Stephen Chbosky nie może się poszczycić zbyt imponującym portfolio, co nie oznacza, że nie ma powodów do dumy: dał nam przecież jeden z najfajniejszych filmów o dojrzewaniu ubiegłej dekady (adaptując zresztą własną powieść). Trzynaście lat po premierze „Charlie” wciąż jest świetny - a dzięki HBO Max możecie sami się o tym przekonać.

Nieśmiały i wrażliwy Charlie rozpoczyna naukę w liceum, próbując odnaleźć się po traumatycznych wydarzeniach. Pierwsze romantyczne doświadczenia, rodzinne relacje, narkotyki i samobójstwo przyjaciela - chłopak zmaga się z nimi samotnie. W nowej szkole czuje się wyobcowany, dopóki nie zaprzyjaźnia się z charyzmatycznym rodzeństwem z ostatniej klasy - Sam i Patrickiem - które wprowadza go do swojego świata muzyki, imprez i pierwszych miłości. Dzięki nim chłopak po raz pierwszy zaczyna czuć się akceptowany, rozumiany i, cóż, w pełni żywy. Niestety wspomnienia i nieprzepracowane traumy nie dają mu spokoju i wciąż próbują wypłynąć na powierzchnię.
Charlie, czyli co obejrzeć w HBO Max w ten weekend?
Uniwersalność „Charliego” sprawia, że w 2025 r. większość zgłębianej przez niego społecznej tematyki pozostaje aktualna. Produkcja opowiada, rzecz jasna, o samotności w tłumie, dorastaniu, przyjaźni i odnajdywaniu siebie w świecie, w którym piękne, ulotne chwile przeplatają się z tymi bolesnymi, ale... Uderza też w znacznie mroczniejsze tony. Po wszystkim jednak zostawia widza z lżejszym serduszkiem i głową rozgrzaną jeśli nie optymizmem, to chociaż nadzieją. Jak po udanej sesji terapeutycznej.
Chbosky prowadzi tę historię z niebywałym wyczuciem i delikatnością - trochę jakby opowiadał o dawnym sobie czy też pisał list do młodszego siebie. Nie stawia na nadmierny dramatyzm, wybiera codzienne, szczere emocje: lęk przed odrzuceniem, potrzebę przynależności, pierwszy zachwyt nad bliskością. Znamy to, prawda? Przechodziliśmy przez to albo i wciąż przechodzimy.
W ogóle ten film zaskakuje autentycznością - dialogi brzmią naturalnie (polscy scenarzyści piszący wypowiedzi młodym postaciom powinni się uczyć od Chbosky’ego), relacje są zniuansowane, a podejmowana tematyka wypływa naturalnie z doświadczeń bohaterów.
Dzięki nowym przyjaciołom Charlie po raz pierwszy zaczyna rozumieć, że bycie „innym” nie musi oznaczać bycia samotnym - a w filmie tego typu kiepskie kreacje aktorskie potrafią sabotować cały wydźwięk opowieści. Tu jednak nie ma mowy o potknięciach. Logan Lerman jest tu absolutnie znakomity - jego Charlie to chłopak wrażliwy, ale też ktoś, kto w przekonujący sposób zaczyna sobie radzić z ciężarami przeszłości. Emma Watson jest ciepła, ale i pełna wewnętrznych sprzeczności. Ezra Miller wnosi do filmu energię i humor, ale też głęboką melancholię, tworząc postać, która zostaje w pamięci po seansie - wielka szkoda, że jego kariera potoczyła się w taki sposób.
Lubię, gdy filmy o młodych ludziach (i dla nich, choć nie tylko) przypominają, że wiele i wielu z nas bywa kimś stojącym „z boku”, kto widzi więcej, czuje mocniej, ale nie do końca sobie z tym radzi. Że wrażliwość to nie słabość, a bliskość, na którą czasem warto się otworzyć, potrafi mieć uzdrawiającą moc. „Charlie” to ambitna, bardzo czuła, melancholijna i uczciwa produkcja - pełna człowieka, takiego prawdziwego, pogubionego. Słodko-gorzka jak codzienność. Właśnie takich coming-of-age nam trzeba.
Czytaj więcej:
- Widzieliśmy Dom pełen dynamitu. Netflix dowiózł atomowy thriller
- Potwór z Florencji: wyjaśniamy zakończenie. Kim jest Pietro Pacciani?
- Odwilż 3: kim jest kobieta z 2. odcinka? Mocny finał
- Wielki powrót Johnny'ego Deppa. Zagra w adaptacji kultowej powieści u świetnego reżysera
- Netflix na 2026 r. Serwis opublikował ekscytującą listę premier







































