REKLAMA

Boję się nowych sezonów seriali, na które powinnam z niecierpliwością czekać. Na pewno potrzebujemy nowych odcinków „After Life”?

Czy chęć pozostania z ukochanymi bohaterami parę chwil dłużej i tym samym próba przywiązania twórców do znanego tytułu to zawsze świetny pomysł? Mam wątpliwości, czy 2. sezon dobrego serialu jest nam zawsze potrzebny.

Czy 2. sezon serialu jest zawsze potrzebny? „After Life” nie potrzebuje kontynuacji
REKLAMA
REKLAMA

Najpierw ktoś „sprzedał” mi spoiler na temat „After Life”, a potem zaczęłam oglądać serial. Zakochałam się od pierwszego odcinka, podczas którego – tak jak zresztą w trakcie kolejnych – śmiałam się i płakałam jednocześnie. Ricky Gervais opowiada o śmierci i bolączkach dnia codziennego z lekkością, dowcipnie i jednocześnie z tak dużą wrażliwością, zrozumieniem, że nie sposób nie pokochać jego bohatera, Tony'ego, nawet jeśli zachowuje się jak skurczybyk. Jest coś takiego w produkcjach brytyjskich, co sprawia, że one zawsze będą bawić bardziej niż te amerykańskie. Ich humor, chociaż bywa absurdalny, jest bliżej życia, tak jakby tamtejsi twórcy lepiej poznali naturę człowieka niż większość artystów zza wielkiej wody. A może po prostu bliższą mojej.

Ricky Gervais bez wątpienia potrafił wykreować obraz mężczyzny, który po śmierci swojej żony stracił ochotę na dalsze życie.

after life sezon 2

Jego miłość i łzy są autentyczne. Autentyczne są też inne postaci z „After Life”, które również próbują budować swoje mikroświaty, a przy okazji pomóc Tony'emu w jego żałobie i stanach depresyjnych. Mówić tak prosto o tak trudnych sprawach to niełatwa sztuka. A serial Gervaisa – i tym samym on sam – radzi sobie z tym wyśmienicie. „After Life” jest jak dobrze skomponowany utwór, który porusza w słuchaczu wiele strun. Po pierwsze raduje go, bo jest przyjemny dla ucha i wywołuje miłe skojarzenia. Po drugie, przejmuje go i budzi uczucie tęsknoty. Po trzecie, wzrusza, a łzy przynoszą ulgę i ukojenie. Nie ma w serialu Gervaisa żadnej zbędnej nuty. Jest prosty, zwykły i przy tym doprawdy doskonały.

Po obejrzeniu finału „After Life” miałam poczucie, że za szybko przyszło mi rozstać się z jego bohaterami.

Chciałabym towarzyszyć Tony'emu w próbie odbudowania swojego „tu i teraz” jeszcze przez chwilę. Usłyszeć więcej żartów, uronić kolejną łzę. Dowiedzieć się, co u niego i czy ten ostatni spacer, który widzimy w zamknięciu 1. sezonu, będzie miał jakieś konsekwencje. A jeśli tak – to jakie? Z jednej strony, z przyjemnością przedłużyłabym swoją wizytę w tym małym, niepozornym miasteczku, poznając je jeszcze bardziej, a nie wracając ponownie do poznanych już scen, żartów.

Z drugiej strony – czy „After Life” nie jest właśnie tak dobry, bo instynktownie, po zobaczeniu jego sześciu odcinków, mamy poczucie, że ta historia dobiegła kresu?

after life netflix recenzja

Tony na swój sposób – nawet jeśli nie całkowicie, bo to przecież wymaga czasu – poradził sobie z niechęcią do świata i bliskich mu osób. Tytułowe (i w domyśle) życie po życiu stało się możliwe. Przeszliśmy przez jeden z ostatnich z etapów żałoby, w którym towarzyszyliśmy bohaterowi i wydaje się, że wraz z pomocą odrzucanych przez niego ludzi wciąż próbujących mu pomóc, Tony zaakceptował nowe rozdanie. 2. sezon, który już powstaje pewnie opowie – uwaga, SPOILER! – o próbie stworzenia nowego, dojrzałego związku, kiedy wciąż pamięta się o starym i ma się swoje dawno wypracowane przyzwyczajenia. W teorii brzmi nieźle, w praktyce – mam poważną obawę, czy to rzeczywiście jest potrzebne i czy nie osłabi tzw. efektu wow, który sprowokowała debiutancka seria.

Dobrze byłoby zachować miłe wspomnienie o „After Life”.

To uczucie niedosytu, o którym pisałam, sprawia, że seria wciąż budzi emocje. Coś zostało niedopowiedziane, poznaliśmy jakiś wycinek i z pewną przyjemnością możemy zastanawiać się, co dalej stało się z Tonym i resztą bohaterów. Dokładnie tak jak i w przypadku „The End of the F***ing World”, i „Wielkimi kłamstewkami”, których kolejne – nie jestem pewna, czy konieczne – sezony czekają nas niebawem. A dodam, że obie produkcje oceniam bardzo wysoko – to rewelacyjne seriale. A może właśnie miniseriale?

Jestem zmęczona rozczarowaniem związanym z kolejnymi sezonami tytułów, których twórcy nie umieli sobie powiedzieć dość. A wytwórnie krzyknąć: stop! Zrobiliśmy coś świetnego, a teraz otwórzmy się na nowe historie, żeby – wybaczcie to słowo – nie zajechać tego, co nam tak dobrze wyszło. A o to nietrudno. „Holistyczna agencja detektywistyczna Dirka Gently'ego” skończyła się na 1. sezonie. Ba, wiele długich serii, choć przeze mnie oglądanych, jest cieniem tego, czym były przed laty. Tak się stało ostatnio choćby z „Orange Is the New Black”, z 2. sezonem „Trzynastu powodów” (a 3., o zgrozo, już w drodze), poniekąd „Detektywem” czy „American Horror Story”, który zupełnie zniknął z mojego prywatnego pola widzenia, a to przecież antologie. Oczywiście, to tylko kilka przykładów, ale pokazujących, że czasem warto jest dać pomysłowi odejść i w spokoju święcić triumfy. A reakcje publiczności na kontynuacje niektórych wspomnianych serii (np. „The End of the F***ing World”) mówią same za siebie.

after life 2 sezon

Oczywiście, zdarza się i tak, że ciąg dalszy bywa ciekawszy. Mierzę się z tym teraz, oglądając 2. sezon „Chilling Adventures of Sabrina”.

Jest w tym jednak mały haczyk. 1. sezon „Sabriny” choć zyskał sobie moją sympatię – dodam, że dopiero po kilku odcinkach – wydawał mi się nieco rozwleczony. Być może gdyby skondensować tę historię – z 1. i 2. sezonu – do jednej serii efekt byłby ciekawszy, bardziej dynamiczny? Tu już trochę, co prawda, powstaje pytanie o to, czy nie powinniśmy, a raczej twórcy i producenci, odchodzić od standardowej liczby i czasu odcinków. Ale to już temat na osobne rozważania, które jakiś czas temu podsycił serial „Godless”.

Rozstania nie zawsze muszą być smutne.

REKLAMA

I paradoksalnie najlepszym przykładem tego niech będzie finałowy odcinek „After Life”. Ta opowieść nie mogła skończyć się lepiej i w lepszym momencie. Być może warto byłoby o tym pamiętać.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA