Jak możecie przeczytać w recenzji na sPlay.pl, Smoleńsk jest kiepskim filmem, a jeszcze gorszym materiałem propagandowym. Łatwo pisać, co z tym dziełem jest nie tak, ale trudniej wziąć go w obronę. Ja z kolei lubię wyzwania.
1. Reżyser filmu Smoleńsk stosuje bardzo ładną, wzruszającą klamrę kompozycyjną
Bardzo spodobała mi się ostatnia scena, będąca swobodną interpretacją duchowości przez reżysera. Krauze pokazuje nam ofiary katastrofy smoleńskiej, które w niematerialnym świecie stają naprzeciwko ofiar zbrodni katyńskiej. Politycy naprzeciw oficerom, Polacy serdecznie się witają, pozdrawiają i przytulają.
Pewnie będę w mniejszości, ale moim zdaniem to piękna scena. Świetna klamra kompozycyjna, która pokazuje pewną ciągłość historii, spójność polskiego narodu, a także bezmiar nieszczęścia, jaki spotkał Polaków na tych wschodnich, miejscami przepełnionych naszą krwią ziemiach.
2. Pierwsze sceny filmu, rozgrywane na smoleńskim lotnisku, mają to coś
Polscy piloci Jaka, który lądował w Smoleńsku przed Tupolewem, czekają na parę prezydencką oraz katyńską delegację. Wojskowy samolot jednak nigdy nie dolatuje na miejsce. Chociaż we wszechogarniającej mgle już słychać warkot silników Tupolewa, maszyna nigdy nie wyłania się przed oczami pilotów Jaka.
Zamiast tego, słychać najpierw potężny grzmot, a potem wybuch. Wszystko skrywa mgła oraz wysoka ściana drzew. Polscy piloci oraz rosyjscy kontrolerzy i operatorzy lotniska stoją jak wryci. Z tyłu głowy każdego obecnego wiadomo już, co się stało, lecz nikt nie chce w to uwierzyć.
Właśnie ten początkowy klimat chaosu, niedowierzania, pierwszych telefonów, to najlepszy element filmu. Element, który nie dzieli społeczeństwa. Taki, który został podany z odpowiednią dawką grozy, chociaż widz nawet na moment nie widzi katastrofy. Wszystko zostało rozegrane za pomocą zmysłu słuchu, co daje zaskakująco mocny efekt końcowy.
3. Wspomnienia o jedności Polaków w dniach po katastrofie
Smoleńsk serwuje widzom kilka bardzo miłych wspomnień i fragmentów nagrań. Te ukazują czas, kiedy polskie społeczeństwo nie było jeszcze tak podzielone. Gdy sekta smoleńska nie budowała alternatywnej wersji rzeczywistości, gdy siły rządowe nie usuwały zniczy i krzyży sprzed kancelarii prezydenta.
Dzisiaj tego typu urywki to jak utopia. Jak niedościgniony wzór, do którego podzielone wielkim kanionem polskie społeczeństwo nigdy nie dotrze. Ogląda się to wręcz surrealistycznie. Ach, szkoda, wielka szkoda, że politycy tak nam wyprali mózgi, tańcząc na grobach bliskich, że dzisiaj jesteśmy w stanie rzucić się sobie do gardeł, w imię prawdziwszej prawdy.
4. Operator kamery to chyba jedyna postać, z którą można się utożsamiać.
Blond-włosy partner głównej bohaterki to jedyna trzeźwo myśląca osoba w całym filmie Smoleńsk. Bohater, z którym można poczuć pewną więź, pośród całego tego smoleńskiego szaleństwa. Chociaż w ostatnich scenach Krauze niebezpiecznie przybliża operatora do zwolenników teorii o zamachu, przez niemal cały film jest to osoba rozsądna, dobrze zagrana, z którą można się utożsamić.
Operator jako jedyny jest dociekliwy, ale nie popada przy tym w szaleństwo parówek i puszek komisji Macierewicza. Łączy fakty gdzie trzeba, ale nie doszukuje się informacji na poparcie własnych tez. Jest wyjątkowo wyrozumiały dla głównej bohaterki, która nie grzeszy rozumem.
5. Cała sala kinowa tylko i wyłącznie dla ciebie
Na film Smoleńsk wybrałem się w weekend. Wybrałem wieczorny seans, ale bałem się, że kino zostanie zalane „prawdziwymi Polakami”, albo jeszcze gorzej - głośną młodzieżą, robiącą sobie z ponurej katastrofy lotniczej wielki żart.
W sali kinowej ostatecznie byłem sam. Samiutki jak palec. Miałem całe kino dla siebie, wszystkie fotele i wielki ekran, którego nikt nie zasłaniał. Wbrew obawom wielu rodziców, na Smoleńsk nie są organizowane szkolne wycieczki, z kolei frekwencja w sieciach kina tak zwanej „ściany zachodniej” nie dopisuje. Introwertycy - do kas biletowych!