REKLAMA

„Bad Boys for Life” to bardzo zabawna opowieść. Mike i Marcus wrócili w świetnej formie - recenzja

„Bad Boys” to jedna z tych filmowych serii, które w teorii nie potrzebowały współczesnego sequela. Czasem nawet najbardziej nieoczekiwane produkcje potrafią jednak zdobyć serca widzów. „Bad Boys for Life” z Willem Smithem i Martinem Lawrencem radzą sobie doskonale w amerykańskim box office, a z poniższej recenzji dowiecie się, dlaczego tak jest.

OCENA :
7/10
bad boys for life recenzja
REKLAMA

Wieści o 3. części „Bad Boys” krążyły w hollywoodzkim światku od 2008 roku. Produkcja wielokrotnie natrafiała jednak na problemy i liczne opóźnienia, a wytwórnia Sony Pictures raz nawet ogłosiła całkowitą rezygnację z projektu. Dlatego w pewnym sensie można powiedzieć, że fani dwóch niepokornych gliniarzy z Miami powinni cieszyć się z samego faktu, że „Bad Boys for Life” w ogóle trafili do światowej dystrybucji.

REKLAMA

Wiadomo jednak, że radość z tego powodu szybko by minęła, gdyby film w reżyserii Adila El Arbiego i Bilalla Fallaha miał się okazać piramidalną katastrofą. Na szczęście jest dokładnie na odwrót. Wydaje się, że dla wielu osób będzie to najlepsza część z całej serii. Głównie dlatego, że twórcom udało się utrzymać wszystkie mocne strony poprzednich dwóch produkcji, a jednocześnie ograniczyli do minimum wpływ Michaela Baya.

Bad Boys for Life - recenzja:

Akcja debiutującego w kinach filmu zaczyna się siedemnaście lat po wydarzeniach z „Bad Boys II”. Mike Lowrey i Marcus Burnett wciąż stanowią ważną część sił policji w Miami, ale ich nastawienie do dalszej kariery jest zupełnie inne. Grany przez Willa Smitha Lowrey udaje młodzieniaszka, jest daleki od ustatkowania się i ma ochotę pracować aż do śmierci. Jego najlepszy przyjaciel widzi sprawę zupełnie inaczej i planuje odejść na emeryturę, by następne lata spędzić przede wszystkim z rodziną.

Gdy prawda wychodzi na jaw, obaj mężczyźni postanawiają rozwiązać sprawę za pomocą zakładu. Decyzja o przejściu na emeryturę będzie zależeć od tego, kto pierwszy dobiegnie do wyznaczonej mety. W trakcie wyścigu dochodzi jednak do tragedii. „Kuloodporny” Mike Lowrey zostaje śmiertelnie postrzelony i musi walczyć o życie. Okazuje się, że dawny wróg policjanta przybył do Miami w poszukiwaniu zemsty.

Historia opowiedziana „Bad Boys for Life” nie sili się przesadnie na oryginalność, ale czasem w wyborze klasycznych rozwiązań nie ma nic złego.

Nowa produkcja z Willem Smithem i Martinem Lawrencem udaje się przede wszystkim dlatego, że pozwala swoim bohaterom przejść przemianę i się zestarzeć, ale jednocześnie nie pozbawia ich dawnej energii czy humoru. To idealne rozwiązanie, bo ani nie przedstawia widzowi karykatury uwielbianych postaci jako zgrzybiałych starców (jak w „Ostatnim Jedi”), ani próbuje bez sensu robić z nich niezniszczalnych maszyn (by wspomnieć „Rambo: Ostatnia krew”).

Znaczna większość humoru w „Bad Boys for Life” zahacza właśnie o zmieniające się priorytety bohaterów i iluzję udawania „złych chłopaków” po pięćdziesiątce. Inteligentne, zaskakujące, pomysłowe i różnorodne żarty to bez dwóch zdań najmocniejsza strona filmu pary belgijskich reżyserów. Dlatego również to właśnie Martin Lawrence jest prawdziwym MVP „Bad Boys for Life”. O ile Will Smith gra typowego siebie z ostatnich lat (podobnie zachowywał się choćby w filmie „Bliźniak”), o tyle dla drugiego z aktorów to niemalże powrót w glorii chwały.

bad boys for life recenzja class="wp-image-368601"
Foto: Will Smith i Martin Lawrence w „Bad Boys for Life”

Dosyć mocna jest też drugoplanowa obsada, choć spośród gwiazd poprzednich części powrócił tylko Joe Pantoliano w roli kapitana Howarda. Warto jednak docenić twórców, że nie poszli stereotypową drogą w zarysowaniu najmłodszego pokolenia policjantów i stosowanych przez nich metod. Większość produkcji tego typu zapewne by ich wyśmiała, a tymczasem w „Bad Boys for Life” często to ci starsi gliniarze mają czego się uczyć od następnego pokolenia. Znacznie większą rolę niż w poprzednich częściach mają też postaci kobiece, co również może cieszyć.

REKLAMA

Wszystko to nie byłoby możliwe, gdyby za reżyserię wciąż odpowiadał Michael Bay. Na szczęście w „Bad Boys for Life” jego rola została ograniczona do krótkiego cameo.

Film El Arbiego i Fallaha oczywiście nie jest idealny. Nie wszystkie sceny akcji stoją na równie wysokim poziomie (choć znalazło się kilka perełek), finałowy twist pojawia się zupełnie z niczego, a postaci dwójki głównych antagonistów to zdecydowanie najsłabszy element całej historii. Wszystko to jednak mniej lub bardziej drobne uwagi, które bledną wobec ogromu zabawy czerpanej przeze mnie w trakcie seansu.

W ogóle nie wyczekiwałem powrotu złych gliniarzy, ale po obejrzeniu „Bad Boys for Life” nie miałbym nic przeciwko jeszcze jednej części. Choć tylko pod warunkiem, że wszystkie ważne osoby zaangażowane w najnowszy film miałyby powrócić. To samo tyczy się zresztą kolejnego projektu reżyserskiego duetu, jakim ma być „Gliniarz z Beverly Hills 4”. Ekscytacja związana z tym dziełem zdecydowanie wzrośnie u każdego, kto zobaczy 3. część „Bad Boys”.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T14:50:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T10:25:14+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T09:23:45+02:00
Aktualizacja: 2025-06-10T20:00:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Adam Sandler umie też wzruszać. Dowód obejrzycie na Netfliksie

Adam Sandler przyzwyczaił cały świat do jedynej w swoim rodzaju, komediowej strony. Ostatnimi czasy zdaje się kierować swoją aktorską karierę w stronę kina dramatycznego. Dowodem tego, że Sandler potrafi wycisnąć łzy nie tylko ze śmiechu, jest "Astronauta" - film, który możecie obejrzeć na Netfliksie.

astronauta film netflix opinia
REKLAMA

Mój osobisty stosunek do twórczości z udziałem Sandlera opisałbym jako "50/50". Nie był, nie jest i nie będzie moim ulubionym aktorem, także wśród tych komediowych, ale filmy z nim, czy tego chcę czy nie, jakoś kształtowały moje pierwsze filmowe gusta. Czy uznaję "Duże dzieci" i ich sequel za mistrzowskie dzieło kinematografii? Niespecjalnie, natomiast ilekroć widzę te produkcje w telewizji, dla odmóżdżenia nie przełączam na inny kanał i poddaję się tej lekko głupiej, acz prześmiesznej zabawie.

REKLAMA

Astronauta, czyli film o samotności

Zupełnie inne rejony tematyczne oferuje osadzony w gatunku science-fiction "Astronauta". Jakub Prochazka (Sandler) jest czeskim astronautą, biorącym udział w jednoosobowej misji kosmicznej. Jej podstawowym celem jest zbadanie różowej chmury, która pojawiła się na niebie. Mężczyzna, lecąc w kosmos, zostawia na Ziemi swoją ukochaną, Lenkę (Carey Mulligan). Kobieta planuje odejść od męża, dla którego wyprawa w kosmos staje się także okazją do przemyśleń na temat niepewności tego, co będzie dalej - zwłaszcza, jeśli chodzi o jego małżeństwo. W podróży, a także dramatycznych rozważaniach, towarzyszy mu Hanus (Paul Dano) - tajemnicza istota przypominająca pająka.

Astronauta - zwiastun filmu

To właśnie relacja głównego bohatera z pajęczym rozmówcą jest największą siłą tego filmu. Trudno jest jednoznacznie stwierdzić, na ile ten drugi jest prawdziwym, pozaziemskim bytem, a na ile wytworem coraz bardziej pokiereszowanej psychiki Jakuba. Dynamika między nimi jest bardzo ciekawa, pełna naturalnych emocji, obaj stają się dla siebie towarzyszami, dialogi pomiędzy Jakubem a Hanusem przypominają osadzoną w międzygwiezdnym świecie terapię, pozbawioną jednoznacznego oceniania, ale nie dającą uciec od krytyki określonych postaw. Tempo akcji jest dość spokojne, co zdecydowanie koresponduje z treścią "Astronauty". Siłą filmu jest również jego aspekt audiowizualny - kapsuła, w której znajduje się Jakub dość wyraźnie przypomina pułapkę, a muzyka Maxa Richtera dokłada kamyczek do dość ponurego, egzystencjalnego nastroju produkcji.

"Astronauta" stoi przede wszystkim tytułowym bohaterem. Adam Sandler gra bardzo ascetycznie, dzięki czemu ponownie świetnie odkleja łatkę komika. Aktorowi udaje się mistrzowsko oddać przygnębienie, poczucie wyalienowania i samotności bohatera. Nie sympatyzujemy z nim, przynajmniej nie wprost - nietrudno odnieść wrażenie, że kosmiczna eskapada była jego sposobem na ucieczkę od codziennych problemów, także związanych z jego małżeństwem. Carey Mulligan jest na ekranie dość krótko, ale wystarczająco, by zaznaczyć siłę swojej postaci. Świetną robotę wykonał również Paul Dano, który użyczył swojego głosu Hanusowi - pasuje do tej postaci, jej emocji czy usposobienia jak ulał.

"Astronauta" to film, który mógłby być lepszy. Nie obraziłbym się, gdyby był nieco dłuższy i pozwolił pewnym pobocznym wątkom na rozwinięcie. Na wielu innych polach spełnia się jednak znacznie lepiej. Jeśli chcecie zwolnić, zanurzyć się w egzystencjalnym klimacie i wzruszyć, "Astronauta" jest filmem, który powinien Wam się spodobać.

"Astronauta" jest dostępny do obejrzenia w ramach ofery platformy streamingowej Netflix.

REKLAMA

Więcej informacji o ofercie Netflixa przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T14:50:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Szukasz filmu, na którym można szczerze się pośmiać? Nowa komedia na Prime Video to sztosik

Abstrahując już od kwestii poczucia humoru, które bywa różne - w ostatnich czasach rzadko kiedy zdarzało mi się obejrzeć komedię, na której rzeczywiście się pośmiałem, a którą mógłbym przy okazji uczciwie nazwać dobrym filmem. „Pod przykrywką” od Prime Video okazało się jednak właśnie taką produkcją.

pod przykrywką film recenzja opinie prime video co obejrzeć
REKLAMA

Fakt, że dana komedia kilkakrotnie skutecznie mnie rozbawi, nie czyni z niej jeszcze w pełni udanego filmu. Jasne, w przypadku tego gatunku śmiech jest raczej fundamentem, jednak okazjonalnie zabawne dowcipy to za mało, by wystawić całości wysoką notę. Mówimy przecież o tekście kultury, który jest sumą wielu istotnych komponentów. Może trafić z żartem, a jednocześnie obrażać inteligencję odbiorcy lub marnować jego czas - miałkością połowy skeczy, wtórnością scenariuszową, mizernym aktorstwem, pustką tematyczną, płytkością.

Cenię sobie komedie, lubię obejrzeć również te bardziej głupawe, proste, stonerskie, czasem wręcz prostackie - mogę dobrze się bawić, ale wciąż jeszcze nie będzie to. Bo dobrych twórców operujących w sferze tego gatunku stać na więcej. „Pod przykrywką” Toma Kingsleya o tym przypomina.

REKLAMA

Pod przykrywką: opinia o filmie z Prime Video

O co tu chodzi? W skrócie: o trójkę nieudaczników, a raczej ludzi, którzy się nieudacznikami czują. Ich życia nie potoczyły się tak, jak by tego chcieli; są rozczarowani miejscem, w którym się znaleźli oraz, siłą rzeczy, samymi sobą. Trafiają na siebie na zajęciach dla aktorów improwizacyjnych - Kat (Bryce Dallas Howard) je prowadzi, a Marlon (Orlando Bloom), niespełniony i odrzucany aktor, oraz Hugh (Nick Mohammed), niezdarny społecznie pracownik biurowy, postanawiają wziąć w nich udział.

Pewnego dnia zostają zrekrutowani przez detektywa Billingsa (Sean Bean) z londyńskiej policji do udziału w serii pozornie (słowo klucz) błahych tajnych operacji. Na start mają zinfiltrować nielegalnych handlarzy papierosami - ich improwizacyjne umiejętności i brak oficjalnego związku z służbami ma ułatwić wydobywanie informacji i gromadzenie dowodów. Naszym bohaterom idzie jednak tak dobrze, że zostają przedstawieni groźnemu przemytnikowi, Flyowi (Paddy Considine). Od tej pory sprawy coraz bardziej się komplikują, a trio brnie w tę coraz bardziej niebezpieczną kabałę. 

Pod przykrywką

Siłą „Pod przykrywką” jest cała ekipa - zarówno twórców, jak i aktorów. Ci ludzie potrafią znakomicie ograć dowcip i dowieźć go w niespadającej formie do samego końca. Poważnie: Howard, Bloom i Mohammed bawią się ekranowymi wizerunkami i sprawiają, że ten w gruncie rzeczy niedorzeczny film pochłania od pierwszej do ostatniej minuty. W gruncie rzeczy nieustannie odgrywają podwójną rolę i świetnie odnajdują się w tej konwencji, ba, wręcz się w niej zatracają. Nie lekceważą żartów, nie mrugają do widza, nie dystansują się od historii. Po prostu dobrze się bawią, z rozbrajającym zaangażowaniem zanurzając się w tych kreacjach. Właśnie tak powinno się obchodzić z absurdem - widz może zaakceptować wiele bzdurek, jeśli tylko służą one kolejnym dowcipom. A tu tak właśnie się dzieje.

Świetnie wypada też nieco dalszy plan. Główne trio jest otoczone rozpoznawalnymi twarzami, które kojarzą się z rolami twardzieli - Considine, Sean Bean czy Ian McShane sprawiają, że szalone scenariuszowe pomysły świetnie łączą się z kryminalną atmosferą. Są bezbłędni.

Skrypt może i nie pogłębia bohaterów psychologicznie i nie dodaje zbyt wielu warstw, stawia jednak na siłę innego rodzaju: jest ciepły i krzepiący. Pokazuje nam postacie z problemami, które grają do jednej bramki, wspierając się, czerpiąc wzajemnie energię ze swoich wyrazistych osobowości, uzupełniając się. Wchodzą w zaskakujące interakcje, dają się ponieść, zarażają energią. To, co czułem w trakcie seansu, to rosnący entuzjazm - a zawdzięczam go właśnie im.

Uwielbiam również pomysł wyjściowy, zaskakujący w swej prostocie: skoro praca pod przykrywką jest w istocie metodą aktorską, to co by się stało, gdyby w drobne operacje policyjne wmieszać grupę improwizatorów, którzy cały czas instynktownie rozbudowują kreacje i dodają coś od siebie? Twórcy nie tylko traktują ten koncept na serio, ale i budują na nim całą fabularną strukturę, rozwijając na niej całą akcję i rzucając postacie w wir piętrzącego się zagrożenia i absurdu, nieustannie pozbawiając ich gruntu pod stopami. To rzecz przemyślana i konsekwentna w humorze, pełna celnych puent i... nadziei na lepsze życie. 

REKLAMA

Czytaj więcej:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T14:50:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Najlepsze horrory o egzorcyzmach. 8 propozycji

Już za kilka dni na ekrany kin wejdzie "Rytuał" - kolejny horror z udziałem księży odprawiających egzorcyzmy. Zebraliśmy 8 najlepszych produkcji, które również zaliczają się do tej sekcji kina grozy.

horrory egzorcyzmy top 8
REKLAMA

Podstawową funkcją horroru jako filmu jest czerpanie z lęku i strachu, sięganie do motywów nadnaturalnych, złych sił, wydobywających to, co najgorsze. Jednym z najpopularniejszych motywów pojawiających się w gatunkowym kinie jest ten związany z egzorcyzmami - momentami bezpośredniego starcia ze złem, najczęściej bezwzględnym demonem. Przygotowaliśmy zestawienie 8 najlepszych horrorów, które w większym bądź mniejszym stopniu poruszają tę tematykę.

REKLAMA

Najlepsze horrory o egzorcyzmach - TOP 8

REKLAMA

Egzorcysta

Nie ma współczesnego kina o egzorcystach bez tego legendarnego dzieła, prawdopodobnie jednego z najlepszych w historii całego gatunku grozy. Jeden z niewielu horrorów w historii, który doczekał się tak wielu nominacji do Oscara (ostatecznie zgarnął 2 statuetki). Pomimo 52 lat od premiery wciąż imponuje, przeraża, a efekty specjalne robią wrażenie.

Egzorcysta - zwiastun filmu

Wrota do piekieł

Sama Raimiego zapewne najbardziej znacie z filmów o Spider-Manie lub serii "Martwe zło". Ten świetny reżyser ma również na koncie film, który absolutnie nie zatrzymuje się, jeśli chodzi o obrzydliwość, udane jumpscare'y i przerażające sceny. "Wrota do piekieł" opowiadają o młodej pracowniczce banku, która odmawia kredytu starszej pani. Ta "przekazuje" jej demona, którego dziewczyna za wszelką cenę próbuje się pozbyć.

Wrota do piekieł - zwiastun filmu

Obecność

Skoro kino o egzorcyzmach, to nie sposób nie wspomnieć o jednym z najważniejszych dzieł kina grozy, czyli "Obecności". W jej centrum jest słynne małżeństwo demonologów, Ed i Lorraine Warren, którzy na prośbę pewnej rodziny pomaga powstrzymać potężnego demona. Klasyk.

Obecność - zwiastun filmu

Sanktuarium

Egzorcystyczna tematyka jest tutaj częścią szerszego motywu - "Sanktuarium" to w znacznej większości horror połączony z obrazem dziennikarskiego śledztwa podstarzałego, podupadłego dziennikarza. W centrum zagadki, którą chce rozwiązać jest Alice - głuchoniema dziewczyna, która twierdzi, że objawiła się jej Maryja, a jakby tego było mało, nagle odzyskuje i słuch, i głos. Pytanie, czy to na pewno sprawka Matki Bożej?

Sanktuarium - zwiastun filmu

Egzorcyzmy Emily Rose

Kolejny film z półki zatytułowanej "klasyki, o których trzeba wspomnieć". Scott Derrickson ma na koncie całkiem niemało udanych horrorów, ale ten należy do grona najbardziej ikonicznych. Tytułowa dziewczyna jest studentką, która zamierza poddać się egzorcyzmom po tym, jak doświadcza przerażających halucynacji. Gdy później umiera, odprawiający je ksiądz zostaje oskarżony o spowodowanie jej śmierci.

Egzorcyzmy Emily Rose - zwiastun filmu

Constantine

Nie może być zestawienia filmów o egzorcyzmach bez jednego z najsłynniejszych egzorcystów. To oparta na komiksie "Hellblazer" historia tytułowego bohatera (niezawodny Keanu Reeves), który zajmuje się polowaniem na demony oraz walką z nadprzyrodzonymi siłami. Wyrobił sobie status na tyle kultowy, że po kilkunastu latach postanowiono nakręcić sequel. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Constantine - zwiastun filmu

Zbaw nas ode złego

Połączenie świata kryminalnego i nadnaturalnego nie należy do specjalnie oczywistych, ale w przypadku Scotta Derricksona to się udało. Ten pierwszy reprezentuje doświadczony w styczności z najgorszym złem policjant Ralph Sarchie, zaś drugi - ksiądz Mendoza. Eric Bana i Edgar Ramirez udanie połączyli siły w rolach duetu, który wspólnie mierzy się z nieludzką siłą.

Zbaw nas ode złego - zwiastun filmu

Egzorcysta papieża

W tym przypadku może lepiej byłoby zamienić "najlepszy" na ikoniczny. Ten film, mówiąc językiem potocznym, klepie najbardziej wtedy, kiedy nie oczekuje się po nim wielkich rzeczy. Russell Crowe się doskonale bawi w swojej roli - jego postać, Gabriele Amorth to ubrany w sutannę miks Ricka O'Connella, Indiany Jonesa i Roberta Langdona. Serio.

Egzorcysta papieża - zwiastun filmu
REKLAMA

Więcej o kinie przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T14:50:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Da się zrobić świetne live-action. Jak wytresować smoka - recenzja filmu

Polityka przenoszenia animacji na wersję live-action trwa w najlepsze. Tym razem wzięto się za "Jak wytresować smoka" - chóralnie uznawane za jeden z najlepszych filmów animowanych, jakie pojawiły się w kinach w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Czy jego "ożywienie" się udało? Sprawdzamy. 

OCENA :
9/10
jak wytresowac smoka recenzja
REKLAMA

Moja relacja z oryginalnym filmem z 2010 roku nie jest specjalnie bliska - choć oczywiście go oglądałem i dobrze wspominam ten seans, nie wyczekiwałem dniami i nocami, aż powstanie jego aktorska wersja. Wreszcie się dokonało, a za kamerą stanął Dean DeBlois - ojciec sukcesu tej marki, reżyser każdej z części animowanej, smoczej trylogii. Czy najnowsze podejście okazało się równie udane? Cytując klasyka: jak najbardziej, jeszcze jak!

REKLAMA

Jak wytresować smoka - recenzja. Wierne ożywienie tego, co uwielbiamy

Historia opowiadana w wersji aktorskiej nie odbiega od szkieletu opowieści zawartej w animacji. Protagonistą jest Czkawka (Mason Thames), syn charyzmatycznego i nieustraszonego wodza wikingów, Stoika Ważkiego (Gerard Butler). Pociąg do zabijania smoków i zapał do walki nie są dominującymi cechami chłopaka, który coraz bardziej zdaje się godzić z tym, że nigdy nie zaspokoi ojcowskich oczekiwań. Gdy w trakcie nalotu smoków udaje mu się utrącić jednego z nich, Czkawka podąża na miejsce i orientuje się, że potrafi nawiązać z nim unikalną więź. Więź, która może być nie tylko wstępem do międzygatunkowej przyjaźni, ale także dowodem na możliwość pokojowej koegzystencji.

Przyznam szczerze, że choć szkielet historii był mi dość dobrze znany, od ostatniego seansu animacji minęło wystarczająco dużo czasu, by niektóre detale wyleciały mi z głowy. Po ponownym przyjrzeniu się fabule oryginału zdecydowanie można stwierdzić, że pod tym względem Dean DeBlois nie wprowadził jakichś znaczących zmian. Puryści co do oryginału będą usatysfakcjonowani - reżyser wiernie "ożywił" to, co tak zachwycało fanów w animowanej wersji. Zachwyt zresztą dość często towarzyszy w trakcie seansu "Jak wytresować smoka". Brak wielkiej oryginalności nie powinien być tutaj przeszkodą - DeBloisowi ponownie udaje się wzbudzać opowiadaną historią autentyczne, szczere emocje. 

Mason Thames jest fantastycznym Czkawką - nadaje swojej postaci sporo energii i emocjonalnej głębi, dzięki której bez większych przeszkód można się utożsamiać z tym, co myśli, czuje i robi.

Rdzeniem filmu pozostaje nie tylko relacja Czkawki z jego smoczym kompanem, ale przede wszystkim ze światem, do którego zdaje się nie być do końca dopasowany. Rówieśnicy mają go (skądinąd słusznie) za uprzywilejowane "bananowe dziecko", które nie musiało pracować, by mieć komfort życia, zaś dorosła część plemienia ma go za mięczaka i nieprzydatnego nieudacznika. Chłopak musi zatem złapać wiele srok za ogon - i jak przy tym jeszcze zachować swoje "ja"? To relacje między bohaterami stanowią największą siłę tej opowieści - są napisane czytelnie i z odpowiednią emocjonalną stawką, a fabuła pozwala na rozwój postaci. Twórcy świetnie, z czułością i humorem przedstawili także "docieranie się" Czkawki i Szczerbatka, zapoczątkowane przez nieufność, która później przeradza się w piękną przyjaźń. 

DeBlois i spółka z sercem oraz rozumem rysują większość bohaterów, ale dbają także o bardziej uniwersalny przekaz płynący z historii. Sam Czkawka to ucieleśnienie antywojennej narracji, postać która zamiast na atak stawia na zrozumienie drugiej, smoczej strony. Jego relacja ze Szczerbatkiem opiera się na wzajemnym zrozumieniu samych siebie. Ogromnym plusem jest również to, że "Jak wytresować smoka" nie infantylizuje w żaden sposób tego międzygatunkowego konfliktu, nie sprowadza go do absurdu - podkreśla, że ludzie niewątpliwie mają podstawy do strachu i lęków przed smokami, ale ten konflikt zaszedł dalej, niż powinien. Wersja live-action ma dużo bardziej poważny i surowy ton, przy czym świetnie łączy to z "bajkową" aurą koncentrującą się na takich wartościach jak przyjaźń czy zaufanie. 

Te wszystkie pozytywne emocje nie byłyby tak dobrze wyrażone, gdyby nie talent aktorów, którzy mieli niełatwe zadanie utrzymać czar i wyjątkowość postaci, które zapisały się w zbiorowej pamięci kilkanaście lat temu. Udało im się to w sposób naprawdę zjawiskowy. Mason Thames jest fantastycznym Czkawką - nadaje swojej postaci sporo energii i emocjonalnej głębi, dzięki której bez większych przeszkód można się utożsamiać z tym, co myśli, czuje i robi. Łatwo zrozumieć jego pragnienie poczucia przynależności i akceptacji, a także kibicować mu w zachowaniu swojej tożsamości i udowodnieniu własnej wartości.

Fantastycznie wypada również Gerard Butler, który już wcześniej użyczał głosu Stoikowi. Teraz pokazał się w całej okazałości i wywiązał się ze swojego zadania fenomenalnie. Aktor pięknie oddał rubaszność swojego bohatera i jego wychowanie w kulcie siły, niepozwalające mu na określone postawy względem swojego syna. Butler w tej roli pięknie szarżuje, ma też w sobie taką silną ojcowską emocjonalność, niekoniecznie rezonującą z wizualnym "twardzielstwem". Pozostała część drugoplanowej obsady również spisuje się ponadprzeciętnie, zwłaszcza Nico Parker w roli wojowniczej Astrid, w której wszyscy (wraz z nią samą) widzą przyszłą liderkę plemienia.

Tak jak w przypadku chyba każdej wersji aktorskiej, tak tutaj jawiło się ważne pytanie - czy udało się przenieść do "życia" wizualne piękno. Odpowiedź brzmi: tak. "Jak wytresować smoka" jest bardzo spektakularne, a realizm tego co widzimy, tylko pomaga w malującej się na twarzy ekscytacji. Finałowa walka jest monumentalna i robi potężne wrażenie, w scenach lotu Czkawki i Szczerbatka kamera pięknie tańczy, podążając za nimi. Co chyba najważniejsze dla wielu: efekty specjalne związane z wyglądem smoków są na świetnym poziomie - zwłaszcza mowa tu o świetnie wyglądającym Szczerbatku.

"Jak wytresować smoka" to film, który pewnie wielu nie przyniesie zaskoczeń, ponieważ nie odchodzi od tego, co znają fani oryginału sprzed lat. Deanowi DeBloisowi cholernie dobrze udało się powrócić do tej samej rzeki i nadać jej ludzkiego realizmu, złożonych i trudnych emocji, a także inteligentnego, rozrywkowego, uniwersalnego nastroju. Ta produkcja, w duecie z wciąż będącym w kinach "Lilo i Stitch" pokazuje, że robienie udanych wersji live-action jest jak najbardziej możliwe. 

REKLAMA

Więcej filmowych recenzji przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Najlepsza rola w karierze Chrisa Evansa. Materialiści - recenzja filmu

Celine Song wraca na duży ekran po dwóch latach przerwy. Jej debiut z 2023 roku zachwycił cały świat, a po obejrzeniu "Poprzedniego życia" obiecałem sobie, że na jej każdy kolejny film pójdę bez mrugnięcia okiem. Na jej najnowsze dzieło, "Materialistów", czekałem z niecierpliwością. Czy to udany powrót? Sprawdzam.

OCENA :
10/10
materialisci recenzja film opinia
REKLAMA

Były we mnie dwa wilki. Pierwszy bardzo dobrze wspominał "Poprzednie życie" dzieło, które trafiło do mnie pod niezwykle osobistym kątem, a poza tym będące po prostu sztuką, dowodem na wspaniałe scenopisarstwo i pokazem czułości względem bohaterów, o których opowiada. Drugi wilk reprezentował moją osobistą niechęć do Dakoty Johnson, którą uważam, za jedną z najsłabszych współczesnych aktorek - niezależnie w którym filmie się pojawiała, jej aktorska obecność zawsze obniżała moje oczekiwania i często ten schemat się sprawdzał. Nie mogłem się więc doczekać "Materialistów", ale również trochę się ich bałem. Na szczęście okazało się, że nie było czego.

REKLAMA

Materialiści - recenzja. Trójkąt miłosny inny niż myślicie

Główną bohaterką filmu jest Lucy (Dakota Johnson) - jedna z czołowych swatek pracująca dla filmy Adore, na codzień zajmującej się łączeniem w pary samotnych, poszukujących drugich połówek ludzi o najróżniejszych wymaganiach. W trakcie (już dziewiątego!) ślubu jednej z jej klientek nawiązuje z nią rozmowę bogaty, przystojny i czarujący Harry (Pedro Pascal). Na tej samej imprezie po wielu latach spotyka Johna (Chris Evans), z którym dawno temu się rozstała. Mężczyzna ima się różnych prac, które pozwalają mu przeżyć od pierwszego do pierwszego. Wkrótce Lucy zmierzy się nie tylko ze swoimi uczuciami, ale także z wątpliwościami, czy naprawdę nadaje się do tego, co robi.

Idę o zakład, że część ludzi nawet nie tyle, że się zniechęciła, co wpadła w niepewność po tym, jak zobaczyła zwiastuny. Nie dlatego, że film się źle zapowiadał; bardziej przez gatunek sugerowany przez to, co widzimy w materiałach promocyjnych. Tam mamy do czynienia z całkiem niemałym stężeniem klimatu romansu, komedii romantycznej w stylu "Facet A czy facet B? Oto jest pytanie". Film Celine Song to ten przypadek, w którym zwiastuny nie odsłaniają wszystkiego. 

I dobrze, bo to, co oglądamy w filmie, wynagradza wszelkie wątpliwości. Jak nietrudno się domyślić, dominującym motywem w fabule "Materialistów" jest miłość - uniwersalna siła, jedyna "ideologia", która przetrwała wszystkie czasy, niefizyczna energia, która często wymyka się logice czy racjonalności. Celine Song po raz kolejny udowadnia, jak doskonałą jest pisarką i jak pięknie umie opowiadać o ludzkich uczuciach. Poprzez swoją nową produkcję bez patetyzmu pyta, czy w dzisiejszych czasach miłość ma szansę być czymś więcej niż transakcją i przedmiotem biznesu?

Materialiści - zwiastun filmu

W najnowszym dziele, podobnie jak w poprzednim, Song podchodzi do postaci, o których opowiada, ze sporymi dawkami czułości i zrozumienia. Dostrzega, że bez względu na wiek, orientację, rasę, stan majątkowy, zostaliśmy "stworzeni" jako istoty społeczne, które chcą się łączyć w pary z najróżniejszych, nie zawsze wytłumaczalnych powodów. Chcemy kochać i być kochanymi, mamy też pewne wymagania, czasami niekonwencjonalne i nieoczywiste. Także w takich przypadkach reżyserka podchodzi do tego zjawiska jako czuła obserwatorka, która wstrzymuje się z osądami. Nie stroni za to od od naturalnie osadzonego komentarza co do współczesnego postrzegania miłości. W dobie wszechobecnego kapitalizmu zyskała ona także miano produktu, pożądanego na rynku towaru, za który ludzie płacą, by zapobiec swojej samotności. W takim przypadku swatka, taka jak główna bohaterka filmu Song, oprócz analityczki danych staje się też terapeutką, powierniczką intymnych informacji.

Trybikiem właśnie w takiej handlowej machinie jest Lucy, która do pewnego czasu dość ściśle postrzega świat uczuć przez pryzmat matematyki i zmiennych, a retrospekcja pozwala nam subtelnie zajrzeć w głąb tego podejścia. Na przestrzeni filmu oczywiście zakwestionuje swoje podejście, co również udaje się przedstawić reżyserce w sposób niezwykle płynny i rezonujący z widzem. Song przygotowała dość poważne i mocne tonalnie zwroty akcji w opowiadanej historii, ale nie są to fajerwerki na pokaz. Tempo historii jest bardzo dobre, pozwala zatrzymać się przy każdym z bohaterów i poznać go w sposób przynajmniej wystarczający.

Dzięki jej doskonałemu zmysłowi "Materialiści" jawią się jako film nie tylko o miłości - to wrażliwa opowieść o jej postrzeganiu, o roli jaką odgrywa status materialny w związkowej rzeczywistości, o systemie społecznym brutalnie wciskającym w stereotypy, klucze i wyobrażenia tak kobiety, jak i mężczyzn, ale przede wszystkim o ludziach - nie zawsze racjonalnych, niekiedy wymagających, mających bardzo zróżnicowane poczucie własnej wartości, ale na koniec, na swój osobisty sposób, pragnących tego samego. To kino, w którym fundamentalną rolę odgrywają dialogi - niektóre zabawne, inne znacznie poważniejsze, całościowo doskonale balansujące między ujmującą prostotą a poruszającą głębią. Niektóre z nich dotychczas siedzą mi w głowie.

Występy takie jak ten zwykło się określać "Oscar-worthy". To najlepsza rola Evansa w karierze.

Moje największe (i w zasadzie jedyne) obawy względem tego filmu dotyczyły Dakoty Johnson. Po seansie nie mam wątpliwości - była w swojej roli absolutnie fantastyczna. Jej Lucy to postać bardziej złożona i ciekawa, niż sama uważa. Twardo stąpa po ziemi, czuje, że jest dobra w tym co robi, ale im dalej w las, tym zaczyna kwestionować nie tylko swoją fachowość, ale także swoją wartość i sens tego co robi - jej dotychczasowe wyobrażenia o miłości i o niej samej ewoluują. Widzimy, że jej postać kształtowała swoją życiową postawę na określonej wizji i nie do końca potrafi się odnaleźć w momencie, kiedy rzeczywistość przynosi inne rozwiązania. Dzieje się to płynnie, a sama Johnson świetnie oddaje postępujące emocje swojej bohaterki. 

Magnesem dla wielu widzów (i widzek) niewątpliwie jest postać Pedro Pascala. Aktor współtworzy tutaj drugi plan i robi to z typową dla siebie klasą. Jego wątek przynosi pewne zaskoczenia i jest również świetnie prowadzony. Spora w tym zasługa samego aktora - Harry bardzo zmyślnie (i w poruszający sposób) koresponduje z wizerunkiem Pascala jako boskiego "jednorożca", którego każdy by chciał. Za wizerunkiem i materialną wartością potrafi się jednak kryć znacznie więcej, niż się wydaje i choć rola Pascala jest relatywnie krótka, znakomicie potrafi zawrzeć tę prawdę. Największym aktorskim wygranym tego filmu jest dla mnie jednak kto inny. 

Chris Evans zdaje się być aktorem, który, pomimo wielu głośnych tytułów, wciąż poszukuje swojego miejsca w świecie kina. Chyba znalazł je u Celine Song - występy takie jak ten zwykło się określać "Oscar-worthy". To najlepsza rola Evansa w karierze - portretowany przez niego John jest postacią niestabilną ekonomicznie, niemającą wystarczających możliwości i komfortu, by samemu czuć się spełnionym, ale także by dać drugiej osobie finansowe bezpieczeństwo. Jest jednocześnie dobrym słuchaczem oraz prostodusznym człowiekiem. Chemia pomiędzy Johnem a Lucy jest pełna subtelnego czaru, sam Evans jest odpowiedzialny za najpiękniejsze monologi tego filmu. Świetnie i poruszająco wypada również Zoe Winters jako Sophie, aktualna klientka Lucy.

"Opowiadaj, nikt nie opowiada tak, jak ty, choć bajeczki te na pamięć znam, jakże wszystko to cudownie brzmi". To oczywiście słowa piosenki Zbigniewa Wodeckiego, ale czuję, że bardzo łatwo można je odnieść także do "Materialistów". Celine Song wzięła w swoje ręce mający czasy świetności i popularności za sobą gatunek kina romansowego, obrobiła go swoją, pełną zrozumienia oraz wyczucia reżyserską wrażliwością i przelała na wypełniony pięknymi dialogami i ujmującą historią scenariusz. To dojrzały, piękny film o miłości w całej jej rozciągłości.

"Materialiści" od piątku 13 czerwca są dostępni do obejrzenia w kinach w całej Polsce.

Więcej filmowych recenzji przeczytacie na Spider's Web:

REKLAMA

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-15T11:52:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-15T10:42:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T09:57:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-14T08:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T20:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:31:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T19:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T16:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:46:33+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T11:17:15+02:00
Aktualizacja: 2025-06-13T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T14:58:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-12T09:18:57+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T20:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-11T15:59:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA