Muszę przyznać, że obawiałam się trochę tego powrotu na Zielone Wzgórza. Z przyjemnością jednak stwierdzam, że Netflix dał radę. Przynajmniej tak mogę stwierdzić, po obejrzeniu dwóch pierwszych odcinków serialu Ania, nie Anna.
OCENA
Uwielbiam Anię z Zielonego Wzgórza. Książkę czytałam lata temu i przyznam, że mniej ją pamiętam niż filmy nakręcone na podstawie cyklu Lucy Maud Montgomery. Seria filmów z Megan Follows w roli głównej, którą rozpoczęto kręcić w latach 80., jest kapitalna. Aktorka wyśmienicie wcieliła się w dziewczynkę, a potem już dorosłą kobietę, a rudych (kasztanowych!) włosach, wielkim sercu i ogromnej wyobraźni. Zmierzyć się z nią nie było łatwo, ale młodziutka Amybeth McNulty, która wciela się w rolę Ani Shirley, jest świetna i autentyczna. Dowcipna, emocjonalna, gadatliwa i rozmarzona.
Historię, którą opowiada serial Ania, nie Anna dobrze znamy.
Nastoletnia dziewczynka zostaje przez przypadek wysłana do domu starszego rodzeństwa Cuthbertów, Maryli i Mateusza. Kiedy ten ostatni przyjeżdża po Anię na stację, zupełnie się jej nie spodziewa. Miał bowiem zjawić się tam chłopiec, który będzie pomagał mu w polu, a którego wezmą na wychowanie. Cichy mężczyzna postanawia przywieźć dziewczynkę do domu, nie mówiąc jej o pomyłce. Ta od razu urzeka go swoją bezpretensjonalnością i tym, jak patrzy na świat.
Jego siostra, Maryla, nie będzie jednak zachwycona i nie zważając na emocje dziewczynki, postanawia ją odesłać.
Coś jednak zadrży w sercu Maryli i kobieta mimo wszystko da Ani szansę. Nie obędzie się jednak bez kilku dramatycznych sytuacji już w pierwszych dwóch epizodach. A potem, jak sami dobrze wiecie - jeśli poznaliście naszą główną bohaterkę w innych dziełach - będzie ich jeszcze więcej. Bo Ania bywa gwałtowna i mówi to, co ślina jej na język przyniesie.
Ciekawym rozwiązaniem, które jest świeże w adaptacji tej historii, są retrospekcje, w których widzimy przeszłość dziewczynki.
One lepiej pozwalają zrozumieć nam jej motywacje, zachowania i po prostu nią samą. Wprowadzają dodatkowe wątki. I urozmaicają narrację. Trzeba też pamiętać o tym, że jakkolwiek opowieść o Ani jest radosna i wiele wątków ma swoje szczęśliwe zakończenia, jest też pełna bólu i rozczarowań. Strachów i gorzkiej prawdy o braku akceptacji innych i siebie samego. O tym, że trudno jest zaufać innym i że kobiety często rzez inne kobiety traktowane są jako gorsze od mężczyzn. O przyjaźni. I o miłości.
Pełna wzruszeń jest ta historia nakręcona z niemałym rozmachem.
Maryla, Mateusz i Ania rozczulają i bawią w pierwszych odcinkach. Mimo że znam dalszy ciąg tej opowieści, jestem ciekawa jak zostaną przedstawione losy głównych bohaterów. Na scenę z rozbiciem tabliczki na głowie Gilberta czekam jak na szpilkach. Ania, nie Anna zapowiada się na bardzo dobry serial, który z lekkością i mądrością połączy pokolenia.