Los potrafi być naprawdę przewrotny. Nie „Batman v Superman”, nie „Liga Sprawiedliwości”, nie „Wonder Woman”. To właśnie „Aquaman”, z którego do niedawna robili sobie żarty nawet fani komiksów, stał się najbardziej kasowym superbohaterem filmowego uniwersum DC.
Wystarczył miesiąc od momentu światowej premiery (13 grudnia 2018), by najnowsza produkcja ze stajni DC i Warnera zawojowała cały świat.
W miniony weekend „Aquaman” stał się 37. filmem w historii, który przekroczył magiczną barierę miliarda dolarów na całym świecie.
Jego dokładny wynik zarobków w globalnych kasach kinowych to 1 mld 20 mln dol. Przynajmniej na ten moment, bo „Aquaman” cały czas zarabia, wcale niemałe, pieniądze. Podczas ostatniego weekendu w samych Stanach Zjednoczonych zarobił ponad 17 mln dol.
Na jego, mimo wszystko, nieoczekiwany sukces złożył się przede wszystkim przekraczający wstępne prognozy solidny wynik z kin w Ameryce Północnej. Na ten moment to ponad 287 mln dol. Ale też i znakomity wynik z kin w Chinach, gdzie „Aquaman” zarobił niewiele mniej, bo 284 mln dol.
Przyznaję się bez bicia, że Aquaman jest ostatnim superbohaterem, którego podejrzewałbym o to, że będzie w stanie stać się aż takim przebojem.
Niemalże od samego debiutu tej postaci na łamach komiksów w listopadzie 1941 roku - poza najmłodszymi czytelnikami - fani komiksu mniej bądź bardziej żartowali z herosa podwodnego świata.
No bo siłą rzeczy, nie jest trudno naśmiewać się z blondyna w pomarańczowym kostiumie i kalesonach, który w ręku dzierży trójząb, ujeżdża morskiego konika, potrafi rozmawiać z rybami i pochodzi z Atlantydy.
Przez to też Aquaman nigdy nie był masowo znaną postacią. Przynajmniej do niedawna. Bo właśnie jesteśmy świadkami tego, jak wielka jest siła i magia kina. Oraz wyobraźni Jamesa Wana, który zdołał przekuć tę historię i postać w wielkie, pełne akcji i kolorów widowisko. Wan sprawił, że w końcu Aquaman stał się cool. I przy okazji, w końcu poznała go też i masowa widownia, dla której kontakt z filmem był pierwszym spotkaniem z tym superbohaterem.
O ile sam film nie jest niczym więcej ponad przyjemną eskapistyczną rozrywką, to twórcom udało się stworzyć z gotowych elementów świata przedstawionego nieźle skrojone, choć trochę za długie, kino przygodowe klasy B. Wprawdzie im bliżej finału, tym bardziej czułem już przesyt wylewającego się z ekranu CGI, ale mimo wszystko niezłe tempo i charyzma Jasona Momoy są niepodważalne.
To zresztą żadna tajemnica, że właśnie Momoa jest sporym magnesem przyciągającym publiczność.
Poza tym, „Aquaman” w rozrywkowym sosie przedstawia nam dość rzadko pokazywany w mainstreamowym kinie podwodny świat. Przy okazji zahaczając o mity o Atlantydzie. Wydaje mi się zresztą, że te podwodne wątki szczególnie mocno rezonuje z rejonami azjatyckimi, czym można tłumaczyć tak wielki sukces „Aquamana” na tamtejszych rynkach.
Kto by pomyślał, że nie Batman, Superman tylko właśnie Aquaman stanie się na przełomie 2018/2019 roku tak bardzo popularną postacią
A sam film okaże się jedną z najbardziej kasowych adaptacji komiksu w historii. Przebił już większość Spider-Manów, wszystkie filmy z Supermanem, Strażników Galaktyki, X-menów, wszystkie Thory i wiele, wiele innych.
Zresztą jego fenomen zdaje się być analogiczny do sukcesu, wprawdzie mniejszego, Thora, też bazującego na niezbyt znanej i inspirującej do żartów postaci oraz egzotycznej mitologii. Widać, że masowa widownia, przynajmniej raz na jakiś czas, potrzebuje jakiegoś odświeżenia oraz nowych bohaterów, niekoniecznie działających w obrębie wielkich amerykańskich metropolii. Świat potrzebuje dziś nowego rodzaju bohatera globalnego. A biorąc pod uwagę fakt, że woda zajmuje większość powierzchni Ziemi, Aquaman wydaje się najlepszym z możliwych wyborów.