Batman, Godzilla i Harry Potter to Polacy? Jeśli tak mamy promować polską kulturę, to ja dziękuję
Na początku marca na wszystkich wielbicieli popkultury jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość: Batman, Godzilla i Harry Potter to prawie Polacy! A przynajmniej Polakami okazali się założyciele wytwórni Warner Bros., która zrobiła ekranizacje filmów z tymi bohaterami. Nie widzicie zależności? Wszystko da się wyjaśnić.
Na polski trop w genealogii słynnych postaci wpadły rodzime ambasady. W tweecie rozsyłanym w kilku różnych językach prowokacyjnie zapytały:
Akcja została zorganizowana przy okazji przypadającej na ten rok setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Chodzi o to, aby pokazać kulturalne zasługi Polaków na świecie. Nietrudno się domyślić, że moment opublikowania wpisu miał również wiele wspólnego z toczącą się właśnie debatą o tzw. Polish Holocaust Law (jak zagranicą znana jest nowelizacja ustawy o IPN) i polityczno-historycznym konfliktem między Polską i Izraelem. Oczywiście, akcja szybko została wyśmiana przez media i Internautów, którzy nie bardzo mogli zrozumieć, w jaki sposób Batman zyskał pradziada Polaka.
Działania polskich ambasad trudno uznać za szczególnie profesjonalne, ale cała akcja jest problematyczna na więcej niż jednym poziomie. Na samym wstępie można się zastanowić, co bracia Wonsal tudzież Warner mają wspólnego z odzyskaniem przez Polskę niepodległości, skoro do amerykańskiego Baltimore trafili w 1889 roku. Urodzili się, co prawda, we wsi w pobliżu Warszawy, ale byli pochodzenia żydowskiego, ich rodzice posługiwali się głównie jidisz, a sama Polska wtedy de facto nie istniała.
Polska polityka kulturalna przez dekady nie uznawała osiągnięć Polaków pochodzenia żydowskiego. Jesteśmy jednym z niewielu narodów, którzy uznają jedynie Nagrody Nobla, zdobyte przez osoby o rdzennie polskiej narodowości. W żadnej polskiej szkole nigdy nie mówi się o takich postaciach jak Tadeusz Reichstein, Andrew Schally czy Isaac Basheivs Singer. Oczywiście, związki z Polską różnych laureatów były mniejsze lub większe, ale to samo, a nawet więcej, można by powiedzieć o Wonsalach.
Jeszcze mniej sensu ma założenie, że zmarli dekady wcześniej bracia mieli cokolwiek wspólnego ze współczesnymi ekranizacjami dzieł o Batmanie czy Chłopcu, Który Przeżył. A co dopiero z ich oryginalnymi twórcami! Do powstania Bruce'a Wayne'a i jego alter ego doprowadziło wiele różnych zbieżności. Nie oznacza to jednak, że teraz różne kraje powinny go sobie wzajemnie wyszarpywać. Austriacy mają zacząć się powoływać na pochodzenie ojca Boba Kane'a, zaś Hiszpanie twierdzić, że inspiracją dla Mrocznego Rycerza był nie kto inny jak Zorro (też przecież mieszkaniec nie Katalonii a Kalifornii)?
Akcja zorganizowana przez ambasady jest wyrazem polskich kompleksów a nie dumy.
I jak to zwykle bywa w przypadku sztucznej dumy i skrywanych kompleksów, działania zostały oparte na fałszywych przesłankach. Ambasady mają teoretycznie za zadanie promować polską kulturę. Tylko czy powyższy tweet ma z tym cokolwiek wspólnego? Pracownikom, którzy go stworzyli wyraźnie zabrakło wiedzy i kompetencji w działalności kulturalnej. Nie chciało im się nawet poszukać postaci, które faktycznie mają polskie korzenie. Czemu nie opowiedzieć o Magneto lub Vengeance z Marvela? Albo wspomnieć o zapomnianym Kazimierzu „Zegu” Zegocie, który jest członkiem walczącego z nazistami Blackhawk Squadron rodem ze stajni DC? Jakże wspaniale wpisałoby się to w promocję Dywizjonu 303.
Albo przynajmniej opowiedzieć o postaciach, które faktycznie mają polskie korzenie, zarówno jeśli chodzi o estetykę, jak i osobę autora. Thorgalowi, Wiedźminowi czy nawet, rysowanej przez Katarzynę Niemczyk, Mockingbird, dodatkowa promocja z pewnością by nie zaszkodziła. Wymagałoby to jednak elementarnej znajomości współczesnej polskiej kultury, a to jak widać jest dla pracowników ambasad problemem.
Zastosowana przez nich linia obrony jasno to pokazuje:
Kultury nie promuje się za pomocą skrótu myślowego. Największe kraje przy pomocy prywatnych biznesów wykładają na ten cel setki milionów dolarów rocznie. To ogromna machina propagandowa, za którą stoją najlepsi specjaliści. Jeśli przez lata można było narzekać, że kultura traktowana jest przez polskie władze po macoszemu, to obecnie zmieniła się jedynie intencja. Metody przeważnie pozostały te same, a nawet jeszcze bardziej zalatują prowizorką (co nie oznacza, że nie ma przykładów odmiennego podejścia). Jeśli władze pragną promować polskie osiągnięcia za granicami kraju, to wielkie brawa. Lepiej szukać jednak po XXI-wiecznych twórcach, a nie XIX-wiecznych założycielach wytwórni. Nie trzeba być największym detektywem w dziejach, by na to wpaść.