„Apollo: Droga na księżyc” od National Geographic pozwala nam raz jeszcze przeżyć kosmiczny wyścig i lądowanie na księżycu – recenzja
Nowy film dokumentalny produkcji National Geographic powstał z okazji 50. rocznicy lądowania na księżycu. Trudno o lepszy powód, by powrócić do wydarzeń, które na zawsze zmieniły sposób myślenia kolejnych pokoleń.
OCENA
O locie Apollo 11, Neilu Armstrongu i lądowaniu na księżycu napisano, opowiedziano i zanalizowano tak dużo, że na dobrą sprawę film dokumentalny „Apollo: Droga na księżyc” nie przedstawi widzom niczego nowego. Film opowiada o przygotowaniach i próbach wysłania człowieka na księżyc. Począwszy od pierwszej, tragicznej próby Apollo 1, przez okrążanie księżyca przez Apollo 8, po historyczny sukces Apollo 11, dramatyczny lot Apollo 13 i ostatnie lądowanie na Srebrnym Globie Apollo 17.
Jeśli oglądaliście już jakieś filmy dokumentalne na ten temat, bądź widzieliście „Apollo 13” czy niedawnego „Pierwszego człowieka” nie czekają tu na was żadne większe niespodzianki.
W produkcji National Geographic pojawiają się wprawdzie „nowe”, niepublikowane wcześniej nagrania audio , ale to jest raczej „bonus” dla najbardziej oddanych maniaków lotów na księżyc i historii NASA oraz programu Apollo.
Na przeciętnego widza czeka tu natomiast wynik imponującej pracy twórców, którzy dotarli do setek nagrań, zdjęć, materiałów wideo (zarówno tych emitowanych przez stacje telewizyjne jak i samo NASA oraz kamery znajdujące się na wyposażeniu kosmonautów podczas lotów). Stanowi to imponujące kompendium wiedzy dokumentujące loty kosmiczne sprzed pięciu dekad. Jak i również znakomicie skomponowaną wizualnie opowieść o kosmicznym wyścigu, miękkiej propagandzie oraz przypowieść o dniu, w którym ludzkość pokonała pierwszą wielką granicę swoich marzeń.
Jest coś niezwykle pokrzepiającego w fakcie, że około ćwierć wieku po najstraszliwszych wydarzeniach XX wieku (i w historii ludzkości) nastąpił moment, który można uznać za najbardziej optymistyczny w 20. stuleciu. Do tego wybitnie inspirujący.
Urodziłem się już w świecie, w którym lot na księżyc od dekad był rzeczywistością, jednak cały czas próbuję sobie wyobrazić, co musieli czuć ludzie, którzy oglądali wyczyn astronautów Apollo 11.
Do momentu lądowania na Srebrnym Globie postawienie ludzkiej stopy poza Ziemią było abstrakcyjnym marzeniem. 20 lipca 1969 roku stało się ono faktem dokonanym. Jak bardzo musiało to pobudzić wyobraźnię milionów małych dzieci, które oglądały to wydarzenie przed odbiornikami telewizorów.
Jak bardzo musiało zmienić ich postrzeganie świata, człowieka w perspektywie kosmicznej. Jak bardzo wpłynęło na optymistyczne myślenie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Nauczyło jeszcze większej ciekawości świata i tego co poza nim. Sprawiło, że zaczęto zupełnie inaczej myśleć o przyszłości.
Nie bez powodu w pierwszych kadrach filmu „Apollo: Droga na księżyc” widzimy nagranie z Waltem Disneyem.
Przedstawia on dzieciom i dorosłym, na jednym ze swoim materiałów reklamowych, znajdującą się w Disneylandzie konstrukcję symulującą lot rakietą w kosmos. To ostatecznie marzenie człowieka, by sięgnąć gwiazd, poznać tajemnice kosmosu, zbadać to, co nieznane. Fascynuje ono tak samo dzieci, jak i dorosłych.
Jest oczywiście w tym wszystkim żelazna ironia. Wspomniałem wcześniej, że lot w kosmos to jedno z najbardziej optymistycznych i najważniejszych wydarzeń w dziejach, które nastąpiło 25 lat po zakończeniu jednego z najgorszych wydarzeń w historii. Ciekawym faktem jest to, że oba te wydarzenia niejako łączy ze sobą jedna osoba. Człowiekiem trzymającym pieczę nad programem kosmicznym w NASA był bowiem Wernher von Braun, który lata wcześniej był porucznikiem SS i budował dla Hitlera rakiety balistyczne podczas II wojny światowej. Von Braun uważany jest za jednego z założycieli NASA. W filmie „Apollo: Droga na księżyc” widzimy go tylko raz, jak przemawia na początku filmu.
Twórcom, za pomocą znakomitej i ciężkiej pracy archiwalnej, udało się opowiedzieć niemalże hollywoodzką historię, na którą składają się zdjęcia, fragmenty nagrań wideo i audio.
Ta „hollywoodzkość” ma swoje dobre i złe strony. Film National Geographic jest znakomicie zrobiony i choć bazuje na archiwach, to chwilami potrafi imponować rozmachem godnym superprodukcji. Ale też niestety po części dlatego, że jest to produkcja przygotowana na 50-lecie lądowania na księżycu, „Apollo: Droga na księżyc” wręcz ocieka patosem. Wielkie przemówienia i nieznośnie pompatyczna muzyka sprawiają, że momentami ma się wrażenie oglądania jakiegoś blockbustera z lat 90.
Na szczęście wspomniany wcześniej patos, w trzecim akcie filmu został trochę rozrzedzony. Z jednej strony twórcy zaczęli wskazywać, że raptem rok po lądowaniu Apollo 11 na księżycu kolejne loty właściwie kompletnie nie interesowały już opinii publicznej. Coraz częściej też do głosu dochodziły głosy krytyczne, z pretensjami o wydawanie ogromnych pieniędzy na loty w kosmos, podczas gdy na Ziemi jest masa problemów.
Nie jest to może duży wątek w kontekście całego filmu, ale należy przyznać, że twórcy podeszli do swojego zadania uczciwie, z jednej strony tworząc film będący celebracją marzeń ludzkości o locie w kosmos, a z drugiej nie uciekający i nie cenzurujący innego punktu widzenia.
„Apollo: Droga na księżyc” korzysta z poetyki filmów propagandowych i na ich bazie tworzy piękny hołd dla tych, którzy chcą przekraczać granice i odbywać kolejne podróże w nieznane.
Czymże innym są bowiem loty w kosmos jak nie swoistą ewolucją odkrywania nowych lądów na Ziemi?
Premiera filmu "Apollo: Droga na księżyc" już 2 lipca o 21:00 w National Geographic.