Na Netfliksie wreszcie pojawił się wyczekiwany nowy thriller Kathryn Bigelow. Przez niedomówienia, ambiwalencję i sposób narracji łatwo się w nim jednak pogubić. Dlatego właśnie śpieszymy z pomocą i wyjaśniamy, o co chodzi w "Domu pełnym dynamitu".

"Dom pełen dynamitu" nie jest kolejną łatwoprzyswajalną treścią na weekend, z jakich Netflix słynie. Stojąca za kamerą Kathryn Bigelow nie wykłada wszystkiego na tacy, żebyśmy w trakcie seansu mogli sobie jeszcze na komórce poprzeglądać media społecznościowe. To film, który wymaga od widza ciągłej uwagi. A nawet wtedy nie wszystko okazuje się w nim jasne. Bo przecież reżyserka chętnie operuje niedomówieniami, tajemnicą i ambiwalencją.
Fabularnym punktem wyjścia "Domu pełnego dynamitu" jest wystrzelenie rakiety w stronę Stanów Zjednoczonych. Skąd leci? Nie wiadomo! Systemy tego nie uchwyciły. Kto odpowiada za atak? Nie wiadomo! Tego też nie da się ustalić przez cały film. Kathryn Bigelow niczego nie podaje nam na tacy. Razem z bohaterami bezskutecznie próbujemy więc znaleźć odpowiedzi na nurtujące nas pytania. A czas ucieka.
Dom pełen dynamitu - o co chodzi w nowym thrillerze Netfliksa?
Od momentu wykrycia rakiety do uderzenia mija niecałe 20 minut. A jednak "Dom pełen dynamitu" trwa niemal dwie godziny. Jak to jest możliwe? Otóż Kathryn Bigelow decyduje się na zabieg narracyjny, który dodatkowo komplikuje już i tak skomplikowaną przez wszystkie niedomówienia fabułę. Zapętla bowiem narrację.
"Dom pełen dynamitu" podzielony jest na trzy segmenty. W pierwszym z nich dochodzi do wykrycia rakiety w bazie wojskowej na Alasce i obserwujemy, jak kolejni bohaterowie reagują na atak. W końcu czas do uderzenia w cel mija. Puff! Cofamy się w czasie. Tym razem już głównie z perspektywy doradców prezydenta Stanów Zjednoczonych oglądamy próbę strącenia rakiety. I znowu: puff! W trzeciej części to sama głowa USA musi zdecydować, jak na atak odpowiedzieć.
Innymi słowy: w "Domu pełnego dynamitu" cały czas oglądamy to samo niespełna 20 minut tylko z różnych perspektyw. Kathryn Bigelow przeprowadza nas w ten sposób przez procedury na wypadek ataku obowiązujące osoby na różnych szczeblach systemu bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Z tym że w żadnym z segmentów nie pokazuje samego wybuchu, ani nie decyduje się pokazać, jaką decyzję o kontrataku podejmuje prezydent. Serio! To wszystko również pozostaje w sferze niedomówień.
Co jest celem tego zabiegu? "Dom pełen dynamitu" rozpoczyna się od introdukcji, zgodnie z którą po zakończeniu zimnej wojny doszło do rozluźnienia atmosfery - strach przed atakiem nuklearnym zszedł na dalszy plan. Ale "ta era właśnie dobiegła końca". Rosyjska inwazja na Ukrainę czy modernizacja arsenału nuklearnego przez światowe mocarstwa, sprawia że po raz pierwszy od paru dekad groźba wojny nuklearnej jest odczuwalna.
Czerpiąc ze współczesnych lęków Kathryn Bigelow nie prowadzi swojej opowieści do typowo hollywoodzkiego rozwiązania. Nie rozluźnia atmosfery, ani nie dostarcza filmowego katharsis. Wszystko po to, żeby po seansie widzowie wciąż mogli trwać w nierozładowanym napięciu, w ciągłym poczuciu zagrożenia. I przez zastosowany zabieg narracyjny trafia w sam środek obranego przez siebie celu.
Jeśli jeszcze nie wiecie, czy obejrzeć "Dom pełen dynamitu" powinna was do tego zachęcić nasza recenzja. Jakbyście się w trakcie zastanawiali, "o co chodzi w zakończeniu?", to również mamy tekst, w którym to wyjaśniamy. A kiedy już wszystko będzie dla was jasne, możecie jeszcze sprawdzić, jak thriller Netfliksa sprawdza się jako zwieńczenie nieformalnej trylogii reżyserki.






































