REKLAMA

Adolf H. - Ja wam pokażę!

Żyją na świecie jeszcze takie osoby, które pamiętają, że za czasów führera nie było do śmiechu. Żyjemy jednak w XXI wieku, ponad 60 lat po śmierci wielkiego i jakże małego zarazem dyktatora. Śmiejmy się więc i z niego, wszak śmiech to zdrowie! Tylko czy jest z czego?

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Dani Levy postanowił niejako wskrzesić postać wodza III Rzeszy, ale podszedł do sprawy inaczej niż choćby w Upadku Hirschbiegela, dramacie o ostatnich dniach Hitlera. Mianowicie stworzył komedię, parodię. Śmiech z führera nie jest nowym pomysłem, już 68 lat temu wpadł na niego Charlie Chaplin i nakręcił znakomitego Dyktatora. Będę szczery już od samego początku - Adolf H. - Ja wam pokażę! nie dorasta filmowi Chaplina do pięt.

REKLAMA

U schyłku II wojny światowej Hitler przebywa w zniszczonym bitewną pożogą Berlinie. Z pełnego zapału męża stanu stał się zmęczonym życiem starcem. Za kilka dni ma wygłosić przemówienie noworoczne do narodu niemieckiego, jednak w tym stanie absolutnie się do tego nie nadaje. Jak wiadomo, dbał mocno o najmniejsze szczegóły pod tym względem, tym razem jednak w ogóle nie dba o cokolwiek. Minister Propagandy III Rzeszy decyduje się na ryzykowny krok - postanawia ściągnąć do stolicy Niemiec dawnego nauczyciela aktorstwa dyktatora, Adolfa Grunbauma. Najciekawsze jednak, że jest on... Żydem.

Wydaje się, że nie ma lepszego sposobu na ośmieszenie Hitlera niż ukazanie go pod koniec wojny, gdy był już cieniem samego siebie. Może i tak, ale Levy niespecjalnie się spisał. Już na pierwszy rzut oka widać, że film miota się pomiędzy gatunkami. Oficjalnie jest to komedia, to chyba oczywiste, jednak fabuła mogłaby spokojnie posłużyć jako materiał na dramat. Sama historia bowiem jest średnio zabawna, a motyw Grunbauma, walczącego z samym sobą i stojącego przed trudnym wyborem, mógłby być niezwykle ciekawy, gdyby tylko go należycie rozbudowano.

Zresztą, wiele scen jest komediowych tylko z założenia i tu leży główny problem obrazu. O ile na Dyktatorze dosłownie mało nie padałem na podłogę, tutaj musiałem się nielicho wysilić, by się czasami uśmiechnąć. Jest kilka zabawnych momentów jak kłótnie pomiędzy żołnierzami o biurokratyczne bzdury czy mały trening bokserski Hitlera z nauczycielem (już sam żółty dres ze swastyką na piersi wygląda komicznie). Oprócz tego jednak humor jest denny, często ogranicza się do ukazania jednego z ministrów III Rzeszy krzyczącego "ten Żyd obraża führera i cały naród niemiecki, musi ponieść konsekwencje!", który tak właśnie kwituje większość poczynań profesora. Po trzecim razie zaczyna się to robić nudne. Nie jest wprawdzie z tym humorem tak źle, jak oczekiwałem, ale nadal żart żartowi nierówny.

REKLAMA

Zauważalnie lepiej jest w kwestii obsady aktorskiej. W rolę Hitlera wcielił się niemiecki komik Helge Schneider i zaprezentował się naprawdę bardzo dobrze. Mało jest podobny do postaci, w którą się wciela, ale odrobił pracę domową i ładnie naśladuje wodza w gestach i intonacji, tworząc jego karykaturę. Równie dobrze, a nawet lepiej, zagrał też nieżyjący już Ulrich Mühe w roli Grunbauma, a reszta obsady też nie dała ciała.

Po raz kolejny mamy do czynienia z filmem, który ma potencjał i dobry pomysł na scenariusz i gdyby nad nim popracować, otrzymalibyśmy obraz o wiele bardziej strawny niż jest w obecnej formie. Nie jest najgorzej - ale to nie był komplement.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA