REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

Wspominamy Andrzeja Polkowskiego. Tłumacze powinni brać z niego przykład, jeśli chcą szacunku czytelników

„Harry Potter” dla wielu osób urodzonych na przełomie lat 80. i 90. był niezwykłym pokoleniowym doświadczeniem. Podobne sytuacje we współczesnej popkulturze nie zdarzają się często, zwłaszcza na rynku książki. Na bazie popularności serii J.K. Rowling wielu młodych Polaków usłyszało też o Andrzeju Polkowskim i zawodzie tłumacza.

09.09.2019
16:34
andrzej polkowski
REKLAMA
REKLAMA

Andrzej Polkowski zmarł w czwartek, 5 września. Tego samego dnia skończył też 80 lat, bo jego narodziny przypadły 5 września 1939 roku. Dla wielu czytelników jego książek może to być zresztą spore zaskoczenie, bo Polkowski słynął z doskonałego wyczucia młodzieżowego języka. Gdyby ktokolwiek powiedział mi lub wielu osobom w moim wieku czytającym na początku XXI w. kolejne części „Harry'ego Pottera”, że powieści J.K. Rowling przekłada sześćdziesięcioletni mężczyzna, to pewnie byśmy nie uwierzyli. Związany z wydawnictwem Media Rodzina tłumacz ma zresztą na swoim koncie także inne popularne serie dla młodszego odbiorcy, w tym „Opowieści z Narnii” (czekające na swoją adaptację od Netfliksa) oraz cykl „Olimpijscy Herosi”.

Można by długo chwalić umiejętności Polkowskiego i jego nietypowy styl, bo w przeciwieństwie do wielu tłumaczeń jego przekłady charakteryzowały się dosyć dużymi ingerencjami w oryginalną treść. Przede wszystkim nazwy własne, z którymi uwielbiał eksperymentować, tworząc polskie odpowiedniki. Takie neologizmy jak „mugole” czy „szlamy” z jednej strony zachowywały oryginalne znaczenie, a z drugiej bardziej odpowiadały polskim doświadczeniom i słownictwu. Oczywiście nie obyło się też bez kontrowersji, bo zwolennicy wierności do oryginalnego dzieła potrafili się oburzać na coraz dalej posunięte ingerencje.

Ale to nie styl Andrzeja Polkowskiego powinni naśladować inni tłumacze. Raczej jego otwartość na czytelnika.

Każdy twórca ma własne podejście do przekładów i nie ma sensu, żeby każdemu narzucać odgórnie, jak mają podchodzić do oryginalnego tekstu. Największe dzieła zawsze charakteryzują się swoim indywidualnym „ja”, które jest wypadkową autora, okoliczności, fabuły i języka. Styl Polkowskiego skutecznie trafiał do młodych czytelników „Harry'ego Pottera”, bo świat magii dobrze łączył się z odrobiną szaleństwa, nieskrępowania i dziwaczności. Czarodzieje z książek Rowling prezentowali się w świecie mugoli nie do końca właściwie, tak jakby ubierali się przed lustrem z wesołego miasteczka i pogmatwali wszelkie szczegóły.

andrzej polkowski class="wp-image-321624"

Andrzej Polkowski dobrze to wyczuł, ale jeszcze lepiej zrozumiał, że „Harry Potter” zwiastuje początek nowej ery popkultury, w której kontakt z czytelnikiem i zdanie fanów będzie miało kolosalne znaczenie. Dlatego na końcu każdego tomu serii Rowling znaleźć można było „Kilka słów od tłumacza, czyli krótki poradnik dla dociekliwych”. Polkowski wyjaśniał tam powody tłumaczeń poszczególnych nazw własnych, a przy tym przybliżał czytelnikom kulturę angielską i świat czarodziejów.

Tłumacze od dawna walczą o większy szacunek i uznanie u polskich czytelników. Udaje się im to coraz lepiej, ale wciąż stać ich na więcej.

REKLAMA

Zdradzanie kanonów sztuki odbywa się albo w formie naukowej rozprawy, którą nawet fascynaci danego twórcy czytają z trudem, albo przemienia się w festiwal niczym niepopartych twierdzeń typu „co autor miał na myśli”. Ten drugi przypadek zwykle pojawia się w kontekście twórców arcydzieł światowej literatury, od których tłumacz miał rzekomo wydobyć najgłębszą tajemnicę dzieła. Jedno i drugie podejście charakteryzuje się poczuciem wyższości. Mędrzec przekazuje swoją wiedzę zwykłemu ludowi.

W XXI wieku takie podejście nie jest akceptowane przez czytelników. Mamy więc całą grupę odbiorców, którzy w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo od tłumaczy zależy jakość kupionej książki. A także niemało takich, dla których środowisko autorów przekładu jest nie do zniesienia. Warto więc wziąć w tym miejscu przykład z Polkowskiego. W końcu udało mu się sprawić, że wszyscy czytelnicy jak zaczarowani zaglądali do znajdującego się na końcu książki słowniczka. A to naprawdę jest wyższy poziom magii.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA