#B69AFF
REKLAMA

Steve - recenzja. Mocne, społeczne kino Netfliksa z Cillianem Murphym

Od zgarnięcia zasłużonego Oscara, Cillian Murphy dobiera swoje projekty w bardzo ciekawy sposób. Zamiast wielkich tytułów wybiera kameralne, osobiste historie. Jedną z takich jest "Steve", najnowsza produkcja Netfliksa, w której wciela się w dyrektora zakładu dla trudnej młodzieży. To kolejny dowód na to, z jak wielkim aktorem mamy do czynienia.

OCENA :
9/10
steve film netflix recenzja
REKLAMA

Cillian Murphy to niewątpliwie jedna z najbardziej wyjątkowych postaci branży filmowej. Dumny ze swojego pochodzenia i tożsamości Irlandczyk, który budował swoją karierę na wyrazistych, intrygujących rolach. Szczyt osiągnął prawdopodobnie przy niedawnym "Oppenheimerze", gdzie pod czujnym okiem Christophera Nolana w sposób absolutnie wybitny sportretował ojca bomby atomowej i zdobył za to najwyższe możliwe wyróżnienie. Niedługo potem wystąpił w dużo skromniejszym, ale mrocznych jak smoła "Drobiazgach takich jak te", gdzie (znów wspaniale) wcielił się w handlarza węglem, który odkrywa niepokojące sekrety miejscowego klasztoru. Murphy znów połączył siły z reżyserem tego filmu, Timem Mielantsem. Efekt? Niezmiennie znakomity.

REKLAMA

Steve - recenzja. Dyrektor ostatniej szansy

Tytułowy bohater (Cillian Murphy) to dyrektor ośrodka, który jest czymś pomiędzy szkołą, internatem, a miejscem dla trudnej młodzieży, która popełniła w życiu wystarczająco dużo złych decyzji, by się tu znaleźć. Wraz z pracującymi tam nauczycielami próbuje zapanować nad trudną codziennością. Ta się dodatkowo komplikuje, gdy w murach Stanton Wood pojawia się ekipa telewizyjna, chcąca nakręcić poświęcony ośrodkowi materiał. Jakby tego było mało, na horyzoncie pojawia się widmo kolejnego problemu, a w międzyczasie przebywający tam chłopcy zmagają się z własnymi problemami.

Jak zdążyłem wspomnieć wyżej, Tim Mielants i Cillian Murphy zdają się być duetem, który swoją pracę zamienia w złoto. Po raz pierwszy spotkali się na planie ikonicznego "Peaky Blinders", by kilka lat później podjąć ponowną współpracę przy "Drobiazgach takich jak te". Obaj potwierdzili swoje zdolności do kręcenia stosunkowo krótkich produkcji, ale takich, które uderzają widza społecznym realizmem i pozwalają na emocjonalne zaangażowanie w historię bez poczucia wymuszenia. "Steve" znajdzie się na podobnej półce, aczkolwiek to zupełnie inne buty niż poprzednik. 

W przypadku filmu nakręconego dla Netfliksa Mielants pozwala sobie na nieco więcej zabawy formą. "Steve" na poziomie czysto technicznym to kawał interesującej, momentami aż zaskakująco artystycznej, operatorskiej roboty Robrechta Heyvaerta, która mimo pokus trzyma się "ziemi". W tej produkcji nie brakuje dokumentalnego oka, oddalonych, obserwatorskich ujęć, czy trzęsącej się kamery, "uczestniczącej" w dynamicznie dziejących się wydarzeniach. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że dość ograniczona liczba lokalizacji i inne elementy pozwoliłyby na przeniesienie tej historii chociażby na deski teatru. Na całe szczęście w filmowej formie Mielants i Max Porter (scenarzysta i zarazem autor noweli będącej materiałem źródłowym) skwapliwie czuwają, by nie zboczyć w stronę nadmiernego patosu lub ukazywania cierpienia czy "brudu" ośrodkowej rzeczywistości w pornograficzny sposób.

Netflix: kadr z filmu "Steve"

Twórcy, moim zdaniem, naprawdę sprawiedliwie oddają rzeczywistość panującą w Stanton Wood. Po jednej stronie mamy przebywających tam, nierzadko żywiołowych chłopców, mających za sobą trudną przeszłość i będących na różnych etapach jej zrozumienia i przepracowania. Choć docelowo Mielants i Porter koncentrują uwagę na Shy'u, dzięki naprawdę dobrej ekspozycji udaje nam się poznać innych "rezydentów" ośrodka, zorientować się, kto jest tam kim. "Steve" nie ucieka od tematów trudnych, takich jak skłonności do agresji czy przemocy, autodestrukcja, zamykanie się w sobie. Dotyczy to także głównego bohatera, co do którego przeszłości i psychiki twórcy odkrywają karty stopniowo, bez uderzania łopatą.

Oprócz solidnego jakościowo obrazu skomplikowanej i pozostawionej samej sobie przez system młodzieży, "Steve" sprawdza się również dobrze na poziomie komentarza społecznego.

Akcja filmu rozgrywa się bowiem w trakcie jednego dnia 1995 roku. Momentu, w którym Wielka Brytania, świeżo wychodząca z okresu thatcheryzmu, bardziej koncentrowała się na kontrowersjach związanych z księżną Dianą, niż na tym, jak systemowo zajmować się resocjalizacją czy zdrowiem psychicznym. Reżyserowany przez Mielantsa film to celne uderzenie w system, który spycha na margines, patrzy na placówki edukacyjne z pozycji opłacalności, a dobrym i oddanym nauczycielom z powołania nie daje przestrzeni, godności i warunków, by wykonywali swoją pracę, stopniowo wpędzając ich w frustrację i będące jej skutkami problemy osobiste.

Nie trzeba nikogo przekonywać do tego, że Cillian Murphy to wybitny aktor o wyjątkowej osobowości. Nietrudno się również spodziewać, że "Steve" będzie kolejnym filmem, w którym możemy być świadkami jego niezwykłego warsztatu. Choć nie ma wątpliwości, że jego bohater to postać, która zasługuje na współczucie, twórcy stopniowo dodają do jego życiorysu kolejne puzzle, które starają się go mocniej zniuansować. Największą robotę robi jednak przede wszystkim sam Murphy, który od pierwszej do ostatniej minuty stuprocentowo sprzedaje kreację będącego na skraju i nieradzącego sobie psychicznie dyrektora, który wierzy w swoich wychowanków bardziej niż system, czy oni sami. Sam wie, że tonie, ale próbuje uchronić przed tym innych, na których postawiono krzyżyk.

Na drugim planie najwięcej czasu spędzamy z postacią Shy'a (Jay Lycurgo). To decyzja jak najbardziej trafna - choć jego przeszłość też odkrywamy stopniowo, młody aktor z ogromną dozą autentyczności portretuje chłopaka, który jest świadomy swojej winy i sytuacji, ma wysoką emocjonalną inteligencję, a jednocześnie pogrąża się w wewnętrznych demonach. To postać wrażliwa, niosąca w sobie ogromny ból, pozostawiająca na przestrzeni filmu pewne znaki co do swojego stanu. Pomimo zaledwie 92 minut, fabuła pozwala, by w pamięć zapadło także więcej aktorów - np. solidna jak zwykle Emily Watson, Simbi Ajikawo w roli początkującej nauczycuelki Sholi, czy Luke Ayres w roli porywczego Jamiego. 

"Steve" to film, który zapewne nie zamiesza w nadchodzącym sezonie nagród. A szkoda, ponieważ jest to kawał bardzo dobrego, pomysłowo zrealizowanego kina, które nie wszystko dopowiada, ale nie odwraca się od trudnych spraw i podejmuje je z ogromną wrażliwością. Więcej takiego kina, więcej Cilliana Murphy'ego, a świat (w tym branża filmowa) będzie lepszym miejscem.

"Steve" jest dostępny do obejrzenia na platformie streamingowej Netflix.

REKLAMA

Więcej o produkcjach Netfliksa przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-10-04T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-03T19:05:05+02:00
Aktualizacja: 2025-10-03T19:02:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-03T17:32:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-03T14:34:16+02:00
Aktualizacja: 2025-10-03T12:38:28+02:00
Aktualizacja: 2025-10-03T08:37:54+02:00
Aktualizacja: 2025-10-02T18:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-02T15:07:36+02:00
Aktualizacja: 2025-10-02T13:52:40+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA