z wirtualną rzeczywistością, implantami czy kamerą internetową, pocztą e-mail i zwykłymi SMS-ami. To, czego używamy na co dzień, może wyrządzić nam krzywdę.
Przerażający obraz teraźniejszości
Jednym z najmocniejszych obrazów trzeciego seoznu jest dla mnie odcinek "Shut Up And Dance". Z prostego powodu - jest najbliżej tego, co mamy na co dzień. To właściwie obraz wyjęty żywcem z rzeczywistości. Każdy mógłby być bohaterem tego epizodu i jednocześnie ofiarą... no właśnie kogo? Przychodzi mi do głowy tylko jedno słowo: szaleńców. W każdym odcinku "Black Mirror" widać genialne nawiązania do obecnej sytuacji społecznej, tego, co dzieje się w przestrzeni social media. A także do sytuacji politycznej. Obejrzyjcie tylko odcinek "Man Against Fire". Trudno nie mieć wrażenia, że to, czego doświadczają bohaterowie, doświadczamy i my, tylko nieco w innym wymiarze. Nienawiść potrafi zabijać i bez implantów.
Ludzki głos w świecie cyborgów
W tym wszystkim najbardziej uderzające jest chyba to, że widzimy te przerażające wydarzenia przez pryzmat jednego, co najwyżej kilku ludzi. Pars pro toto odziałuje na nas mocno i wyciąga na pierwszy plan ten ludzki czynnik. To człowiek jest tutaj najważniejszy, jego relacje z innymi. Mimo tego że technologia jest na wysokim poziomie, druga osoba nie przestała się dla nas liczyć. Nawet jeśli nie do końca interesują nas jej emocje, tak jak w epizodzie "Nosedive", to ten drugi człowiek jest nam potrzebny, żeby choćby wyrazić o nas opinie. Ludzie stają się cyborgami, ale wciąż mają serce. Zaskakują nas, w jaki sposób patrzą i sięgają po nowe technologie. Ten, kto nie chce z nich korzystać może być wyrzutkiem, ten, kto za mocno w nie wejdzie, może marnie skończyć.
Uwielbiam w "Black Mirror" to, że bohaterami tego serialu są tak naprawdę zwykli ludzie.
Każdy z nas mógłby znaleźć się na miejscu osoby zafascynowanej wirtualną rzeczywistością czy tej, która z różnych powodów bierze udział w chorej grze internetowej, jak w odcinku "Hates in the Nation". Wszak to tylko dodawanie hasztagów. Nikt przecież nie zdaje sobie sprawy z tego, że hasztagi mogą zabić.
Twist za twistem, czyli świat do góry nogami
Rewelacyjne jest to, że zawsze przez większość odcinka tak naprawdę nie wiemy, czego mamy się spodziewać. Doskonałym przykładem na to jest epizod "San Junipero". Wiemy, że akcja toczy się w latach 80. ubiegłego wieku albo że w przyszłości nastąpiła fascynacja tym własnie okresem. Mamy dwie bohaterki. Nie mamy technologii. "Co jest grane?" - myślimy. A potem pod koniec dowiadujemy się wszystkiego. Następuje przełom. Tak samo w "Man Against Fire". Te twisty zawsze były i nadal są jedną z największych zalet "Black Mirror". To po prostu trzeba zobaczyć.
Niebezpieczeństwo, niemoc i strach
Na koniec - atmosfera. Na nią składa się właśnie poczucie niebezpieczeństwa, niemoc i strach. Jest coś złowrogiego w każdym z odcinków "Black Mirror". A żeby było strasznie, rzeczywistość wcale nie musi być przedstawiona tak jak w "Shut Up And Dance". Ona może być piękna, różowa i mieć połysk białego blatu kuchennego jak w "Nosedive" czy być niekończącą się baśnią jak w "San Junipero". Te dwa ostatnie światy potrafią czasem przerazić jeszcze bardziej. Bo pokryte są zdradliwym lukrem, na którym łatwo się poślizgnąć. W "Black Mirror" nie ma szczęśliwych zakończeń. Bo czy jednoznacznie szczęśliwe jest życie wieczne? Ale na to pytanie musicie już odpowiedzieć sobie sami.