Filmowy przypis do serialu "Narcos". "Barry Seal: Król przemytu" - recenzja Spider’s Web
Najnowszy film Douga Limana to kapitalnie sfilmowane kino rozrywkowe, w którym Tom Cruise powraca do formy jako człowiek, który współpracował równolegle z CIA i… kartelem narkotykowym.
OCENA
Historia Barry’ego Seala jest jednocześnie nieprawdopodobna i jak najbardziej prawdziwa. Okazuje się, że życie wcale nie wyklucza tych dwóch biegunów.
Tom Cruise gra niezwykle uzdolnionego pilota. Licencję zrobił już w wieku 15 lat. Latał też podczas wojny w Wietnamie. Pod koniec lat 70. został nieoczekiwanie zwerbowany przez agenta CIA, Monty’ego Schafera, w celu przewiezienia z Ameryki do Kolumbii pomocy dla rebeliantów, którzy walczyli z komunistami. Na miejscu jednak zostaje on przechwycony przez członków kartelu z Medellin.
Pierwsze zlecenie wykonuje od razu dla samego Pablo Escobara.
Ponadprzeciętne umiejętności latania pozwalają mu zyskać uznanie i szacunek kartelu. Zaczynają nazywać go "człowiekiem, który zawsze dowozi".
Przez cały film obserwujemy niezwykłą karuzelę, którą przez kilka burzliwych lat było życie Barry’ego Seala.
Przechodził on "z rąk do rąk". Pracował dla CIA, Pablo Escobara, a potem jeszcze bezpośrednio dla… Białego Domu.
"Barry Seal: Król przemytu" z ironią opowiada o przemytniczym szaleństwie, w którego sam środek wpadł główny bohater filmu. Z dnia na dzień stał się dobrym znajomym Pablo Escobara, fruwał pomiędzy kontynentami, przewoził broń lub kokainę i stał się, praktycznie z dnia na dzień, milionerem, który nie wiedział, co robić z górą pieniędzy.
Doug Liman opowiada tę niezwykłą historię z niesamowitą energią i intensywnością.
Dynamiczny i klarowny montaż, kadry mieniące się od kolorów i pięknych krajobrazów oraz lekko prześmiewczy, satyryczny ton pokazują szemrane kulisy wojny narkotykowej z perspektywy kartelu z Medellin i amerykańskiego rządu.
Liman trzyma to wszystko w ryzach rozrywkowej bajki z morałem dla dorosłych. Bajki, która tylko wydaje się przerysowana, gdyż to co oglądamy w filmie wydarzyło się naprawdę.
"Barry Seal: Król przemytu" to też powrót Toma Cruise’a w bardziej dramatycznej roli, chociaż trzeba przyznać, że została ona zagrana z nutą komediową.
Cruise jako Barry Seal spisuje się fantastycznie. Gra go z luzem, charyzmą i z lekkim przymrużeniem oka. Jest ewidentnym królem każdej sceny, w której się pojawia.
Po kilku latach, w których Tom Cruise skupiony był w dużej mierze na franczyzach, rola Barry’ego Seala wydaje się idealnie skrojona pod niego i z pewnością jest tym, czego potrzebował. Nawiązuje do klasycznych kreacji z "Top Gun", "Rain Mana" czy "Ryzykownego interesu".
Najnowszy film Douga Limana stanowi też całkiem udany przypis do serialu "Narcos" (nieprzypadkowo premiera filmu "Barry Seal: Król przemytu" zaplanowana jest tuż przed premierą serii Netfliksa). Pokazuje widzom rewers wydarzeń pokazanych w "Narcosie", czyli wszystko to, co zapewniło Escobarowi bogactwo i pozycję króla narkotykowego kartelu. W ten sposób film stanowi świetne dopełnienie serialu, a konkretnie jego pierwszego sezonu.
Dla fanów "Narcosa" oraz tych obeznanych z historią Pablo Escobara, "Barry Seal..." nie odkryje żadnych nieznanych kart związanych z działalnością kartelu z Medellin. Tym niemniej, sam w sobie, dostarcza masę dobrej filmowej roboty, świetną kreację Cruise’a i szczyptę inteligentnej rozrywki.
Czytaj także: Narcos przeżyło śmierć Escobara – recenzja 3. sezonu