Odpowiadając na zadane samemu sobie pytanie wyżej stwierdzam, że „#Alive”, pomimo faktu, że nie wnosi praktycznie nic nowego do gatunku filmów o zombie, jest całkiem udanym seansem. Produkcję tę można już oglądać w serwisie Netflix.
OCENA
Właściwie to fabuły nawet nie ma co streszczać. Już w ciągu pierwszych trzech minut apokalipsa zombie zaczyna opanowywać ulicę, na której mieszka główny bohater „#Alive”, streamer gier wideo Oh Joon-woo, a on sam musi znaleźć sposób, by jakoś przeżyć zamknięty sam w mieszkaniu i bez możliwości wyjścia na zewnątrz.
Pewnie dla wielu z was powyższy opis przypomina doświadczenia pierwszych dni pandemii Covid-19, chociaż podobieństwa są raczej przypadkowe, gdyż „#Alive” powstał jeszcze przed tym, gdy koronawirus zmusił cały świat do przymusowej kwarantanny. Tak czy inaczej, paralele pandemii Covid-19 i wirusa zombie w tym wypadku nabierają solidnego podłoża, choć głównie dlatego, że oglądamy ten film w tym konkretnym, dziwnym czasie.
Ale wracając do meritum, „#Alive”, jak pisałem wyżej, nie wnosi kompletnie nic nowego i nadzwyczaj świeżego do gatunku filmów o zombie. Jak to przeważnie bywa, twórcy nie mówią nam skąd się ten wirus zombie wziął, nie wprowadzają do równania żadnych czy świeżych nowych punktów widzenia.
„#Alive” to po prostu dobrze zrobiony, nowoczesny film o zombie. Tylko tyle i aż tyle, zależnie od waszych oczekiwań.
W miarę ciekawe jest umieszczenie akcji filmu głównie w mieszkaniu Oh Joon-woo, co tworzy dość klaustrofobiczną atmosferę, a także pojawiający się w późniejszej części filmu wątek sąsiadki chłopaka z budynku naprzeciw. Udanie rozwija to akcję i stwarza interakcje głównego bohatera z dziewczyną (przy okazji wskazując ile rzeczy w naszych mieszkaniach może służyć do naszej obrony przed niebezpieczeństwem), która ma miejsce na odległość. Ale w gruncie rzeczy nie przekierowuje to koreańskiego zombie movie na kompletnie inne tory.
Film jest solidny od strony formalnej, ma nieźle budowane napięcie, dwójka głównych aktorów spisuje się bardzo dobrze i naturalnie. Pozytywne wrażenie robią też charakteryzacja zombie, zdjęcia i oprawa muzyczna.
„#Alive” to profesjonalna produkcja, wizualnie prezentująca poziom, którego nie powstydziłoby się praktycznie żadne hollywoodzkie studio.
Tym niemniej film ten ogląda się trochę beznamiętnie. To znaczy, znajdziecie tu kilka mocniejszych scen, które pewnie przyprawią was o trochę szybsze bicie serca, ale nie nastawiałbym się na wielkie emocje. Nie uświadczycie tu sekwencji czy rozwiązań (fabularnych bądź formalnych), które zapamiętacie na dłużej – film więc nie stanie się raczej klasyką gatunku. No chyba, że to pierwszy obraz o zombie, który zobaczycie (mam nadzieję, że nie).
Jak większość filmów o tej tematyce, także i „#Alive” chwilami stara się delikatnie skomentować dzisiejsze prawidła społeczne (w tym również znajdywać pozytywy w technologiach, które nas otaczają, o ile można zrobić z nich dobry użytek).
Jeśli widzieliście już w życiu jakieś filmy o zombie, to „#Alive” nie ma wam do zaoferowania nic nadzwyczaj interesującego poza możliwością obejrzenia kolejnej produkcji z truposzami grasującymi po ulicach i korytarzach.
Twórcy chwilami podążają w ciekawych kierunkach, ale szybko wracają na stare ścieżki, czym stwarzają poczucie zmarnowanego potencjału. Sporym minusem jest też rozczarowujące, pośpieszone i banalne zakończenie w stylu deus ex machina, które ostatecznie piłuje zęby tej produkcji.
Natomiast, jeśli odczuwanie wewnętrzny głód filmów o zombie i po prostu macie nastrój na tego typu emocje (nie oceniam!) i nic innego nie krząta się wam pod ręką, to „#Alive” wcale nie jest takim złym wyborem. Powinniście się na nim względnie dobrze „bawić”.