REKLAMA

To nie jest powtórka z „Dark”, ale i tak warto dać mu szansę. Recenzujemy „Berlińskie psy” od Netfliksa

Najnowsza propozycja oryginalna od Netfliksa zaskakuje pozorną prostotą, ale „Berlińskie psy” to jednocześnie mocny serial o problemach współczesnych społeczeństw.

berlińskie psy
REKLAMA
REKLAMA

„Berlińskie psy” to nowy serial oryginalny Netfliksa i zarazem druga niemiecka produkcja tej platformy. Powiedzmy sobie to otwarcie: wymagania są zawyżone. Nie może być inaczej, skoro poprzedni original zza Odry zrobił wrażenie na krytykach i widzach na całym świecie. Było odkrywczy, wciągający, klimatyczny, a przy okazji niełatwy w odbiorze.

Obie produkcje dzieli przepaść, zwłaszcza tematyczna, ale bez dwóch zdań „Berlińskie psy” nie są w stanie konkurować z „Darkiem”. Przy czym nie jest to tak do końca wada.

„Berlińskie psy” to opowieść współczesna.

Fabuła rozpoczyna się od morderstwa. Kurt Grimmer (w tej roli Felix Kramer) przypadkiem zjawia się na miejscu zbrodni i odkrywa, że na ziemi, pod niczym niewyróżniającym się blokiem, leżą zwłoki najzdolniejszego piłkarza niemieckiej reprezentacji. Policjant z wydziału zabójstw wietrzy w tym okazję. Chce za wszelką cenę, aby tożsamość denata nie wyszła na jaw, a jednocześnie sam obstawia wynik mającego odbyć się za dwa dni meczu. Liczy na to, że śmierć ważnego piłkarza pozwoli zgarnąć mu duże pieniądze i wyjść z długów.

berlinskie psy class="wp-image-231617"

Drugim bohaterem jest Erol Birkan (Fahri Yardim) - policant z misją. Jest tureckiego pochodzenia, więc zależy mu na tym, aby eliminować z życia publicznego swoich rodaków handlujących narkotykami, chce walczyć z nieprawością i zepsuciem, które trawi miasto.

„Berlińskie psy” pokazują różne oblicza miasta.

Jednak osią wokół której obraca się fabuła są napięcia wynikające z dużej i bardzo sprawnie zorganizowanej mniejszości tureckiej, przy czym mam tu na myśli organizacje przestępcze. „Berlińskie psy” skupiają się na pokazuniu napięć między społecznościami. Samo morderstwo wybitnego tureckiego piłkarza, który miał grać dla reprezentacji Niemiec w meczu Niemcy – Turcja, już symbolizuje rozdarcie jednostek w konflikcie tożsamościowym. Nawet dwaj główni bohaterowie pochodzą z różnych światów, jeden wygrzebał się z biednej tureckiej dzielnicy, a drugiemu udało się zerwać z neonazistowską organizacją, w której działalność zaangażowana jest cała jego rodzina.

„Berlińskie psy” świetnie pokazują te relacje i kontrasty.

W trakcie seansu zobaczymy, jak walczą ze sobą skrajne ugrupowania, jak przestępcy, szumowiny, mordercy i degeneraci będą antagonizować już i tak podzielone grupy etniczne i narodowe. Co jednak bardzo mi się podoba, to jedynie główny temat serialu, a nie pierwszoplanowa opowieść. Bo tu najmocniej brzmią ludzkie historie i to one stanowią o sile „Berlińskich psów”. Bohaterowie są niejednoznaczni, a szarość moralna jest jedyną możliwą, aby móc wieść życie w tym paskudnym mieście.

Dostajemy więc historie samotnej matki, która ledwo radzi sobie z życiem, odtrąconej kobiety, która przeżywa traumę, młodego chłopaka chcącego zostać raperem i wiele innych drobnych opowieści, które stanowią siłę serii.

Niestety „Berlińskie psy” mają problem z tempem akcji.

Pierwszy odcinek doskonale potrafi zawiązać akcję, kolejne trzy wloką się niemiłosiernie, bardzo powoli wprowadzając bohaterów. Fabuła rusza z kopyta dopiero w okolicach 5. epizodu. I tu czuć delikaty zawód, bo historia, chcąc pokazać wielość głosów, serwuje bardzo wiele opowieści o bohaterach, które nie wnoszą nic nowego do fabuły. Liczne zdrady, osobiste plany i zatargi zawalają fabułę masą niepotrzebnych wątków. Były momenty, gdy miałem ochotę przeklikać kolejne i kolejne dialogi, aby zobaczyć, o co w tym wszystkim chodzi.

Podobny problem mam z niektórymi bohaterami. Bo chociaż politycznie serial nie opowiada się po żadnej ze stron, pokazując trudy asymilacji i konflikty kulturowe, niektórzy bohaterowie byli jak z drewna obciosani. Na przykład romantyczny turecki gangster, który to piknik zrobi, to dziecko uratuje, ale jednocześnie jest oprychem i szantażystą. Po drugiej stronie muru są neonaziści, którzy bywają przerażający, ale serial portretuje ich bardzo płasko. Nadaje im niewielu ludzkich cech, robiąc z nich dość jednolitą i nudną brunatną masę. A już założycielka ruchu wygląda jak esesman w garsonce. Trochę to banalne.

Realizacyjnie jest nierówno. Z jednej strony mamy naprawdę niezłą pracę kamery, ciekawe rozwiązania formalne (na przykład gwałtowne zbliżenia na twarze, gdy poznajemy jakąś postać). Z drugiej strony wizualizacje trybun w czasie meczu są tak złe i wyglądają tak tanio, że miałem ochotę wydrapać sobie oczy albo dorzucić klika złotych na porządne efekty komputerowe.

REKLAMA

„Berlińskie psy” oferują niezłą rozrywkę.

Chociaż „rozrywka” to nie jest może najwłaściwsze słowo. Wszak mamy tutaj bardzo naturalistyczny, brutalny obraz nędznego życia mieszkańców metropolii. A jednak świeżość tematu sprawia, że warto przynajmniej dać mu szansę.  Chociaż nie jest to arcydzieło - jak „Dark” – to jednak jest niezłym komentarzem do naszej rzeczywistości. Wartym – przynajmniej – polemiki.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA