Wciąż zadaję sobie pytanie: kto zginął w „Białym Lotosie”? Ten serial trzeba zobaczyć!
O mały włos przegapiłabym tę wakacyjną premierę. „Biały Lotos” zadebiutował w HBO GO 11 lipca i nie wywołał wielkiego zamieszania. A niesłusznie, bo ten serial zasługuje na najwyższe noty. Mówiąc krótko: to seans obowiązkowy.
OCENA
Jeśli ktoś włączy serial „Biały Lotos” z nastawieniem, że obejrzy dobrą komedię, może się srogo rozczarować. Rzeczywiście trudno tej produkcji umknąć przed taką klasyfikacją, ale do nazwy tego gatunku wypadałoby dodać przynajmniej słowo „czarna” albo doprecyzować – tak, ale nie do końca. „Biały Lotos”, stworzony przez Mike'a White'a („Proza życia”), to satyra na współczesny klasizm, stworzona w realiach, których nie powstydziłaby się sama Agatha Christie.
Napięcie budowane jest od pierwszych minut otwierającego serial odcinka. Choć my szykujemy się na podróż na Hawaje, jednego z bohaterów, Shane'a Pattona (w tej roli Jack Lacy, znany z roli Pete'a z „The Office”) poznajemy, kiedy siedzi na lotnisku, szykując się do powrotu. Jest przygaszony. Zagaduje do niego starsza para. Z krótkiej wymiany zdań dowiadujemy się, że w trakcie jego wyjazdu w hotelu kogoś zabito, to była podróż poślubna Shane'a, mimo że teraz żony już przy nim nie ma, a w ogóle to niech ci państwo się od niego odpie*dolą. I już wiemy, że zabawa dopiero się zaczyna.
Biały Lotos – serial, który trzeba zobaczyć
Ten zabieg fabularny przywodzi nam w pierwszej chwili na myśl „Wielkie kłamstewka” – mamy ofiarę i dopiero dowiemy się, co się wydarzyło. W „Białym Lotosie” nie doczekamy się jednak śledztwa, toczącego się od pierwszych odcinków. Ale wierzcie mi, sami z uporem maniaka będziecie próbowali rozwikłać tę zagadkę, w której mamy dwie niewiadome – nie znamy ani ofiary, ani mordercy.
Jesteśmy tydzień wcześniej. Kilku urlopowiczów przybywa na Hawaje do wspaniałego, jakby wyjętego ze zdjęć magazynu biur podróży, hotelu Biały Lotos. Ale nie dajcie się zwieść, ten bajkowy klimat szybko pryśnie. Na razie jednak jest sympatycznie. Gości wita Armond (Murray Bartlett), który jest tu na miejscu głównym dowodzącym. Wydaje się, że to lekko zbzikowany perfekcjonista, który nawet swoją brudną bieliznę wkłada do kosza, złożoną w kosteczkę. Uśmiech ma niczym John Cleese w roli Donalda P. Sinclaira z „Wyścigu szczurów” i nawet można pomyśleć, że „Biały Lotos” będzie mieć tę samą energię co film w reżyserii Jerry'ego Zuckera. Ale tu będzie mroczniej. Już wkrótce zaczną się dziać rzeczy dziwne, niepokojące i niebezpieczne.
Wśród gości mamy rodzinę Mossbacherów – matkę, która odnosi zawodowe sukcesy (w roli Nicole Connie Britton), ojca, który obawia się, że ma raka jąder (Steve Zahn jako Mark) oraz dwójkę nastoletnich dzieciaków, Olivię (Sydney Sweeney) i Quinna (Fred Hechinger), a także przyjaciółkę Olivii, lekomankę Paulę (Brittany O'Grady). Dalej jest oczywiście Shane ze swoją nowo poślubioną żoną Rachel (Alexandra Daddario), która nie pochodzi z bogatego towarzystwa jak on, oraz neurotyczną Tanyę McQuoid (pamiętajcie: makłaaad; w tej roli – Jennifer Coolidge), wiozącą ze sobą na wakacje prochy swojej zmarłej matki i desperacko potrzebującą masażu.
W miarę poznawania naszych bohaterów, zarówno gości jak i obsługi, na jaw wychodzą ich prawdziwe twarze, głęboko skrywane sekrety, tlące się wątpliwości, a czasem skrzętnie ukrywany pod drogimi rękawiczkami paskudny brud za paznokciami. Relacje postaci pokazują nam się w nowym świetle. Tu wiele rzeczy nie jast takich, jak się wydaje. Czy przystojny Shane, który chce dla swojej nowej żony jak najlepiej, może być największym upierdliwcem pod słońcem i tak naprawdę maluczkim człowiekiem? Czy kosztowne wakacje mają przykryć trwające od dłuższego czasu problemy w rodzinie Mossbacherów? I czy dokładny, wręcz pedantyczny i nieomylny Armond, może być najbardziej popieprzonym gościem na tej planecie? Cóż, ocenę zostawiam wam.
„Biały Lotos” pod płaszczykiem zabawnej historyjki o wakacjach i kurorcie dla bogatych snuje mroczną opowieść o ludzkiej naturze, grzechach, pożądaniu, a także chęci posiadania. Obraz wykorzystanych rdzennych Hawajczyków tańczących podczas romantycznego wieczoru w Białym Lotosie zderza się tu ze zblazowaniem Amerykanów, którzy kupują sobie na przebaczenie bransoletki za 75 tys. dol. Ale gdzie jest ta granica, kiedy kończy się data przydatności przeszłych szkód, imperializmu, kolonializmu, niewolnictwa? Do kiedy i czy mamy przepraszać za naszych przodków? Tym bardziej, kiedy nie umiemy przeprosić nawet teraz, sami za siebie.
White naśmiewa się z hipokryzji wykreowanych postaci, wiedząc przecież, że każdy jest trochę hipokrytą, bo trudno zrezygnować z wygód. A podniosłe przemowy o ekologii brzmią zwyczajnie zabawnie, kiedy sączy się drogiego drinka przez słomkę i na wakacje przyleciało się, och no tak... samolotem.
Te rozmowy prowadzone przez bohaterów pozwalają nam jeszcze mocniej nakreślić to, kim są ci ludzie. I że klasizm ma się ciągle wspaniale i nigdzie się nie wybiera, jest nie do wyplenienia niezależnie od wielkości serca i dobrych zamiarów. Te tropy, dyskusje o biednych i bogatych, ich koegzystencji, równych czy raczej straconych szansach, ostatnio wypłynęły przy „Parasite”. I White na nowo podejmuje ten wątek, w innym wydaniu, ale wydaje się, że efekt obu zderzeń może być podobny. Wciąż przecież pamiętamy, że w Białym Lotosie ktoś kogoś zabił.
Kryminalne tropy podsuwane są nam oszczędnie, czasem wręcz możemy zapomnieć, że przecież ktoś z wakacji nie wróci do domu. Ale potem znowu dzieje się coś, co sugeruje, że zaraz poznamy tożsamości ofiary i zabójcy, bo przecież to byłoby chyba zbyt łatwe, gdyby mieli nimi być kolejno Rachel i Shane, czyli para nowożeńców. Do 5. odcinka włącznie trudno tak naprawdę coś zakładać – atmosfera jest coraz gęściejsza i wydaje się, że ten jeden krok za daleko byłby w stanie zrobić każdy, zarówno Shane jak i Rachel, ale także Olivia, Paula czy Armond. Odpowiedź na palące pytanie poznamy najpewniej dziś – w finale. Ale „Biały Lotos” to coś zdecydowanie więcej niż tylko kryminalna komedia – poza wspomnianymi kwestiami klasizmu White podejmuje temat różnicy pokoleń czy poszukiwania tożsamości.
Na koniec: dobra wiadomość. Do „Białego Lotosu”, mimo dzisiejszego ostatniego odcinka, jeszcze wrócimy. Został zamówiony 2. sezon serialu, który opowie o nowych bohaterach w innej wakacyjnej scenerii. Pysznie!
Serial „Biały Lotos” obejrzycie na HBO GO. Dziś finał produkcji.
* Zdjęcie główne: HBO / materiały prasowe