REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Grunge is not dead. Alice In Chains i ich nowy album "Rainier Fog" – recenzja

Legendy grunge’u, Alice In Chains, powracają ze swoim szóstym albumem. "Rainier Fog" nie przynosi wprawdzie żadnych większych zmian ani przełomowych kawałków, ale to solidna porcja gitarowego grania. I ich najlepsza płyta z nowym wokalistą.

25.08.2018
15:35
alice chains rainier fog recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Historia Alice In Chains spowita jest nutą mroku i smutku. Kapelę z Seattle dotknęła bowiem tragedia wielu grup muzycznych, czyli strata założyciela i frontmana grupy, Layne’a Staleya. Wokalista Alice In Chains zmarł w 2002 roku z powodu przedawkowania narkotyków, w grę wchodziła też przewlekła depresja.

Drugi rozdział w historii kapeli rozpoczął się w 2006 roku, kiedy to do Alice In Chains dołączył William DuVall. To zawsze trudne zadanie dla nowego wokalisty - wejść w buty poprzednika, który stworzył legendę zespołu. Tym niemniej DuVallowi udało się to całkiem nieźle. Trudno nazwać go "tym nowym", jako że jest członkiem kapeli od 12 lat. Ma mocny, donośny głos, idealnie pasujący do mieszanki grunge’u i metalu, która jest specjalnością Alice In Chains.

Nowy album zespołu z Seattle to dla fanów zawsze nie lada święto. Istnieją już ponad 30 lat, a "Rainier Fog" to ich dopiero szósta płyta.

Przyznaję, że nigdy nie byłem wielkim fanem Alice In Chains, i choć "Rainier Fog" to solidne rockowo-metalowe granie, a tego nigdy za wiele, to krążek ten niestety nie zmienia zbytnio moich uczuć względem kapeli.

The One You Know zaczyna się od riffu, który sprawił, iż w pierwszej chwili myślałem, że słucham Black Sabbath. Naprawdę mocny początek albumu. Jest ciężar. Smolisty, bardziej czarny niż czerń riff towarzyszy nam przez większość kawałka. Do tego dochodzi wpadający w ucho, świetny refren, kapitalnie zaśpiewany przez DuValla, który potwierdza to, jak dobrym głosem on operuje. The One You Know spokojnie można zaliczyć do najlepszych kawałków w dorobku Alice In Chains.

Fly przywodzi z kolei na myśl skojarzenia z Foo Fighters. Jeśli oni by go napisali, to byłby on z pewnością jednym z ich najlepszych dokonań. Energetyczna ballada na dwa głosy (do śpiewu dołącza się Jerry Cantrell, gitarzysta grupy) i dwie gitary (elektryczną i akustyczną) to naprawdę jeden z lepszych punktów tego krążka.

Drone to powrót w rejony Black Sabbath. Jeśli miałbym wybrać jedną, nadrzędną inspirację dla "Rainier Fog" to byłyby nią właśnie legendy metalu.

Mocny głos DuValla otoczony jest tu klimatycznymi riffami, kapitalnymi partiami basu i świetnymi gitarowymi solówkami, które kołyszą równie dobrze jak utwory z pierwszej płyty Sabbath.

Deaf Ears Blind Eyes to świetny przykład sludge metalu, który spokojnie mógłby znaleźć się na płycie Mastodon. Znakomita sekcja rytmiczna tworzy tu przestrzeń dla chyba najciekawszego, najbardziej rytmicznego i bujającego riffu na płycie. A wokale DuValla i Cantrella łączą się tu we wspaniałe unisono.

Never Fade, dedykowany pamięci Chrisa Cornella, to kawałek o chyba największym potencjale komercyjnym. Jest dość radiowy w swoim brzmieniu i strukturze. Co akurat w tym przypadku nie jest wadą. To najbardziej dynamiczny kawałek na "Rainier Fog" (szkoda, że taki pojawia się dopiero pod koniec albumu). Jego siłą jest przede wszystkim wpadający w ucho, mocny refren.

"Rainier Fog" od Alice In Chains nie przynosi ze sobą żadnych rewolucji ani rewelacji.

Znajdą tu dla siebie sporo gitarowego mięska zarówno starzy fani grupy, jak i nowe pokolenie fanów. Zespół świetnie odnalazł się w obecnej chwili, łącząc klasyczny grunge ze świeżym i nowoczesnym metalem. Znakomite instrumentarium i bardzo dobry głos wokalisty sprawiają, że nowa płyta legend grunge’u bez problemu wpadnie w ucho miłośnikom szeroko pojętego gitarowego grania na wysokim poziomie.

REKLAMA

I choć płyta ta zyskuje z każdym kolejnym przesłuchaniem, to jednak czegoś mi tu zabrakło. Jakiegoś naprawdę wyjątkowego wyróżnika w postaci kawałka, który zapisałby mi się w pamięć na dłużej. Na "Rainier Fog" jest cała masa utworów, których świetnie się słucha, są porządnie zaśpiewane, nieźle zaaranżowane, pełne mocnych riffów, dobrze napisanych tekstów, dobrych solówek itp. Ale poza tym, poza porządnym, klarownym i rzemieślniczym graniem, nie widzę tu nic na tyle wielkiego, by wpadać w zachwyty. Może to wynik tego, że album jest dość monotonny, to znaczy utrzymany w przeważnie tym samym, średnim, tempie. Może to fakt, że nigdy nie byłem wielkim fanem grunge’u i całej maniery tego gatunku.

Trudno mi jednoznacznie powiedzieć, że to znakomita płyta, jak i również stwierdzić, że jest słaba (bo nie jest). Fani grupy mogą spokojnie dodać sobie do mojej oceny jedno oczko wyżej.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA