REKLAMA

Czy komedie science-fiction mogą się udać? Początek „Avenue 5” pokazuje, że to bardzo trudne, nawet z Hugh Lauriem w roli głównej

Armando Iannucci to niezwykle ważna postać w amerykańskiej branży komediowej. Jego najsłynniejsze seriale – „Figurantka” i „The Thick of it” – nie zrobiły jednak furory w naszym kraju. Znaczne większe szanse na sukces wśród polskich widzów na serial science fiction „Avenue 5”. I to mimo, że jego początek budzi bardzo mieszane uczucia.

avenue 5 hbo
REKLAMA
REKLAMA

Fani seriali science-fiction przeżywają w ostatnich latach prawdziwy boom na tego typu produkcje. Na papierze należy się z tego przede wszystkim cieszyć. W czasach błyskawicznie rozwijającej się technologii idee zawarte w fantastyce naukowej nabierają jeszcze większego znaczenia. Jednocześnie trzeba powiedzieć sobie wprost, że duża liczebność seriali science-fiction nie wpływa pozytywnie na ich jakość w ogólnym rozrachunku. Powtarzalność pomysłów, brak wizji i nostalgia to trzy grzechy główne współczesnych produkcji z tego gatunku.

Dlatego możliwość obejrzenia komedii science-fiction dla wielu widzów wiązała się z szansą na powiew świeżego powietrza. Zwłaszcza, że główną rolę w „Avenue 5” gra Hugh Laurie, znany przede wszystkim fanom „Doktora House'a” oraz „Czarnej żmii”. W nowym serialu HBO gra on kapitana wycieczkowego statku kosmicznego. Jego głównym zadaniem jest spełnianie zachcianek pasażerów podczas trwającego osiem tygodni rejsu. Problem w tym, że tuż po starcie dochodzi do nieszczęśliwego wypadku, a Avenue 5 wypada z ustalonej orbity podróży. Nowa zapowiedziana długość podróży wynosi... trzy lata.

Avenue 5” pod wieloma względami przypomina sitcom. Akcja pierwszych czterech odcinków rozgrywa się niemal w całości w zamkniętej przestrzenie w ramach grupy uzależnionych od siebie bohaterów.

Poza granym przez Lauriego kapitanem Ryanem Clarkiem (który skrywa bardzo istotny sekret przed resztą załogi), widzowie będą mieli okazję śledzić poczynania wygadanej inżynierki Billie McEvoy, głupiego miliardera Hermana Judda (właściciela Avenue 5), nihilistycznego opiekuna oraz całej gromady zachłannych na luksusy pasażerów gwiezdnego liniowca. Część scen serialu rozgrywa się też w znajdującej się na Ziemi kontroli lotów, która próbuje załatwić w NASA ratunek dla Avenue 5.

Sama idea stojąca za powstaniem serialu HBO jest naprawdę ciekawa. Najbogatsi ludzie świata od kilku lat zapowiadają uruchomienie własnej turystyki kosmicznej i choć wciąż jesteśmy daleko od sytuacji przedstawionej w „Avenue 5”, to zdecydowanie potrafię sobie wyobrazić ten watek jako komediową żyłę złota. Problem w tym, że produkcja Aramando Iannucciego nie wykorzystuje tego potencjału.

Początek „Avenue 5” nie sprawdza się ani jako science-fiction, ani czarna komedia. Głównie przez rozwlekłość i brak pomysłów.

Wcześniejsze porównanie do sitcomu miało wam uświadomić, że akcję omawianego serialu można by spokojnie przenieść w inne okoliczności i właściwie nic by się nie zmieniło. Pasażerowie Avenue 5 mogliby równie dobrze razem pracować lub być rozbitkami na bezludnej wyspie. Przynajmniej na razie Iannucci nie wydaje się w ogóle interesować naukowymi wątkami swojej opowieści.

avenue 5 hbo class="wp-image-366930"

Nieco lepiej wychodzą mu wątki komediowe, ale to rodzaj czarnego humoru oparty na zetknięciu się z bardzo irytującymi i budzącymi negatywne odczucia bohaterami. Część widzów obserwowanie ich kłopotów i porażek na pewno rozbawi, ale niektórych tylko zniechęci do dalszego oglądania. A to nie jedyna problematyczna kwestia. Wydarzenia czterech pierwszych epizodów „Avenue 5” można by z łatwością zamknąć w zaledwie dwóch. I to bez jakiejkolwiek straty dla jakości produkcji. Skoro więc do nowej serii HBO można mieć tyle zastrzeżeń, to dlaczego więc mam nadzieję na poprawę?

REKLAMA

Największym plusem produkcji są aktorzy wcielający się w główne role. Jeśli dać szansę Lauriemu i reszcie obsady, to mogą stworzyć coś wyjątkowego.

Większość komedii musi liczyć się z trudnymi początkami. To samo spotkało „Przyjaciół”, „U nas w Filadelfii” czy „Simpsonów”. Zanim twórcy w interesująco rozwiną charaktery swoich bohaterów, to zwykle widzowie są zmuszeni wytrzymać ze stereotypowymi i jednowymiarowymi karykaturami. Czasem ten stan trwa kilka odcinków, czasem cały pierwszy sezon. Osobiście mam nadzieję, że z „Avenue 5” będzie podobnie, choć żeby to osiągnąć Iannucci będzie musiał zmienić wiele. Wprowadzić więcej nieprzewidywalności do struktury serialu, zmniejszyć statyczność zdjęć i pogonić do roboty swoich scenarzystów. W innym wypadku może się skończyć klapą, na którą Hugh Laurie i jego fani zdecydowanie nie zasługują.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA