„Alice in Borderland” to aktorska wersja mangi prosto od Netfliksa. Oceniamy serial dla maniaków „Igrzysk śmierci”
Opustoszałe ulice Tokio stają się areną walki o życie bohaterów. Aby wygrać muszą wykazać się nie tylko fizyczną sprawnością i siłą, ale również wyzbyć się wszelkich sentymentów. Twórcy aktorskiej adaptacji mangi Haro Aso, chociaż nie zawsze trafiają w punkt, mają nam wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia i robią to w rytm wybijany przez konwencję młodzieżowych dystopii.
OCENA
Zgodnie z prawdą przekazaną przez Jamesa Maya i krążącą po sieci w formie mema, mężczyzna śpiący z maczetą jest głupi każdej nocy poza jedną. Analogicznie Ryōhei Arisu jest nieudacznikiem i obibokiem, ale jedynie w znanej nam rzeczywistości. Protagonista „Alice in Borderland” rzucił bowiem studia, przez co ciągle musi wysłuchiwać od rodziców jak to jego brat jest lepszy od niego. Każdą wolną chwilę spędza na graniu w gry komputerowe i imprezach z kumplami. Wraz z Chotą i Karube przeniesie się jednak do zupełnie innego Tokio, w którym umiejętności zdobyte przez lata grania w końcu na coś mu się przydadzą. Kiedy tylko trójka przyjaciół przechodzi na drugą stronę lustra, a właściwie schowka, w jakim chowa się przed policją, odkrywa, że będzie musiała walczyć o własne życie.
W alternatywnej wersji Tokio, całe miasto zostało zamienione w areny do gier, w których stawką jest życie uczestników.
Przejście jednej daje im wizę na trzy kolejne dni. Muszą więc krążyć po metropolii i szukać wyjścia z najeżonego pułapkami budynku, czy bawić się w berka z uzbrojonymi w broń maszynową osobami. Co gorsza nie wiedzą dlaczego znaleźli się w takim miejscu, ani kto za tym wszystkim stoi. Nasze podejrzenia w toku narracji mogą padać na kosmitów, tajemniczą organizację z „Domu w głębi lasu”, czy spragnionych krwawej rozrywki zepsutych bogaczy z „31”. Nic nie jest wykluczone, ale tropy te bardziej niż z samej historii wynikają z popkulturowych kompetencji publiczności. Tajemnica jest najcięższą bronią w rękach reżysera wszystkich odcinków Shinsuke Sato. Nie odkrywa swoich kart, tylko wciąż potęguje zainteresowanie widza. Zamiast podawać nam gotowe rozwiązania, ciągle zagęszcza akcję korzystając z potężnego arsenału zwrotów fabularnych. Dzięki takiej narracji nie sposób przewidzieć kierunku w jakim zmierza cała opowieść.
Kolejne gry, w jakich udział biorą bohaterowie pozwalają Sato poruszać się krętymi gatunkowymi korytarzami. Tu zagląda w stronę filmu katastroficznego, tam wybiera kierunek thrillera, a jeszcze gdzie indziej pewnym krokiem rusza w zaułek klasycznego whodunit. Wszystko to połączone jest ze sobą konwencją young-adultowej dystopii. Mamy do czynienia z opowieścią o odkrywaniu swojej siły i szukaniu poczucia własnej wartości. Do tego nie brakuje wielu ciekawych kwestii dotyczących naszego społeczeństwa. Bohaterowie trafiają bowiem do Plaży, czyli miejsca, w którym organizują się gracze wspólnie walczący o powrót do znanej im rzeczywistości. Stworzona przez nich utopia zmienia się w totalitarny reżim, kiedy władzę po tajemniczym kapeluszniku przejmuje grupa militarna. Taki rozwój akcji pozwala twórcom zaprezentować zasady dynamiki tłumu i rozwijać portrety psychologiczne poszczególnych jednostek.
I chociaż świat przedstawiony żyje i jest kolorowy, bo twórcy korzystają z narracji znanej z „Zagubionych” i posiłkują się licznym retrospekcjami, aby dobrze przedstawić nam kolejne postacie (niemal każda z nich mogłaby otrzymać własny spin-off), to Sato nieraz w swoich zapędach rozbija się o ścianę.
Scenarzyści zatrzymują się bowiem wpół kroku i bardzo często nie otrzymujemy oczekiwanego ciężaru emocjonalnego. Tam gdzie powinni docisnąć pedał gazu wciskają hamulec, aby przypodobać się przeciętnemu, młodemu użytkownikami Netfliksa. Niemniej „Alice in Borderland” powinno przypaść do gustu, każdemu kto kibicował Katniss Everdeen w „Igrzyskach śmierci” i pragnął, aby „The Society” choć przez chwilę traktowało widza nieco poważniej. Należy jednak pamiętać, że nie pozostawi po sobie praktycznie nic ponad miłe, ale mgliste wspomnienie.