REKLAMA

Pink Punk to dzika i bezkompromisowa płyta. Recenzujemy nowy album Agnieszki Chylińskiej

"Pink Punk", jak sama nazwa wskazuje, to bezkompromisowa, punkowa jazda bez trzymanki. Agnieszka Chylińska bezlitosna jest przede wszystkim dla siebie samej.

agnieszka chylińska pink punk recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Agnieszka Chylińska przeszła chyba najciekawszą metamorfozę w polskiej muzyce rozrywkowej ostatnich dekad. Po olbrzymiej karierze w rockowo-metalowej grupie O.N.A., rozpoczynając karierę solową, coraz bardziej odsłaniała swoje własne, dojrzałe oblicze. Na własnych oczach i uszach mogliśmy doświadczać narodzin pięknego czarnego łabędzia polskiego popu. Chylińska zmieniła swój wygląd, odrzuciła w kąt wymiętolone flanelowe koszule i czernie na rzecz atrakcyjnej sylwetki, modnych stylizacji i kolorów na styku pop-artu i kiczu. Ciężar gitar zamieniła na bardziej zwiewne melodie, w tym także disco i dance.

I choć artystycznie jej wybory można oceniać różnie (jej poprzednia płyta, "Forever Child", nie bardzo mi się podobała ), to trzeba przyznać, że polska wokalistka świadomie i konsekwentnie udowadnia wszystkim wokół, że zamykanie się w gatunkowych szufladkach nie jest tym, co ją kręci.

"Pink Punk" to kolejna odsłona dojrzewania Agnieszki Chylińskiej.

Jej trzeci solowy krążek to donośny krzyk, w którym wokalistka mierzy się z samą sobą i wyrzuca z siebie wszystko to, co ją boli, także w życiu prywatnym.

Mam zły dzień, który otwiera "Pink Punk", idealnie nastraja słuchacza do muzycznej poetyki całego krążka. Już po paru sekundach odsłuchu wiemy, że będzie ostro, bezkompromisowo i bardzo punkowo.

Szybki, pełen dynamiki rodem z płyt Sex Pistols rytm i zadziorne wokale Chylińskiej, która nie patyczkuje się z samą sobą: "Jestem głupia. Stoję tutaj, patrzę w lustro – znowu pusto" – śpiewa z rozbrajającą szczerością.

W Haj i sztos dodaje - "Ja muszę biec, żeby nie złapała mnie moja przeszłość. Ja muszę mieć haj, żeby jakoś przeżyć to nudne życie. Ja muszę mieć sztos, żeby uciec choć na chwilę od swoich lęków".

Szok to zwariowana jazda bez trzymanki.

Chylińska brzmi w nim jak psychodeliczna i krzycząca wersja Kory i Maanamu. Tempo w nim tak pędzi, że chwilami może zakręcić się w głowie. Miłośnicy pogowania w kurzu i błocie będą wniebowzięci.

Schiza zdecydowanie zwalnia tempo. I dobrze, bo płyta wchodziła już w takie rejony, że potrzebna nam chwila wytchnienia. Tutaj Chylińska wkracza w o wiele spokojniejsze, balladowe motywy rockowe, odwołując się do swojego solowego debiutu. Schiza to też dość dojrzałe wyznanie wokalistki: "Naiwna i dziecinna wciąż chciałam być" – śpiewa Chylińska.

W klimatycznym Oj! dodaje – "na jutro jest plan, na życie bez zmian. Dobrze mi jest, nie ma już łez". Oj! to też to rozrywkowe oblicze Agnieszki Chylińskiej, którego brakowało mi na jej poprzedniej płycie. Świetnie wyprodukowany, nastrojowy synthopopowo-rockowy kawałek, ze świetnym, melodyjnym motywem na gitarę.

Śmie(r)ć jednak powraca w potwornie ostre, niemal death metalowe, krzyczane wokale i dźwięki.

"Jestem śmieć. Jestem nikt. A ty cieszysz się, że ja nie mam innych żyć, nie mam żadnych praw. Kiedy skoczyć daj mi cynk" – wydziera się Chylińska.

Krzyczy tak, jakby chciała z siebie wyrzucić chorobę, bądź obce ciało. Naprawdę mocna rzecz.



Podobnie jest z utworem Tapeta, brzmi on tak, jakby Chylińska uczestniczyła w siarczystej kłótni ze swoim partnerem:

"Rodzę dzieci, staram się. Jestem kiedy tylko chcesz. Rzygasz na mnie, jeśli chcesz. Ty po domu snujesz się, ciągle nie wiesz, czego chcesz. Sama nie wiem, czy choć raz powiedziałeś do mnie tak: Jesteś piękna, kocham cię". Przyznam, że chwilami, słuchając tego wszystkiego czułem się trochę skrępowany. Trochę tak jakbym był świadkiem czyjejś prywatnej awantury.

I właściwie taki jest cały "Pink Punk". Mocne rozliczenie Chylińskiej ze swoim dotychczasowym życiem i pełną kolców podróżą do wnętrza jej psychiki. Szalone i piekielnie szczere wyznanie kobiety, człowieka, kochanki, matki. Wyznanie, które potrafi zrobić naprawdę potężne i poruszające słuchacza wrażenie: "W mojej głowie jest świat, w którym szczelnie chronię to, co jest piękne. Nie ma w nim żadnych ran. To jedyne miejsce, w którym nie cierpię".

REKLAMA

Trochę trudno traktować tę płytę jako pełnoprawne dzieło artystyczne. "Pink Punk" to czysta energia, krzyk, Chylińska, która ewidentnie ma za sobą kilka "złych dni".

Zabrakło mi tu jednak jakiejś konkretnej wizji muzycznej, poza oczywistymi punkowymi motywami, w większości jednak wykorzystanymi bez pomysłu. Warstwa tekstowa często niestety nie prezentuje zbyt wysokiego poziomu, czasem nawet wkraczając w rejony zbuntowanych gimnazjalistek, które zapragnęły nagle założyć garażowy zespół punkowy. Ale jeśli trochę przytemperujemy swoje oczekiwania i nie nastawimy się na wielką płytę, to "Pink Punk" jest w stanie dostarczyć nam sporo solidnej energii i, pomimo dość ponurej warstwy lirycznej, dobrej zabawy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA